poniedziałek, 25 marca 2013

AleBrowar - Rowing Jack


Na dzisiaj przygotowałem sobie kolejny rozdział o chmielach, obecnych w dzisiejszym bohaterze. Ale jak już siadłem i zacząłem "płodzić" opis, to wyszła z tego całkiem ciekawa (tak mi się wydaję) historia gatunku India Pale Ale, o którą wielu z Was zapytywało. Toteż chmiele będą w następnych odcinkach, a po historię zapraszam do poniższego opisu!


Fakty:

  • 16% ekstraktu, 6.2% alkoholu
  • Gatunek: (American) India Pale Ale
  • Browar: AleBrowar
  • Niepasteryzowane, niefiltrowane
  • Cena: 7 złociszy

  • Z zewnątrz:

    Na rufę Santa Marii! Nareszcie piwo, które nie skiśnie w drodze do Indii! Tylko ekstra porcja chmielu mogła uchronić ten drogocenny ładunek przed humorami Neptuna i wściekle palącym słońcem. Spróbuj się oprzeć marynarzu!...

    ... po czym następuje seria gwiazdek i myślników. Taka właśnie historia krzyczy do nas z kontretykiety butelki RJ. O co chodzi z tym skiśnięciem w drodze do Indii? Już spieszę z wytłumaczeniem.

    Jest przełom wieku XVIII i XIX; Anglia ma dość silnie rozwiniętą kolonię w Indiach. Żołnierze, marynarze czy w końcu cywile mają, niezależnie od czasów, spory apetyt na piwo. A problem jest taki, że wycieczka do Indii jest długa - w trakcie rejsu hektolitry zepsutego piwa będą musiały pójść za burtę - czyż to nie przykre? George Hodgson z Bow Brewery w Londynie był pierwszą osobą, która tej "krzywdzie" się przeciwstawiła. Zaczął warzyć piwo w lżejszym stylu, niż bardzo popularne wtedy w Anglii portery, a które nie miały specjalnego zbytu w dusznych i gorących Indiach. Nazwał je jasnym ale'm (pale ale). Hodgson zorientował się, że wyższa zawartość alkoholu, połączona z większą ilością chmieli skutecznie zapobiegnie zepsuciu piwa. Jak łatwo się dzisiaj domyśleć - pomysł przyjął się rewelacyjnie. Hodgson dorobił się niemałej fortuny, a my - jednego z najbardziej popularnych wśród piwowarów domowych gatunku piwa - India Pale Ale.

    Jakie informacje niesie nam jeszcze tylna etykieta? Skład: słody (Pale Ale, pszeniczny, wiedeński i Carapils), chmiele (Simcoe, Chinook, Citra, Cascade i Palisade), woda i drożdże US-05. No i adres - AleBrowar-y są (jeszcze) warzone w Browarze Gościszewo. Czemu jeszcze? Otóż 21 grudnia w świat poszła informacja, że już za 8 miesięcy od tamtej daty ekipa z Bartkiem przeniesie się do własnego budynku na Pomorzu!

    Nietypowo zacząłem opis od kontretykiety, a co z przodem? Tutaj mamy podobiznę marynarza Jacka po przejściach. Zamiast jednej ręki ma wiosło. Na szczęście jest praworęczny i giwerę może trzymać w pełnosprawnej dłoni. Niestety golenie od najmłodszych lat sprawiało mu problemy - stąd blizna na policzku i kobiecy makijaż. Etykieta mówi, że w piwie znajdziemy aż 80 stopni IBU! Resztę detali możecie już sami zobaczyć na zdjęciach :)


    Od środka:

    Otwarcie RJ poszło w parze z głośnym sykiem. Przez chwilę bałem się, że ten jakże drogocenny trunek znajdzie ujście w szyjce butelki, co niewątpliwie połączyłoby się z moim równie głośnym lamentem. Nic takiego na szczęście się nie stało. Jedynie przy nalewaniu do pokala, na nowo mi się włosy zjeżyły, bo piana była naprawdę imponująca. Wysoka, kremowa o sporawych pęcherzach. Opadając pozostawia ślicznie oblepione naczynie. Zapach to mieszanina wszystkiego co ostatnimi czasy ukochałem w piwie - czuć zdecydowane i mocne aromaty chmielowej goryczki, połączone z cytrusową owocowością. Bardzo wyraźnie czuć Cascade'owe nuty grejpfrutowe i pomarańczowe, połączone z Citrowym mango i ananasem (szczególnie na samym początku degustacji). Nad tym wszystkim unosi się jeszcze zapach żywicy. Smak jest absolutnie zdominowany fantastyczną, mocną i charakterystyczną goryczką, z początku sprawiającą wrażenie nieco pikantnej. Żywica jakby wysuwała się tutaj nieco przed cytrusy, które jednak i tak są obecne. Warto wspomnieć jeszcze słowo o kolorze - mętny, nieklarowny i bursztynowy z pływającymi drobinkami drożdży.


