czwartek, 24 maja 2012

Spiżowe Ciemne - Spiż po raz trzeci!

Spiżowe Ciemne miałem okazję spróbować już któryś raz. Teraz przy okazji pobijania Światowego Rekordu Guinessa w graniu na gitarach na wrocławskim rynku. Dla jasności - rekord został pobity (jupi!), a ja na tym instrumencie ni w ząb grać nie potrafię. Jednak dzięki przyjaciołom, którzy odpowiednio układają gitarowe chwyty i pozwalają mi dokładać rękę tylko do strun, pobicie rekordu stało się dla mnie (a nawet dla mojej córy!) możliwe :)

Dziękuję im z tego miejsca!

Pobyt we Wrocławiu większą paczką pozwolił mi na wprowadzenie w życie planu, z którym od dość dawna się nosiłem - stworzenia elektronicznego opisu piwka - takiego przy kuflu, na świeżo w knajpce, z dyktafonem. Następnie nagrania takie mogę sobie na spokojnie w domu przesłuchać, wyłuskać z nich najważniejsze informacje i na tej podstawie stworzyć dla Was kolejny opis. Win-win situation!
Jednym z pierwszych opisywanych w ten sposób piwek było właśnie Spiżowe Ciemne, a w stworzeniu tego wpisu dzielnie pomagali mi Monia z Bodziem!


Fakty:

  • Piwo ciemne z browaru Spiż we Wrocławiu
  • Cena: 10 złotych za pół litra
  • Do 6.2% alkoholu, 12-15% ekstraktu
  • Niepasteryzowane, niefiltrowane

    Z zewnątrz:

    Spiżowe Ciemne zostało podane w prostej, ale fajnej szklance. Minus za to, że identyczne szklanki są używane zarówno do piw ciemnych, miodowych, a nawet pszenicznych. Drugi minus za to, że z powodu nadmiaru gości zabrakło, obecnego zawsze i niejako kojarzonego z tym miejscem, chleba ze smalcem. Sorry, ale chyba można przewidzieć, że w długi weekend majowy pojawi się dużo ludzi i jakoś odpowiednio na ów fakt się przygotować.


    Zdjęcie zostało zrobione w dniu, kiedy zapasy smalcu i chleba zostały już uzupełnione. Nagranie powstawało natomiast wieczorem kilka dni wcześniej - wtedy smalec zdążył już niestety "wyjść"...
    Od środka:


    MARIAN: Spiżowe Ciemne pachnie trochę jak kawa. Taka mocna, niesłodzona i niezabielana. Chociaż może nawet bardziej niż kawę, czuć tam cukierki Kopiko. Po zamotaniu piwem, nie uraczymy na nim piany, nic się tam nie pojawia. Piwko jest średnio wysycone, trochę gryzie pod językiem, ale też nie za bardzo. Jest zbyt ciemne, żeby powiedzieć coś o jego nagazowaniu - nijak nie byłem w stanie dostrzec bąbelków CO2. Jeśli chodzi o smak, to bez niespodzianek - wyczujemy dokładnie to samo co w zapachu. [W tym momencie podczas degustacji, zaczęła mnie męczyć czkawka, więc dalsze odszyfrowywanie nagrania było nieco utrudnione, ale dałem radę!]. Jak na ciemne piwo za którymi nie przepadam, Spiżowe wypada całkiem nieźle. Niestety, poza naleciałościami kawy i Kopiko, nie znalazłem tam nic chmielowego, ani słodowego. Trochę tak jakby człowiek pił pół na pół kawy z wodą. Sami przyznacie, że jak na piwo, to za słaby wynik. W połowie kufla, piana już całkowicie opadła, zostawiając jedynie meszek na szkle. Smak w zasadzie się nie zmienił - zyskał jednak trochę na słodowości i czegoś w rodzaju suchości.
    MONIA: podzieliła moja obserwację, związaną z brakiem jakiejkolwiek piany na tym trunku. W zapachu wyczuła bardzo intensywną kawę i spalony, domowy karmel. Przed pierwszym łykiem, Monia lojalnie ostrzegła, że nie jest fanką ciemnych piw, więc przez to jej ocena może być zaniżona. W smaku nie wyczuła dużo goryczki (co ciekawe - więcej wyczuła w piwie miodowym...). Pomimo, że w zapachu był wyczuwalny karmel, w smaku nie znalazła nic słodkiego. Wyraźnie jednak zarysował się aromat kawy, szczególnie na chwilę po wypiciu. Jak zapytałem Monię o ocenę Ciemnego Spiża, to przypominając raz jeszcze że ciemnych piw generalnie nie lubi, wystawiła 1 kufelek.
    BODZIO: był bardzo oszczędny w słowach, opisując smak Spiżowego Ciemnego - stwierdził, że smakuje jak czeska Kofola i niestety nie udało mi się z niego wydusić ani jednego słowa więcej...

    Podsumowanie:

    Reasumując, po wypiciu 1/5 Spiżowego Ciemnego zacząłem żałować, że wziąłem go w wersji dużej, płacąc za niego 10 złotych! To za dużo jak na takiego browarka, tym bardziej biorąc pod uwagę, że przemiał ludzi jest tu taki, że wątpię aby Spiżowe było wyrabiane tak samo, jak jeszcze kilka lat wcześniej. Jakość opuściła się wyraźnie w dół. Mimo to, ze wszystkich piw, które spróbowałem w tym browarze, Ciemne wypadło najlepiej i byłby to chyba jedyny rodzaj, po który sięgnąłbym ponownie. Smutna (a może nie taka smutna!) prawda jest taka, że przez te miesiące prowadzenia Jasnego Pełnego spróbowałem tak dużej ilości różnych, fantastycznych piw, że dopiero teraz pomału przeglądam na oczy i widzę, że oceny dane Spiżowemu Jasnemu i Miodowemu były mocno zawyżone... Przy Ciemnym takiego błędu nie popełnię - 5 kufelków to jest max, na co jestem w stanie się zgodzić.



  • wtorek, 22 maja 2012

    Harghita - i o zbawiennych skutkach kaca słów kilka!


    Dzisiaj początek będzie nietypowy, bo nie o konkretnie samym piwie, ale o tym jakie konsekwencje niesie picia piwa - zamotane co? Już śpieszę z wyjaśnieniami - według artykułu, na który się ostatnio natknąłem - bycie na kacu podnosi naszą umiejętność kreatywnego myślenia!