    Podsumowanie:

    Dziś - po ponad 4 latach działalności Jasnego Pełnego mogę powiedzieć, że prezentuję Wam piwo, pod którym jestem w stanie podpisać się oboma rękami. Gdybym miał ich więcej - to i podpisów byłoby więcej. Rowing Jack, wyróżniony przez społeczność browar.bizu, tytułem Piwo Roku 2012 jest piwem, które absolutnie każdy powinien spróbować. Nie mówię, że każdemu zasmakuje. Osoby, nie akceptujące mocnej goryczki, pewnie się przy tym piwie trochę pokrzywią, ale i tak zdecydowanie warto dać mu szansę. Dla mnie - jedno z najlepszych piw ever. Gorrrąco polecam! Moja ocena jest tutaj wyłącznie formalnością :)





    czwartek, 14 marca 2013

    Kolaboranci - Shark

    W poprzednim odcinku zacząłem nieco więcej pisać o chmielach (akurat ostatnio trafiają mi się piwa, w których na ich brak nie mogę narzekać) - wtedy akurat była to krótka pogadanka o chmielu Cascade. Tym razem będzie kilka słów o tych które siedzą w dzisiejszym bohaterze:

    Chmiel Citra jest stosunkowo młodym chmielem. Został wyhodowany w 2007 roku z połączenia chmieli Hallertauer Mittelfrüh, Tettnager, East Kent Golding i innych (ale głównie to te trzy). Używa się go zarówno do chmielenia dla aromatu, smaku, goryczki, jak i na zimno. Ciężko wymienić wszystkie aromaty i smaki, które dzięki niemu można uzyskać, chociaz głównie krążą one wokół owoców tropikalnych - cytrusów, grejpfrutów, winogron, mango, ananasów, brzoskwiń, liczi itp. itd.

    Drugim z chmieli jest chmiel Chinook. Ten został wyhodowany przez Departament Rolnictwa USA w 1985 z połączenia chmielu Petham Golding z takim, który przez wspomniany departament został określony numerem 63102. Używa się go głównie do wszelakich amerykańskich pale ale'i, jak również piw ciemniejszych, włączając Portery, Stouty i Barley Wine. Uzyskują one dzięki temu aromaty przypraw, ziół, herbaciane, czy w końcu sosnowe.


    Fakty:

  • 11.6% ekstraktu, 4.9% alkoholu
  • Gatunek: American Pale Ale
  • Browar: Kopyra & Widawa
  • Niepasteryzowane, niefiltrowane
  • Cena: 9zł (z tego co pamiętam)

  • Z zewnątrz:

    Shark to kolejne piwo od Kolaborantów, rozlewane do małych bączków z czarnym kapslem. Na jedynej etykiecie, umocowanej tak że pewnie znowu nie uda mi się jej ściągnąć żadnymi konwencjonalnymi metodami, znajdziemy czarnego rekina - takiego trochę jakby przetartego, na żółto-pomarańczowym tle (pewnie któraś z koleżanek byłaby w stanie celniej określić nazwę tego koloru. Na moje męskie oko to jest dokładnie żółto-pomarańczowy :)). Nieco z boku są parametry piwa (opisane powyżej), jego skład (słód jęczmienny pale ale, jęczmienny monachijski, pszeniczny i słód zakwaszający, chmiele Chinook, Citra i Cascade, oraz drożdże US-05) oraz adres Rodzinnego Browaru w Chrząstawie Małej. Zaraz pod nazwą piwa mamy jeszcze określony jego "nieformalny" styl - Extremely hopped sunny ale. Czy taki rzeczywiście się okaże? O tym już za chwilę!


    Od środka:

    Bałem się, że z moim Sharkiem jest coś nie tak. Pod światło zauważyłem, że w butelce pływa nie tyle drożdżowy osad, ile całkiem spore kawałki, przypominające mikro chmurki. Na szczęście otwarcie butelki nie przyniosło żadnej eksplozji, a wręcz przeciwnie - powierzchnia piwa w butelce kompletnie nie przejęła się tym, że ktoś się do niej dobiera. Przelanie do pokalu ukazało mętną, ciemnozłotą treść piwa, zwieńczoną gęstą, białą pianą. I właśnie przy tej pianie chciałbym się przez chwilę zatrzymać, bo tak fantastycznej czapy dawno nie widziałem. Wyjątkowo gęsta, super trwała, wysoka - naprawdę świetna robota. Nawet kiedy w końcu już zaczyna odpuszczać, to ślicznie oblepia się na bokach naczynia i zostaje w postaci cienkiego kożuszka. W zapachu wyraźnie czuć błogą mnogość amerykańskich chmieli z mocno zaakcentowanym grejpfrutem, chociaż pierwszym "wyczutym" przeze mnie zapachem było mango. Początkowa żywiczność z czasem przechodzi w bardziej owocowe aromaty - ananasa, cytrynę i pomarańcz. Smak jest niezaprzeczalnie zdominowany przez goryczkę - nie wiem czy jest to te samo 98 IBU, co przy pierwsze warce, ale stwierdzenie, że "Kopyr zaczyna czuć jakąkolwiek goryczkę powyżej 40 IBU" okazuje się zdecydowanie prawdziwe. Na szczęście goryczka nie jest nachalna, ani ostra - pozostaje w ustach ale nie na jakoś przeraźliwie długo. Jest dokładnie taka, jaką lubię. I nawet nie przeszkadza mi to, że szczelnie przykrywa wszystkie inne smaki - dla mnie jest co najmniej OK!


    Podsumowanie:

    Po bardzo dobrym Kruku i Orce, która jednak moje klejnoty pozostawiła na miejscu, Shark jest trzecim piwem od Kolaborantów, które znalazło swoje miejsce na Jasnym Pełnym. I muszę przyznać, że to najbardziej "moje piwo" z tej trójki. Goryczka jest na takim poziomie, jaki ubóstwiam - siecze po języku, ale nie zasiada nam w gardle na resztę wieczoru. W zapachu cała masa przyjemnych aromatów (może tylko końcówka staje się nieco drożdżowa). Piana - nie da się o niej powiedzieć złego słowa. Etykieta - wystarczająco informacyjna i ładna. Cena - za wysoka. Zarzuty o diacetylu w piwie, które gdzieniegdzie zasłyszałem, na mój gust okazały się nieprawdziwe. Reasumując, nie pozostaje mi nic innego jak powitać pierwsze Kolaboranckie piwo w gronie tych rekomendowanych!




    niedziela, 10 marca 2013

    Artezan - Pacific Pale Ale

    Dzisiaj na Jasnym Pełnym zagościł kolejny świeży reprezentant z browaru Artezan. Po opisanym już poprzednio Brown Porterze, przyszedł czas na jego bardziej egzotycznego brata - Pacific Pale Ale, mający się charakteryzować goryczką i zdecydowanym smakiem amerykańskich chmieli, oraz owocowością owoców z tropików. Czy tak rzeczywiście będzie? O tym już za chwilę.

    Ale zanim przejdę do opisu samego piwa - ostatnio zostałem zapytany, czym różnią się między sobą poszczególne chmiele? Co sprawia, że jedno piwo jest bardziej goryczkowe, inne słodkawe, a jeszcze inne przyjmuje zapachy i smaki cytrusowe? Z racji tego, że jak się za chwilę okaże Pacific Pale Ale ma w sobie dość sporo, bo aż 4 różne odmiany chmielu, na chwilę zajmę się jednym z nich, a zarazem jednym z tych które podchodzą mi najbardziej - Cascadem.