    Badania zostały przeprowadzone na prostym zadaniu - należało za pomocą przełożenia jednej zapałki, sprawić aby poniższe równanie było prawdziwe:
    IV = III + III

    Nie podam Wam poprawnej odpowiedzi, ale uwierzcie mi - nie jest ona trudna i 92% ludzi bez większych problemów ją rozwiązuje. Co więcej - 90% ludzi z uszkodzeniami mózgu, którzy mają problem ze skupianiem uwagi, również sobie z nią radzi.

    Weźmy teraz na tapetę drugą zagadkę:
    III = III + III

    Z tym, pozornie podobnym zadaniem radzi sobie już tylko 43% ludzi. Z drugiej grupy osób poddanych ćwiczeniu wynik spadł tylko o 8 punktów procentowych!

    Niestety, ale mówiąc skąd się bierze tak drastyczna różnica dla ludzi bez uszkodzeń mózgu, musiałbym również dać Wam bardzo mocną wskazówkę, jak powyższe równanie rozwiązać. Pozwólcie więc, że zamiast tego przejdę do drugiej części badań. Naukowcy z Albion College przepytali 428 osób, kiedy ich produktywność jest największa. Jak łatwo się spodziewać, większość z nich odpowiedziała, że rano. Następnie naukowcy zadali im niestandardowe pytania, wymagające kreatywności. Druga grupa pytań miała charakter analityczny, taki jak równania matematyczne o standardowym, liniowym sposobie rozwiązywania. Połowa ludzi została przetestowana rano, a druga połowa wieczorem. Na każde z zadań uczestnicy mieli 4 minuty czasu.

    Okazało się, że o ile czas testu nie wpłynął na wyniki problemów algebro-podobnych, o tyle dla problemów, wymagających kreatywności dużo lepsze wyniki osiągnęła grupa, odpowiadająca w godzinach późniejszych.

    Czas na ostatnie badania, tematyką najbardziej odpowiadające Jasnemu Pełnemu - naukowcy z Illinois przeprowadzili podobny test na kreatywne zagadki, między grupą studentów trzeźwych i tych po spożyciu alkoholu. Okazało się, że grupa "po" rozwiązała więcej zagadek w krótszym czasie! Co więcej - mniej spodziewane rozwiązania były znajdywane w ponad 30% więcej przypadków!

    Jaki z tego wszystkiego wniosek? W zasadzie są 2:
    1. Bycie zmęczonym, niewyspanym, lub na kacu podnosi umiejętność kreatywnego myślenia (a przynajmniej tak mówią naukowcy)
    2. Gdy następnym razem Wasz szef wyniucha wieczorną imprezę - zaproście go na Jasne Pełne - może dzięki temu Wam odpuści!


    Fakty:

    • 4.5% alkoholu, 10.3% ekstraktu
    • Rodzaj: pale lager
    • Producent: Heineken România

    Z zewnątrz:

    Opisując butelkę Harghity nie sposób nie zacząć od kapselka. Niby prosty, bo jest tu tylko nazwa piwa, ale każda literka, jest "podszywana" złotą czcionką, dając fantastyczne refleksy w świetle słońca. Z jednej strony prostota, ale z drugiej kapsel jest przemyślany i kunsztowny. Brązowa, standardowa butelka ma tylko dwie etykiety - krawatkę i główną. Na tej pierwszej znajdziemy coś na kształt logo - zamek Mikó, znajdujący się w mieście Miercurea-Ciuc. W tej samej miejscowości znajduje się browar produkujący Harghitę. Z rzeczy, które mogą się jeszcze rzucić w oczy to kukurydza w składzie. A poza tym to norma. Cała etykieta (jak widać na poniższym zdjęciu) utrzymana jest w czerwieni, zieleni i jasnym brązie. Całkiem przyjemnie to wszystko się komponuje.

    Od środka:

    Piwo przy otwieraniu nie wydało żadnego dźwięku i jak się później okazało, jedyna piana jaka się na nim pojawiła przypominała bardziej taką na lemoniadzie - bardzo pienista, sycząca, ale błyskawicznie opadająca. Piwko, które pozostało w szklance nie ma kompletnie żadnego gazu, ani żadnych bąbelków - może wynika to z odległości jaką musiało przebyć, żeby wpaść w moje łapki? W zapachu bardzo mocno zaakcentowany chmiel, ale po odstaniu zmienia się w słodowość. Dadzą się wyczuć delikatne nuty bananowe i kwiatowe. W smaku bez zaskoczenia - dużo chmielu, dające orzeźwiającą, nawet-średnio-intensywną (jak dla mnie) goryczkę. Tu też znajdziemy nieco bananów (chociaż dopiero po tym jak z ust zniknie nam smak goryczki). Finisz Harghity staje się nieco bardziej intensywny - zarówno pod kątem goryczki, jak i owocowości - całkiem przyjemnie te dwa smaki ze sobą współgrają.

    Podsumowanie:

    Łatwe podsumowania do napisania to takie, jeżeli opisuje się piwo, które czymś się wyróżnia - nieważne, czy to pozytywnym, czy negatywnym. Wtedy po prostu jest się czego uczepić i dzięki temu zwiększyć prawdopodobieństwo zapamiętania tego piwa po wsze czasy. Idąc powyższym tropem - Harghita nie jest piwem, w którym łatwo się pisze podsumowanie, bo nie ma tu nic, czego człowiek by nie pamiętał z innych piw. Głównie to ten gorzki aromat i brak gazu popchnąłby mnie, żeby sięgnąć po Harghitę po raz kolejny (i nie myślcie sobie, że nie lubię piw z obfitą pianą - te wprost uwielbiam, ale chciałbym po prostu stwierdzić, czy brak czapy na tym piwku to wynik długiej drogi, czy jednak producent o tym zapomniał. Reasumując - piwko jest niezłe, a dodając do tego kapselek, który będzie chyba jednym z ładniejszych w mojej kolekcji - zasługuje na 6 kufelków!




    Jareczku - po fantastycznych piwach ze Stanów i Meksyku, tym razem dostałem od Ciebie prezent z Rumunii - bardzo Ci za to dziękuję!!


    niedziela, 20 maja 2012

    Mythos

    Browar Mythos jest drugim co do wielkości browarem w Grecji oraz, od 2008 r., członkiem grupy Carlsberg. Zakłady produkcyjne zlokalizowane są w Thessalonikach i stąd właśnie wychodzą takie piwa browaru, jak Mythos, Kaiser, Kaiser Double Malt oraz Henninger. Firma importuje i dystrybuuje w obrębie kraju międzynarodowe marki piwne, jak duński Carlsberg, meksykańska Corona Extra, irlandzki Guinness itd.

    Mythos jest prawdziwym greckim piwem, którego stworzenie wiąże się z rokiem 1997. Przez lata receptura piwa ulegała doskonaleniu poprzez współpracę Głównego Greckiego Piwowara Browaru Mythos z najlepszymi europejskimi szkołami piwowarskimi, jak niemiecka, irlandzka, duńska, czy francuska. W 2001 roku Mythos otrzymał złoty medal w kanadyjskim "2001 Interbeer International Beer and Whiskey Competition". W 2008 roku piwo zostało zauważone ponownie przez somelierów Międzynarodowego Instytutu Smaku i Jakości (ang. iTQi) zagarniając nagrodę "Superior Taste Award". Dzięki wielu odznaczeniom potwierdzającym jakość i wyjątkowy smak Mythos jest jedynym greckim piwem eksportowanym aż do ok. 30 krajów, takich jak USA, Kanada, Australia, Japonia oraz wiele krajów Europy.



    Fakty:

    • 5% alkoholu, b.d. dot. ekstraktu
    • Gatunek: Euro Pale Lager
    • Producent: Mythos Brewery (Grecja) należący do grupy Carlsberg

    Z zewnątrz:

    Pite przez nas piwo zamknięto w zielono - złotej puszce z dużym, podkreślonym napisem Mythos. Producent reklamuje je, jako najlepsze na świecie greckie piwo. Niepozorne dwa złote koła u dołu puszki symbolizują zdobyte w świecie piwnym medale, opisane w części "od zewnątrz". Pojawia się tu także motyw jednorożca. Skąd wziął się on na opakowaniu greckiego piwa, skoro to fantastyczne stworzenie nie występuje w greckiej mitologii? Może dlatego, iż narodowi pisarze zajmujący się historią naturalną byli przekonani o jego istnieniu? A może ponieważ w naszych umysłach stwór ten kojarzy się tylko i wyłącznie z mitologią, co więcej tą, oddającą dzieje Grecji, mimo, że jest to fikcją? Wiara to subiektywny odbiór świata, jeśli chcemy, żeby coś wydawało się prawdziwe, to nosimy to we własnych sercach i ufamy temu bezspornie. Codzienne życie chciałoby się urozmaicić mistycyzmem, czymś niedoścignionym, idealnym - czy tym właśnie jest wykreowany wzór jednorożca? A może to prawda i żyje gdzieś w głębokich lasach Grecji i czeka na jego odkrycie? Odkryjmy go więc w każdym łyku piwa Mythos, pochodzącym od greckiego słowa μύθος oznaczającego... mit.



    Od środka:

    Marian
    Monia
    Oj, jak ja dawno nie opisywałem piwa pitego z puszki. Już zapomniałem, że jej otwieraniu towarzyszą kompletnie inne emocje niż w przypadku butelki – przede wszystkim człowiek nie martwi się, żeby nie uszkodzić kapsla. Ale z drugiej strony mam jakąś taką awersję do piw puszkowych – pomimo tego, że sam przecież pisałem, że niezależnie od opakowania piwo smakuje tak samo. Ale do rzeczy – ostatnio mam chyba pecha, bo ten browarek również jest pozbawiony piany. Jak zwykle można to zrzucić na karb olbrzymiej ilości kilometrów, które musiał przebyć, aby do mnie dotrzeć. Mythos jest koloru jasnozłotego, może nieco mętnawego. W zapachu brakuje dominującej nuty – jest tu trochę słodu, trochę jabłek, ale też trochę zapachu kapusty i skunksa. Obojętność zapachu odbija się niestety również w smaku – piwo jest nijakie i wodniste – jednym słowem koncernowe.
    W zapachu piwa wyczuwam silne aromaty zbożowe, prawdopodobnie jest to pszenica. Umiarkowanie żółty kolor przenikają liczne bąbelki, które podczas wzniecania piany szybko uciekają w górę. Piwo jest mocno gazowane, lecz delikatne w smaku. Bardzo mała, niewyczuwalna wręcz ilość goryczki, sprawia, że tylko lekki smak chmielu przypomina o degustacji browara, który jest kwaskowy, lecz w niewielkim stopniu. Nie wyczuwam żadnych dodatkowych walorów smakowych.


    Podsumowanie:


    Marian
    Monia
    Gdyby ktoś zawiązał mi oczy i podstawił w jednym kufelku Mythosa, a w drugim Heinekena, lub Carlsberga to miałbym bardzo duży problem z odróżnieniem obu browarków. Jak dla mnie opisywane piwko za bardzo cechuje wodnistość i obojętność. Mythos z dużą dozą prawdopodobieństwa nie zapadnie mi w pamięć, chociaż mimo to nie ukrywam, że cieszę się, że miałem okazję skosztować piwerka z Półwyspu Bałkańskiego – tam jeszcze moje piwne macki nie sięgały. Wracając do samego trunku – słabe 2 kufelki.
    Dla mnie jest to piwo słabe jakościowo, bardzo delikatne, ale o charakterystycznym smaku. Przypuszczalnie  może być dobrym trunkiem orzeźwiającym podczas greckich upałów. Dla mnie jest ono jednak mało wyraziste i zbyt gazowane. Podoba mi się natomiast etykieta puszki - nazwa piwa otoczona wieńcem lauru zwieńczonym jednorożcem. Czyżby piwo dla zwycięzców?








    Mythosa dostaliśmy w prezencie od Piotrka, który w Helladzie spędzał swoje wakacje. Piotrku - wielkie, wielkie dzięki! Z tak dalekiego południa, chyba jeszcze nie browarka nie próbowaliśmy!

    sobota, 19 maja 2012

    Hoegaarden Wit Blanche - i o piwach białych słów kilka!

    To już któreś z piw białych, które dane mi było spróbować, więc może warto by było chociaż na chwilę pochylić się nad tym, czym jest ów biały browarek?