    Chmiel Cascade to chmiel amerykański, wyhodowany na Stanowym Uniwersytecie w Oregonie w 1956 roku w wyniku połączenia m.in angielskiego chmielu Fuggles i rosyjskiego Serebrianker. Do warzenia został dopuszczony w roku 1972. Już 3 lata później stanowił ponad 13% wszystkich amerykańskich upraw chmielu. Używa się go zarówno do chmielenia dla aromatu, smaku, jak i goryczki. Piwu daje aromaty cytrusowe, a w szczególności grejpfrutowe, ale również kwiatowe, czy "przyprawowe". W smaku, poza owocami tropikalnymi daje mocne uczucie goryczki. Jego największy minus to nieodporność na przechowywanie - po pół roku, potrafi stracić około połowy alfa-kwasów, co ma potem przełożenie na smak piwa. Da się go zastąpić przez chmiele Centennial, Amarillo i Columbus, ale o nich w kolejnym odcinku :)

    Fakty:

  • 12.5% ekstraktu, 5% alkoholu
  • Gatunek: Pacific Pale Ale
  • Producent: Browar Artezan
  • Cena: 6.50zł (Strefa Piwa - Kraków, ul. Krowoderska 37)
  • Piwo niepasteryzowane i niefiltrowane

  • Z zewnątrz:

    Ostatnio ewidentnie mam szczęście do pojedynczych etykiet na piwach. Nawet nie ma co robić kilku zdjęć - ciach! jedno i jest gotowa butelka z zewnątrz. Artezan Pacific Pale Ale jest rozlewany do brązowych, bezzwrotnych butelek, zwieńczonych najzwyklejszym w świecie złotym kapslem. Etykieta wygląda jak pocztówka z Hawajów - aż człowiek na chwilę zapomni, że za oknem temperatura bliska zeru. W miejscu znaczka możecie zauważyć jeżyka - logo rzemieślników z Komorowa. Całość jest ładna i kolorowa (znacznie lepsza niż w opisywanym ostatnio Brown Porterze), ale nas najbardziej interesuje to co jest ze skrajnie prawej strony - skład. A ten jest pełny i wyczerpujący: słody pale ale, pilzneński i karmelowy, chmiele: Amarillo, Cascade, Chinook i Pacific Jade, oraz drożdże. Ledwie czytelna data ważności każe się spieszyć - piwo jest niepasteryzowane i niefiltrowane, a co za tym idzie podatne na szybkie spsucie.


    Od środka:

    No to lecimy! Samo otwarcie butelki nie przyniosło w zasadzie żadnych niespodziewanych efektów. Piwo się nie zgazowało, syk był dość niewyraźny. Z szyjki ulotnił się delikatny zapach mango. Po przelaniu do kufla, dało się przez chwilę zaobserwować troszkę zabrudzoną (w sensie, że nie idealnie białą, a nie z jakimiś plamami) pianę, przykrywającą mętne, ciemnozłote "serce" piwa. W zapachu bardzo dobrze czuć amerykańskie chmiele, przykrywające owocowość - grejpfruty, mandarynki, a po zamieszaniu delikatnego ananasa. Pierwsze łyki są mocno goryczkowe i spójne z aromatem. Tu również dominuje chmiel i grejpfrut z orzeźwiającym, ale stosunkowo krótkotrwałym posmakiem goryczy.


    Podsumowanie:

    Bardzo mocno czekałem na Pacific Pale Ale'a od Artezana - słyszałem, że premiera w Strefie była fantastycznym wydarzeniem i że ludzie wyjątkowo chwalili sobie bohatera tamtego wieczoru. Stąd moje wysokie oczekiwania w stosunku do tego piwa. Dla mnie jest ono wspaniale orzeźwiające i przyjemne. Lubię amerykańską goryczkę, a tutaj każdy łyk mi jej dostarcza. Może jest jej nieco za mało, ale to raczej moja subiektywna opinia. Aromat mógłby być nieco bardziej zdecydowany i bogatszy - spodziewałem się, że mnogość różnych odmian chmielu da rzeszę różnych zapachów i posmaków. Tutaj całość niejako przykryta jest cytrusową goryczką. Nie wpływa to jednak na ogólny odbiór tego "Jeżyka" - Pacific Pale Ale jest fajnie sesyjny i z bólem serca przychodzi moment, kiedy trzeba napełnić szklankę po raz ostatni. Daję 8 kufelków z głębokim przekonaniem, że jeżeli Artezan utrzyma to piwo w swojej ofercie, może się ono stać hitem nadchodzącego (wiem, że dopiero marzec) lata.







    poniedziałek, 4 marca 2013

    Artezan - Brown Porter

    Dzisiejszy bohater należy do gatunku porterów brązowych (zdecydowanie bardziej pasuje mi tu angielska nazwa Brown Porter). Czym ów gatunek się charakteryzuje?