    Witbier to nic innego jak pszeniczne piwo górnej fermentacji, warzone głównie w Belgii i Holandii. Pierwsze egzemplarze powstawały w belgijskich klasztorach, natomiast szczyt swojej popularności zdobyły w XVIII i XIX wieku. Swój biały kolor zawdzięcza pływającym cząsteczkom drożdży i proteinom pszenicy. To wszystko w niskiej temperaturze sprawia, że piwo staje się mętne i uzyskuje charakterystyczną barwę. Witbiery są potomkami piw ze średniowiecza, kiedy zamiast chmielu, do warzenia i konserwacji używano grutu - mieszanki przypraw i innych roślin. Witbiery nadal są warzone z grutu, jednak teraz przybiera on raczej postać kolendry, chmielu oraz pomarańczy słodkich i gorzkich. Z powodu obecności kwasu mlekowego, piwa te mogą mieć kwaśnawy posmak. Co ciekawe - z racji pływających sobie w butelce drożdży, browarek przechodzi delikatną wtórną fermentację już w butelce!
    Jeśli chodzi o charakterystykę tego gatunku to zazwyczaj są one mocno nagazowane, z goryczką w granicach 10 - 20 IBU. Produkowane są w połowie ze słodu jasnego, a w drugiej połowie z niesłodowanej pszenicy. Czasem dodaje się 5-10% owsu dla wzmocnienia smaku i tekstury. Hoegaardena leje się do tradycyjnych, sześciokątnych szklanek. Jak możecie zobaczyć na poniższym zdjęciu - ja takowej szklanki nie posiadam :)



    Fakty:


  • Piwo z belgisjkiego browaru Hoegaarden Brewery (wykupionego przez InBev)
  • Pszeniczne, białe, niefiltrowane
  • 4.9% alkoholu, 11.7% ekstraktu

    Z zewnątrz:

    Nie powiem, że butelka Hoegaardena jakoś urwała mi cohones - jak dla mnie jest zbyt jednolita i biała, ale po kolei. Rozmiar 0.3 litra ponoć idealnie pasuje do tradycyjnych, dedykowanych, sześciokątnych szklanek. Lecąc od góry dostajemy srebrny kapsel z białą nazwą browarka. Jego jednolitość jest wręcz powalająca i jak na mój gust niebardzo pasuje do reszty butelki, ale z drugiej strony jestem przekonany, że stoi za tym gruby marketing i badania. Krawatka jest tak jakby pomniejszoną wersją etykiety głównej, na której - co ciekawe - znajdziemy aż trzy różne języki - holenderski, francuski i angielski. W dwóch pierwszych widnieje informacja, że piwo jest aromatyzowane przyprawami. Angielski służy do opisania, że Hoegaarden jest oryginalnym, belgijskim piwem pszenicznym. To co się rzuca jeszcze w oczy to numer (czyżby każda butelka była określona innym numerem porządkowym? Mój był ponad 50 milionowy!), oraz logo, składające się z dwóch herbów. Jeden z nich to ręka, trzymająca kostur biskupa - to herb wioski Hoegaarden. Poprzedni właściciel browaru - Pierre Celis, dodał do niego drugi, bardzo podobny herb - symbolizujący browarnictwo, pokazując tym samym, że Hoegaarden jest bardzo ważnym punktem na piwnej mapie Belgii. Rok 1445, widniejący obok herbu to data wyprodukowania pierwszego białego, belgijskiego piwa.
    Na kontretykiecie znajdziemy szereg standardowych informacji. Bardzo fajnie, że znalazła się tutaj optymalna temperatura podania piwka (2-3 C). Strasznie żałuję, że tak mało piw posiada taką grafikę (a jeszcze lepiej coś co, kiedyś miał Żywiec, że jak był w optymalnej temperaturze to mu się logo w okienku pojawiało!). Ten baaardzo długi tekst po holendersku opisuje trochę historii, trochę składu i trochę wyglądu piwa. Wszystkie te informacje znajdziecie w pozostałych fragmentach dzisiejszego wpisu :)



    Od środka:

    Marian
    Monia
    Już sam gatunek piwa wskazywał na to czego można się po nim spodziewać – w końcu piwa białe (ach to Białe Czernichowskie) to jedne z moich ulubionych niepilznerowych trunków. Po przelaniu do kufelka pojawiła się gęsta biała, średniotrwała piana, zwieńczająca mętny, słomkowy, może trochę za bardzo przezroczysty płyn. Chociaż chciałem – naprawdę chciałem jak najbardziej odwlec w czasie moment, w którym powąchałem piwo – to jednak się nie dało. Pokusa wyczucia pełni piwa białego była nie do odparcia. Przy zapachu takiego piwa, to człowiek może się zatracić – delikatna (delikatniejsza niż w Czernichowskim) kolendra, lekko muskająca kłosy pszenicy, grzejące się w letnim słońcu jest tak przyjemna, że aż człowiek zapomina o tym, że piwo jest po to żeby je pić, a nie wąchać. Z drugiej strony, czuć je jakimś proszkiem do prania (białego oczywiście :P). Trochę ciężko powiedzieć ile tego zapachu wynika z jego naturalności, a ile jest sztuczne (ale pewnie to tylko moje fanaberie, związane ze zbyt dużą ilością ostatnio wypitych piw koncernowych). W smaku bez niespodzianek – fantastyczny, sycący aromat piwa białego, smakujący zbożem, kolendrą, pomarańczami i masłem.
    Tzw. "pierwszy nos", który określa się podczas degustacji wina, przekładając na piwo wzbudza we mnie stłumiony okrzyk "wow!". Pierwszy nos czujemy od razu po ostrożnym nalaniu trunku do szklanki/kieliszka, gdy po prostu wąchamy, bez dodatkowych działań. Przyjemny, nietypowy dla mnie zapach piwa odzwierciedla nuty cytrusowe. Wreszcie piwo o stanowczym, jednorodnym zapachu, bardzo przypadł mi on do gustu. Jednocześnie miło poczuć delikatny chmiel. Kolor piwa jest wybitnie słomkowy, jednolicie, idealnie mętny. Piana opadła szybko i trudno przywrócić ją do życia. Umiarkowanie głęboki smak, charakterystyczny dla piw pszenicznych, bardzo mi odpowiada. Nie przytłacza, ale jest dosyć intensywny. Ostatnie łyki natomiast lekko psują mu renomę w moich oczach, gdyż wkrada się w nie minimalna kwasowość.


    Podsumowanie:


    Marian
    Monia
    Czasem się zastanawiam, czy to, że każde piwo białe mi smakuje to dobrze. Co jeżeli na mojej drodze pojawi się egzemplarz wybitnie sztuczny, a ja mimo to powiem, że lepszego trunku nie próbowałem? Może trochę stąd ta moja podejrzliwość do Hoegardeena i ciągłe porównywanie Witbierów do Białego z ukraińskiego Czernichowa (pomimo, że o naturalności tamtego mogę się tylko domyślać). A może żeby nie przedłużać, to lepiej stwierdzić, że koło pilznerów i pale ale’ów jest jeszcze inny gatunek piwa, który mi odpowiada? Na dzisiaj Hoegaarden Wit Blanche u mnie zasługuje na mocne 8 kufelków, albo niech mu będzie – 9 naczynek!
    To belgijskie piwo bardzo odpowiada mi mętnością, natomiast intensywność mogłaby być wzmocniona, gdyż na obecne warunki jest piwem lekkim, aczkolwiek zadziwiająco smacznym.



  • poniedziałek, 14 maja 2012

    Kumburák - i o zasadach Beer Ponga słów kilka!

    Ostatnio na fejsbukowej stronie Piwo pojawił się odnośnik do przeciekawej dyscypliny sportowej, a mianowicie Beer Pong-a! Postanowiłem, że najbliższe kilka postów poświęcę na zgłębienie owej gry. A nuż kogoś zainspiruję do wspólnej piwnej potyczki!
    Dzisiaj postanowiłem zacząć od zasad (wszak bez nich ciężko by było grać) - chociaż czuję, że po kilku kwadransach rozgrywki zasady stracą nieco na znaczeniu :)


    No to start! Beer Pong, również znany jako Beirut, jest grą w której gracze rzucają piłeczką ping-pongową przez stół tak, aby trafić do kubka z piwem, który znajduje się po drugiej stronie stołu. W grze zazwyczaj biorą udział dwie drużyny, składające się z 2 do 4 graczy. Kubki ustawia się w przeróżnych konfiguracjach, ale zazwyczaj jest to trójkąt, składający się z 6, lub 10 kubków. Każda z drużyn stara się wrzucić piłeczkę do kubka przeciwnika. Jeśli się jej to uda, to drużyna przeciwna musi wypić zawartość "ustrzelonego" pojemnika, który następnie jest zdejmowany z placu gry, lub ustawiany ponownie. Przy drugiej opcji, jeżeli drużyna trafi do pustego kubka przeciwnika - musi wypić zawartość jednego ze swoich naczynek. Może go również strącić - wtedy jest na stałe usuwany z gry. Wygrywa drużyna, która jako pierwsza pozbędzie się wszystkich kubków przeciwnika.
    Brzmi ciekawie? Mi się bardzo podoba!


    Fakty:

    • 5.3% alkoholu, 12% ekstraktu
    • czeski browar Nová Paka
    • jasny lager
    • nazwa nawiązuje do oddalonych o 6km od browaru ruin zamku Kumburk

    Z zewnątrz:

    Kumburák jest rozlewany do smukłych, brązowych butelek z tylko dwoma etykietami (główną i krawatką). Zaczynając od krawatki (bo tam mniej do opisania) - tam znajduje się tylko nazwa piwa i pseudo-medal z datą 1872 - rokiem w którym browar Nová Paka po przebudowie wypuścił pierwszą partię piwa. Na etykiecie głównej znajdziemy kolejne pseudo-medale, ale tym razem bez żadnych dat. Do tego wybita na samym środku data ważności i coś ciekawego - objętość piwa (0.5l), ale z dopiskiem -15ml... Nie bardzo wiem jak mogę to sobie wytłumaczyć. Poza tym prawie standardowo - producent, skład, "podawajcie schłodzone"... Prawie, bo na etykiecie znajdziemy również informację, że w piwie znajduje się antyoksydant E300... A fuj!


    Od środka:

    Po otwarciu Kumburáka i przelaniu go do kufelka da się wyczuć średnio-intensywny zapach chmielu i słodu, jednak z każdym kolejnym łykiem zapachy te zanikają. Podobnie sprawa ma się w smaku - pierwsze łyki są przyjemnie gorzkie, by z czasem coraz bardziej się "spłaszczać", zyskując przy tym nieco metalicznego posmaku. Piwo jest w kolorze złocistym z raczej maławym nasyceniem CO2. To co zasługuje na szczególną uwagę to piana. Bardzo gęsta, biała czapa przez długi czas utrzymuje się na piwie, pomimo że wspierana niedużą ilością bąbelków.


    Podsumowanie:

    Kumburák jest piwem dość prostym do opisania, bo ani w smaku, ani w zapachu nie znajdziemy tu nic złożonego, czy zapadającego w pamięć. Piwo z prawie-płaskiego z czasem zniża się na zero absolutne, pikając jedynie przy dolewkach dzięki gęstej pianie. Ale niestety - nawet ten biały kubraczek nie jest w stanie przeważyć szali ze słabego na chociażby poprawne. Dla mnie Kumburák to browarek kompletnie nie zapadający w pamięć. Co więcej - chciałbym o nim szybko zapomnieć. 3 kufelki (z czego 2 za pianę).




    czwartek, 10 maja 2012

    Piast Wrocławski

    Piasta Wrocławskiego pierwszy raz wspólnie z Marianem mieliśmy okazję wypić właśnie we Wrocławiu, podczas tegorocznej majówki z naszymi przyjaciółmi. Recenzję zrobiliśmy jednak w zaciszu jego mieszkania, aby na spokojnie zagłębić się w smak tego, należącego do Carlsberga, browarka. Powodem odłożenia recenzji była też gama różnych piw warzonych na rynku we Wrocławiu, o których na bieżąco dyskutowaliśmy powoli sącząc je wieczorową porą. Te recenzje, zupełnie wyjątkowe, bo nagrywane "na świeżo", pojawią się w nieodległej przyszłości na blogu. Bądźcie czujni!

     

    Przez ponad 130 lat Piast Wrocławski warzony był przez założony przez Carla Scholtza Browar Piastowski (z później dodanym członem: Browary Dolnośląskie "Piast"). W latach 90-tych browar przechodził dwukrotnie w inne ręce, aż do roku 2001, kiedy to został wykupiony przez duński Carlsberg. W Browarze Piastowskim zaprzestano produkować piwo w 2004 r. W tym samym roku trzy główne budynki browaru wpisano do rejestru zabytków, zostaną one odrestaurowane, a ich wnętrza wypełnią luksusowe mieszkania.