    Powinniśmy tu znaleźć aromat słodowy i palony, a poza tym może być (ale nie musi) czekolada, karmel, nuty zbożowe, chlebowe, orzechowe, czy toffi - dość szerokie spektrum, prawda? Kolor może być zarówno klarowny, jak i nieprzezroczysty. W smaku ma być palony, karmelowy, orzechowy albo toffi. Nie powinien być jednak przegięty w żadnym z tych kierunków. Goryczka również nie powinna odgrywać pierwszych skrzypiec - ma być stonowana i łagodna (18 - 35 IBU). Wywodzi się z Anglii i uważa się, że był popularny wśród tragarzy i pracowników fizycznych - stąd jego nazwa.


    Fakty:

  • 13% ekstraktu, 5% alkoholu
  • Gatunek: Brown Porter
  • Producent: Browar Artezan
  • Cena: 6.50zł (z tego co pamiętam...)

  • Z zewnątrz:

    Ekhm... ekhm... Wygląd zewnętrzny Brown Porter-u to zdecydowanie nie jest jego najmocniejszy punkt (a przynajmniej taką mam nadzieję!). Powiedzieć o etykiecie, że jest nieprofesjonalna, to tak jakby nic nie powiedzieć. Niesie ze sobą charakter domowości, a nawet ascetycznej mieszkaniowości. Na białej, przemoczonej etykiecie największą część zajmuje logo - stojący, wesoły jeżyk. Reszta to bardzo ogólne i dostępne na każdym piwie informacje, na które niekoniecznie warto poświęcić więcej czasu...


    Od środka:

    Zdecydowana paloność - to pierwsze co nasuwa się na myśl zaraz po odkapslowaniu butelki. Aromat z niej ulatujący jest rewelacyjny. Tak jakby ktoś stał przed nami i swoim metalowym uściskiem miażdżył ziarna kawy, a potem swoim laserowym wzrokiem je podpalał (jak łatwo się domyślić Marian właśnie ogląda Avatara...). Przelanie do szklanki pokazało przepiękne oblicze brunatnej, kremowej piany, ściśle zamykającej czarną jak smoła piekielna treść piwa. Trzeba przyznać, że po raczej ascetycznym "zewnętrzu" butelki, środek prezentuje się imponująco. Dzięki wszystkim bóstwom, że nie jest na odwrót! Smak za bardzo się nie zmienił - nadal dominuje mocna paloność, przysłaniająca trochę aromat chlebowy, zbożowy, ziemisty i kawowy. Całość jest bardzo złożona, ale równocześnie miło zbalansowana. Smak to ściągająca i mocna kawa. Każdy łyk kończy się, jak na porządną niesłodzoną i niezabielaną "kofeinówkę" przystało minimalnym, orzeźwiającym kwaskiem. Goryczka odgrywa tu bardzo znaczącą, acz nie dominującą rolę. Po raz kolejny można powiedzieć, że całość idealnie ze sobą współgra, dając bogate i kompletne piwo.


    Podsumowanie:

    To nie jest moja pierwsza spróbowana butelka Brown Porter-u z Artezana. Zarówno teraz, jak i poprzednio, już po pierwszym łyku rozsiadłem się wygodniej w fotelu (wtedy krześle) z łagodnym, tępym uśmiechem, delektując się w pełni tym co przyjechało do mnie z Komorowa. Dla mnie to osobisty znak, że sesyjność piwa stoi na najwyższym poziomie. Również z pijalnością nie ma tu problemu - jedynie cena byłaby w stanie mnie powstrzymać przed kolejnymi butelkami tegoż piwa. Reasumując - to piwo z browaru Artezan to dla mnie kwintesencja balansu porteru. Goryczka idealnie przewija się z palonością. Kawa daje to co w niej najlepsze. I choć zawsze powtarzam, że nie jestem ekspertem ciemnych piw - ba! nawet za nimi nie przepadam!, to nie ma takiej siły, która powstrzymałaby mnie przed publicznym przyznaniem, że dla mnie ten porter jest w zasadzie idealny. Ani nie zbyt wodnisty, ani nie zbyt intensywny. W pełni zasługuje na najwyższą notę, podpartą rekomendacyją!




    niedziela, 3 marca 2013

    Haust - Klasztorne

    Kolejny raz nawiedziłem sklep Strefy Piwa i kolejny raz nie udało mi się wyjść stamtąd z pustymi rękami. Tym razem Ania namówiła mnie na butelkę Klasztornego - Belgian Ale'a z minibrowaru w Zielonej Górze - "Hausta". Tych z Was, których interesuje ten typ piwa, zapraszam do lektury Maćka Chołdrycha z piwoznawców, a zaraz potem do poniższej recenzji! Miłej lektury!