     

    Wracając do samego piwa, producent zapewnia, że posiada ono łagodny smak i bogaty, chmielowy bukiet oraz warzone jest według tradycyjnych receptur dolnośląskich piwowarów. Piast Wrocławski jest wielokrotnym zdobywcą prestiżowych nagród w konkursach piwnych na terenie Polski i nie tylko. Do najważniejszych osiągnięć należy zdobycie Lauru Konsumenta 2008 oraz złotego medalu w konkursie Monde Selection w Brukseli w 2009 i 2010 roku.

     

     

     

    Fakty: 

    • 5,5% alkoholu, 11,5% ekstraktu

    • piwo jasne, pasteryzowane

    • właścicielem marki jest Carlsberg Polska Sp. z o.o.

    • cena detaliczna: ok. 2,50zł/butelka

     

    Z zewnątrz:

     

    Standardową brązową butelkę pokrywa niezbyt wyszukana, aczkolwiek zapadająca w pamięć etykieta z dużym, rzucającym się w oczy napisem "Piast", powyżej którego widnieje szkic wschodniej elewacji Ratusza stojącego na wrocławskim Rynku, który okala z kolei wyraźny napis "Głęboki świeży smak" - czy rzeczywiście? O tym w dalszej części posta. Niestety obecna partia butelek posiada szpecące reklamy dotyczące konkursu. Żółty kolor etykiety dominuje również na drugiej stronie butelki. Tam, oprócz pobieżnego opisu regulaminu promocji, doczytamy, że piwo zawiera słód jęczmienny oraz jest pasteryzowane. Bardzo prosty w formie kapsel utrzymany jest w złoto - czarnej kolorystyce, co pieczętuje napis "Piast".

     




     

    Od środka:

    Marian
    Monia
    Otwarciu Piasta nie towarzyszyło nic, co mogłoby zwiastować mocne nagazowanie i nasycenie piwa. Kapsel odszedł bez większego entuzjazmu zginając się nieco w miejscach nacisku otwieracza. Może to i dobrze, bo nie byłem bardzo rozczarowany tym, co zobaczyłem w szklance. A może raczej tym, czego nie zobaczyłem – Piast bardzo szybko pozbył się całej piany, pozostawiając na sobie tylko słaby i wątły kożuszek. Nawet dość duża ilość bąbelków, ulatniających się z dna kufelka nie pomogła w utrzymaniu białej czapy. W zapachu zdecydowanie dominuje słodycz tego piwa – słód wylewa się z niego każdym porem piany. Po głębszym „zawąchaniu” udało mi się znaleźć nuty spirytusowe i w zasadzie tyle. W smaku bez niespodzianek – dość słodkie, zalatujące trochę lodami śmietankowymi, wanilią i odrobiną masła. Co prawda jak patrzę teraz na ten opis to aż ciężko mi uwierzyć, że to właśnie tam wyczułem, ale takie były moje pierwsze skojarzenia.
    Delikatny zapach chmielu przenika coś czego nie potrafię określić, ale pachnie lekką słodyczą. Niewielka ilość piany całkiem szybko opada. Kolor trunku najtrafniej opisze określenie "jasnozłoty". Pierwszy łyk piwa odczuwam najintensywniej poprzez kubki smakowe rozpoznające kwasowość. Kolejne łyki nie zmieniają moich doznań - piwo jest kwaskowe i pozostawia lekkie, chwilowe mrowienie na języku. Nie czuję dużej zawartości chmielu, wyczuwalna goryczka jest bardzo słaba.


    Podsumowanie:


    Marian
    Monia
    Wiadomo nie od dziś, że w czasie urlopu człowiek jest w stanie dużo znieść. Nie przeszkadza mu ani zimno, ani gorąco, ani hałasujący sąsiedzi. Ważne, że ma wolne. Pewnie stąd wynika fakt, że we Wrocławiu Piast podszedł mi bardziej. Szczególnie po czterech godzinach jazdy w nieklimatyzowanym samochodzie, kiedy człowiek w końcu siadł nad kuflem lodowatego piwka. Podobna sytuacja miała się przecież ze Spiżowym Miodowym. Pite na miejscu było dużo lepsze od tego przywiezionego do domu. Jak dla mnie Piast jest dużo za słodki i jednolity w smaku. Stąd tylko/aż 5 kufelków i nadzieja na kolejne egzemplarze wypite na wrocławskim rynku :)
    Mimo ogromnej popularności tegoż gatunku piwa w przepięknym Wrocławiu, dla mnie jest to piwo mało interesujące smakowo. Niestety walory psuje kwasowość, która dominuje w trunku. Pozytywnej opinii nie dostarcza również samo opakowanie, etykieta jest bardzo prosta w formie i kolorystyce, dodatkowo całość psuje paskudna reklama "Miliona Piastów do wygrania". Mimo pięknych okoliczności pogody i przyrody, w których wypiłam w tym roku pierwszego Piasta (a miało to miejsce na Wyspie Słodowej we Wrocławiu w towarzystwie Marianka, Sobuta i Jacusia), niestety i kolejne podejście w mieszkaniu Mariana w Krakowie nie poprawia mojej opinii o nim. Zbyt kwaśny. Szkoda.





    środa, 9 maja 2012

    Cornelius Grejpfrut



    KOCHANI FANI JASNEGO PEŁNEGO! Winien Wam jestem kilka słów wyjaśnienia na temat przyszłości naszego bloga. Postanowiłem niedawno, że aby Jasne Pełne jeszcze prężniej i dynamiczniej się rozwijało, a baza spróbowanych piw jeszcze szybciej rosła, to powinienem zaprosić do współpracy kolejnego piwnego bloggera. I tak - w nieco ponad rok od startu naszego miejsca w sieci, mam olbrzymią przyjemność przedstawić Wam Monię! Monia jest początkującym piwnym bloggerem, który jednak wyjątkowo szybko się uczy, chętnie eksperymentując z browarkami z różnych zakątków świata. Jeśli pamiętacie jeszcze opisywany przeze mnie kiedyś libański diament, to właśnie tam Monia postawiła swoje pierwsze kroki w Jasnym Pełnym. Gorąco wierzę, że dzięki podjęciu tej współpracy Jasne Pełne stanie się jeszcze lepsze (tak - to jest możliwe!). Liczę, że przyjmiecie ją gorąco i pozwolicie się jej tu poczuć jak w domu! No to lecimy!



    Stosunkowo niedawno miałam przypadkowo okazję spróbować kilku łyków piwa Cornelius Grejpfrut, którego nazwa kojarzy mi się z kultowym filmem „Planeta małp”. Byłam do niego niezwykle sceptycznie nastawiona ze względu na moją niechęć do owoców, które są dodatkiem do tego browaru. Zaryzykowałam jednak starcie ze swoim wrogiem nr 2 wśród owoców (na pierwszym miejscu niezmiennie od lat utrzymuje się żółty, zakrzywiony gnat) i oto co wyszło z tej potyczki przy jednej z kilku kolejnych wypitych od tamtego czasu butelek.

    DANE PRODUCENTA

    Piwo Cornelius pochodzi z Piotrkowa Trybunalskiego. Jak podaje producent na przejrzystej stronie www browar ten warzy piwo, jako jeden z nielicznych już, metodą tradycyjną, bez ulepszaczy, przyspieszaczy fermentacji, czy konserwantów, używając do tego jedynie naturalnych składników. Używa do tego celu miedzianych warzelni. Co ciekawe obecna firma warząca Corneliusa, była niegdyś producentem wód i napoi gazowanych (powstanie firmy to rok 1927), dopiero w 2007 r. po wykupieniu bawarskiej receptury uwarzono pierwszego pszenicznego Corneliusa, który zyskał uznanie organizacji SLOW FOOD. Skład piwa to wedle tylniej etykiety: woda, słód pszeniczny, słód jęczmienny, chmiel, sok grejpfrutowy i drożdże.

    Fakty:

    • 13% ekstraktu, 3% alkoholu
    • Piwo pasteryzowane, niefiltrowane
    • Producent: Sulimar z Piotrkowa Trybunalskiego

    Z zewnątrz:


    Standardowa, brązowa butelka mieści 0,5l napoju zwieńczonego prostym w formie kapslem. Prostym nie znaczy nudnym – na czarnej wstędze widnieje napis „Cornelius”, nad którym króluje zarys dumnego koguta. Pod spodem na zielonym pasku dodano „Grejpfrutowy”. Przednia etykieta przedstawia znacznie powiększone logo znane już z kapsla. Pod napisami zauważamy pismo obrazkowe (niezmiernie przydatne analfabetom), które przedstawia dwie połówki owocu wchodzącego w skład napoju. Na zewnętrznej części tejże etykiety producent zapoznaje konsumenta z kilkoma istotnymi faktami dotyczącymi pochodzenia i produkcji piwa. Wyczytamy zatem, że powstaje ono m.in. z pszenicy i grejpfruta, jest niefiltrowane, nie zawiera konserwantów i pochodzi z Piotrkowa Trybunalskiego. Trochę nietrafionym pomysłem jest umieszczenie czarnych liter na biało-srebrnych paskach z tyłu etykiety. Trzeba się naprawdę wysilić, żeby coś stamtąd wyczytać.



    Od środka:

    Marian
    Monia
    Cornelius w kufelku prezentuje się naprawdę ciekawie i ładnie. Mocno nagazowany i wysycony, różowy, mętny płyn zwieńczony śnieżnobiałą, kruchą pianą. Od razu widać, że faktycznie jest niefiltrowane, chociaż osadu drożdżowego w nim nie zaobserwowałem. Ale na to poczekam do końca butelki - toż to w końcu piwo pszeniczne! W zapachu poczułem nie tyle grejpfruta, ile kandyzowaną skórkę pomarańczową i skwaszone Redd's-owe jabłka. Co ciekawe - przy intensywnych "niuchach" zapach staje się drażniący i "kaszlogenny". Już przy pierwszym łyku da się wyczuć całą pełnię smaków - na początku słodki, by błyskawicznie stać się kwaśnym. Zaraz potem na chwilę włącza się grejpfrutowa gorycz, która znowu musi ustąpić miejsca słodyczy. Naprawdę bardzo, bardzo ciekawa kombinacja. Przy kolejnych kufelkach piana staje się mocniejsza i bardziej długotrwała, a smak robi się nieco bardziej gorzki (ale nie chmielowo - ta goryczka ewidentnie wynika z obecności soku grejpfrutowego). Finisz piwa, jak na pszeniczniaka przystało uzyskuje nieco drożdżowy charakter - jednak jest on bardzo delikatny i mimo wszystko przyćmiony przez opisane powyżej smaki.
    Przy otwarciu piwa słyszalny jest delikatny syk, sugerujący wydobywanie się delikatnego gazu. Po przelaniu napoju do szklanki piana występuje w ilości minimalnej, jednak momentalnie zaczynają pojawiać się uciekające w górę malutkie bąbelki, jak w przypadku popularnych napoi gazowanych. Kolor piwa po przelaniu z ciemnej, brązowej butelki przybiera kolor ciemno-pomarańczowy, wpadający nawet w czerwień. Po drugim przelaniu piwka (bardzo możliwym , wręcz prawie pewnym jest iż wynika to ze sposobu nalewania) tworzy się fantastycznie puszysta i lekko różowa pianka, która jednak szybko opada, pozostawiając wgląd w czeluści piwa. Zapach piwa nie rozczarowuje, czuję bowiem dwa przenikające się zapachy – piwny i grejpfrutowy, czyli dokładnie to, co sugeruje etykieta. Ze smakiem jest podobnie, nie wyczuwam żadnych dodatkowych aromatów, czy ulepszaczy. Smak jest naturalny, słodki, bez piwnej goryczki, co może być spowodowane dużą zawartością soku grejpfrutowego. Delektując się zupełnie nowym smakiem piwa, do którego nie przywykłam, nie pijąc piw smakowych, mam nieodparte wrażenie, że piję napój gazowany, lecz z dodatkiem piwa (nazwa trunku „piwo” sugeruje, że to jednak sok powinien być tymże dodatkiem). Atrybutem piwa jest mimo to rześkość, która pozostaje w ustach po kilku łykach.


    Podsumowanie:


    Marian
    Monia
    Cornelius Grejpfrut jest jednym z ulubionych piw Moni. Tym bardziej się cieszę, że to właśnie na nim przyszło nam rozpocząć nowy rozdział Jasnego Pełnego. Cieszę się też z innej przyczyny - jest szansa, że ta część czytelników, która była nieco zawiedziona tym, że ostatnio niezbyt często opisywane były polskie piwa, zostanie zaspokojona.
    Wracając jednak do Corneliusa - trochę ciężko jest mi go zakwalifikować do kategorii piw. Dla mnie to bardziej napój piwny. Nie mam w takich trunkach doświadczenia i pewnie przez to ciężko jest mi wystawić miarodajną i obiektywną ocenę. Gdybym musiał, to pewnie bym powiedział, że to jednak trochę nie moja bajka i zakończył post na 6 kufelkach. Ale coś co jest dla mnie nieco ważniejsze - Cornelius Grejpfrut dzięki swojej całej gamie smaków naprawdę mnie zaintrygował. Z dużą dozą prawdopodobieństwa sięgnę po inne trunki z Piotrkowa Trybunalskiego.