    Fakty:

  • 16% ekstraktu, 6.5% alkoholu
  • Gatunek: Belgian Ale
  • Producent: Minibrowar Haust
  • Przydatność do spożycia: 21 dni

  • Z zewnątrz:

    Etykieta Klasztornego wygląda jakby ozdabiała kompletnie inne piwo, niż niedawno opisanego Haustowego Ciemnego Bocka. Wyzbyła się monotonnego, kremowego koloru, przeplecionego z niesamowicie oszczędnym w słowach opisem (ze szczególnym zwróceniem uwagi na skład piwa). W zasadzie jedynym elementem wspólnym jest logo i adres zielonogórskiego minibrowaru. Etykieta Klasztornego jest utrzymana w stonowanym brązie. Z samego środka spogląda na nas zakapturzony mnich, umieszczony między wizerunkiem jakiegoś klasztoru, a grafficiarsko wyglądającą nazwą piwa. Z opisanego wcześniej koźlaka zniknęła i tak nieużywana podziałka do określenia daty ważności. Skład został mocno wzbogacony - mamy podane odmiany słodów, użytych do warzenia (jęczmienny i pszeniczny), jak i chmieli (Marynka, Lubelski i Spalt Select), jak i nawet drożdży (Wyeast 3787). Generalnie, porównując po raz ostatni, etykieta Klasztornego podoba mi się znacznie bardziej niż ta z Ciemnego Bocka.

    Od środka:

    Bursztynowy płyn w szklance przykrył się całkiem pokaźną, gęstą i trwałą pianą o beżowym zabarwieniu. Czapa się utrzymuje pomimo tego, że z dna naczynka nie leci ani jeden zbłąkany bąbelek gazu. W zapachu cała mnogość aromatów - od sfermentowanej owocowości (trochę gruszek, trochę jabłek), przez aromaty pszeniczne aż do owoców suszonych (również gruszek i tym razem śliwek). Przez chwilę wydało mi się, że poczułem drobinki kolendry, ale to pewnie pod wpływem niedawno pitego witbiera. W smaku w pierwszym łyku pojawiło się trochę goryczki. Potem zastąpiona została cukierkową słodkością, owockami i nutami miodowymi. Wysycenie jak na belga zdaje się być odpowiednie - dla mnie mogłoby być nieco wyższe.


    Podsumowanie:

    Pierwsze spróbowanie tego Belgian Ale'a z Hausta sprawiło mi nie lada przyjemność. Aż zakrzyknąłem do żony, że trafiło mi się dzisiaj naprawdę niezłe i ciekawe piwo. Nawet nie przeszkodziło mi to, że z butelki nie wyczułem kompletnie żadnego aromatu - wszystkie pojawiły się dopiero po przelaniu piwa do szklanki. W miarę picia coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że to było tylko pierwsze złudne wrażenie. Klasztorne robiło się coraz słodsze i słodsze, a ja pod wpływem tej słodyczy i dość wysokiej dawki alkoholu, stawałem się coraz bardziej przymulony i zmęczony. Ostatnie łyki ucieszyły mnie tym, że aromat i smak nie zaniknął, ale towarzyszył mi do końca, pomimo że jednak stawał się coraz bardziej męczący. Zanim wydam ocenę, to muszę jeszcze powiedzieć że coraz bardziej szanuję browar z Zielonej Góry. Według mnie bardzo rozmyślnie biorą na tapetę gatunki piw, które mają szansę przypaść Polakom do gustu, nie bojąc się tego, że warka pod wpływem krótkiej daty ważności pójdzie w zlew, albo do kosza. I to nie jest tak, że ten Belgian jest kiepski - jest znośny, ale pijałem lepsze. Wam polecam własnoustnonosową degustację, kończąc wpis kolejnymi 7 kufelkami...




    poniedziałek, 25 lutego 2013

    Haust - Ciemne Bock


    Jakiś czas temu, również podczas Piwnego Blog Daya w Poznaniu, miałem okazję spróbować swoje pierwsze piwo z zielonogórskiego minibrowaru Haust. Była to Red AIPA, nieobecna jeszcze na Jasnym Pełnym. Nazwa browaru przez długie miesiące cały czas przewijała mi się, to przy jakiś piwnych rozmowach, to na innych blogach, to przy wspominaniu powyższego eventu. Tym chętniej, podczas mojej cotygodniowej wizyty w sklepie Strefy, wrzuciłem na ladę Ciemnego Bocka i Klasztorne z Hausta. Moją subiektywną opinię o pierwszym z nich macie okazję przeczytać poniżej. Serdecznie zapraszam!