    Mimo swych mało piwnych walorów Cornelius może być świetnym napojem orzeźwiającym w upalne dni (warunek konieczny: mocno schłodzony). Niemniej jest piwem bardzo smacznym i wartym polecenia ze względu na swoją inność i niepowtarzalny smak. 





    niedziela, 6 maja 2012

    Postřižinské Sváteční speciál - i o piwnych rekordach słów kilka!

    Dzisiaj opiszę piwko, które przyjechało do mnie z Bratysławy, chociaż nie jest ono słowackie (ino czeskie). Dostałem je w prezencie od kolegi z pracy, któremu bardzo moc za nie dziękuję!

    Ale zanim o piwku - to czy interesowaliście się kiedyś piwnymi rekordami? Czy wiecie, że:
    • Amerykanin Steven Petrosino w 1977 roku ustanowił rekord świata w wypiciu litra piwa, robiąc to w 1.3 sekundy? Nawet nie chcę sobie wyobrażać jakim cudem tego dokonał, ale próbkę jego możliwości możecie zobaczyć tutaj
    • Tym razem Niemiec - Oliver Strümpfel ustanowił rekord świata w noszeniu największej ilości litrowych kufli piwa. Dostarczył 21 kufli do klientów, nie ulewając ani kropelki złotego trunku! Wartym odnotowania jest fakt, że jeden taki kufel waży blisko 2.5 kg! Amatorskie nagranie możecie zobaczyć tutaj - imponujące!
    • Sven Goebel zrobił dom z 300 000 podkładek po piwie! Dzieło, za które trafił do Księgi Rekordów Guinessa możecie zobaczyć tutaj (ma nawet kominek :)). Aby udowodnić komisji, że zbudował dom bez użycia kleju - musiał go niestety unicestwić...
    • Chińczyk Li Guiwen przejechał samochodem po 60-metrowej, liczącej prawie 2000 butelek po piwie trasie. Rok wcześniej również próbował, ale się nie udało i samochód spadł z toru. Ciekawe, czy zainwestował w lepszy bieżnik? :)
    • John Evans (ten sam, który na głowie uniósł Mini Coopera) pobił rekord świata, unosząc piwa ważące 135kg
    • Najdroższa butelka po piwie, zachowana po katastrofie sterowca Hindenburg z 1937 roku została niedawno sprzedana na aukcji za 16 tysięcy zielonych
    • Czas na ostatni rekord - największy na świecie kufel piwa ma 2.5 metra wysokości. Po napełnieniu go 430 galonami Guinessa ważył 1250kg, a w samą operację nalewania było zaangażowane 400 osób!



    Fakty:

    • 5.8% alkoholu, 14% ekstraktu
    • Jasny, ciemnozłoty pilzner
    • Pivovar Postřižiny z miasta Nymburk (Czechy)

    Z zewnątrz:

    Postřižinské Sváteční speciál jest rozlewane do brązowych, smukłych butelek, na pierwszy rzut oka niczym nie wyróżniających się od wielu innych piw. W sumie to na kolejne rzuty okami również :). Na przedniej etykiecie znajdziemy zatroskanego, zadumanego Bohumila Hrabala - czeskiego pisarza, którego książki były tłumaczone na 25 języków. Zaraz za nim stoi jakiś budynek o wielu małych okienkach. Ciężko powiedzieć, czy to budynek browaru (co można stwierdzić po kominie), czy jakieś inne cudo. Na krawatce i na kapslu umieszczono herb miasta Nymburk - to tutaj znajduje się browar Postřižiny (co ciekawe, to właśnie w tych budynkach mieszkał młody Hrabal). Na tylnej etykiecie znajduje się podobny kompleks budynków (tym razem z dwoma kominami). Pod nim znajdziemy informację: Postřižinské Sváteční speciál jest czeskim piwem, wykonanym z miłością, o niepowtarzalnym smaku i przyjemnej, intensywnej goryczce. Zdrowie i daj Boże szczęście niech będzie z Wami dalej przy następnym Postřižinskim piweczku.

    Od środka:

    Otwarcie piwka nie wywołuje w zasadzie żadnych emocji - nie ma syku, nagłego wzrostu piany. Pojawia się ona dopiero po przelaniu do kufelka - gęsta, śnieżnobiała, ale jednak krótkotrwała - mimo to bardzo dobrze wygląda, zwieńczając ciemnozłoty trunek. Po kilku chwilach pozostaje po niej już tylko osad i ślady na bokach kufelka. Piwo uzyskuje natomiast mocno chmielowy zapach. Pierwszy łyk powalił mnie na kolana - bardzo mocno wyczuwalna goryczka, porównywalna do tej z Pilsnera Urquella, a może nawet nieco intensywniejsza. Podobnie jak przy tamtym, z każdym łykiem traci nieco na mocy, ale nigdy nie znika całkowicie. W piwku da się wyczuć metaliczne posmaki, jednak dopiero po przejściu zdecydowanie dominującej goryczki.

    Podsumowanie:

    Nie ukrywam, że otwierając ten świąteczny specjał spodziewałem się zdecydowanie czegoś innego. Biorąc pod uwagę moją ostatnią przygodę z również świątecznym Kormoranem, albo byle jaką Tatrą Grzaniec czekałem na coś słodkiego i piernikowego. Moje zaskoczenie było ogromne, gdy Postřižinské okazało się pilznerem pełną gębą. Już po pierwszym łyku tego piwa, powiedziałem mojej żonie, że nie ma nic lepszego, niż spędzenie wieczoru przy kuflu tak wspaniałego browarka. Cały czas miałem nadzieję, że finisz będzie równie udany, jak początek i na szczęście tu się nie zawiodłem. Dodatkowy plus za to, że Postřižinské jest nieco mocniejsze od swojego Pilzneńskiego kuzyna. Reasumując - jeżeli Pilsner Urquell zasłużył na 10 kufelków, to Postřižinské zdecydowanie również na to zasługuje! Gorąco polecam!



    Mariuszku - bardzo dziękuję za sprowadzony dla mnie prezent! Dawno nie piłem tak dobrego piwa! Dzięki!!!