    Fakty:

    • 14% ekstraktu, 7.8% alkoholu
    • Gatunek: koźlak
    • Producent: Minibrowar Haust
    • Niepasteryzowane, niefiltrowane
    • Przydatność do spożycia - 14 dni

    Z zewnątrz:

    Butelka jaka jest każdy widzi na zdjęciu - tradycyjna, brązowa, bez żadnych charakterystycznych elementów, zwieńczona czarnym kapslem (chociaż tego na zdjęciu zapomniałem ująć). Na tejże brązowej butelczynie znajdziemy kremowo-brązową pojedynczą etykietę, na której najwięcej miejsca zajmuje logo minibrowaru z Zielonej Góry. Poza zwyczajowym, bardzo ubogim składem (woda, słód, chmiel, drożdże) i informacjach teleadresowych siedzi tu nabita, bardzo krótka data przydatności do spożycia (pomimo, że etykieta wyposażona jest w numery miesięcy i dni z boków) oraz bardzo krótki opis piwa, który w zasadzie w całości zawarty został w powyższych faktach.


    Od środka:

    Otwarcie butelki to solidnych rozmiarów syk, zwiastujący mocne nagazowanie piwa. Podobne wrażenie odniesiemy również zaraz po przelaniu go do szklanki. Nad ciemnobrązową treścią zebrała się gruba, beżowa piana ani nie myśląca o tym, żeby odpuścić. Trzeba za to przyznać dużego plusa! W smaku na pierwszy rzut nosa, wyczujemy tutaj kawę, trochę karmelu, wędzonki, na nutach palonych kończąc. Całkiem porządny, chociaż dla mnie trochę zbyt delikatny, bukiet zapachowy. W smaku piwo jest dobrze ułożone i zbalansowane, odpowiednio wysycone. W kolejności pojawiania się (przynajmniej na moim lamerskim języku), znajdziemy tutaj karmel, paloność, rodzynki i kawę. To wszystko zwieńczone jest akcentami winnymi, pozostającymi na chwilę w gardle.

    Podsumowanie:

    Po tym jak wgłębiłem się w definicję Koźlaka, okazało się że "Ciemne Bock" z Hausta nieco od niej odstaje. Zawartość ekstraktu w koźlakach powinna kształtować się od poziomu 16%, podczas gdy tutaj mamy ich 14. Coś się Haustowi musiało z parametrami pomylić, albo gdzieś został popełniony jakiś błąd, albo definicja wymaga poprawy. To tylko taka mała dygresja - i tak nie czuję się jeszcze na tyle mocny z tego stylu, żeby móc bezkarnie osądzać zgodność tej kozy. Skupię się natomiast na tym, czy mi to piwo smakuje czy nie. Dla mnie jest troszeczkę zbyt wodniste. Nie chcę powiedzieć, że brakuje mu treści, bo bogactwo smaków i aromatów jest tu dość spore, chociaż na pierwszy rzut oka byłem bardzo daleki od tej opinii. Mam jednak wrażenie, że nie zapadnie mi ono na długo w pamięć, ale nie powinienem mieć problemów z tym żeby już wkrótce sięgnąć po kolejną butelkę. Ten bock nadaje się do wieczornego posiedzenia przy filmie, czy książce, ale jakoś ciężko mi sobie go wyobrazić lanego w gwarnej knajpie. Ode mnie 6 kufelków - po rewelacyjnym Red AIPA, muszę przyznać, że koźlak z Hausta to jednak chyba nie jest moja bajka, chociaż mam nadzieję, że jeszcze kiedyś do niej dorosnę, a wtedy wrócę i zweryfikuję swoją notę...



    środa, 6 lutego 2013

    Orka Killer Whale

    W moje ręce wpadł kilka dni temu nowy nabytek z duetu Kolaborantów z Widawy - Kopyra i Wojtka Frączyka. Ich nowe piwo to Orka w stylu Cascadian Dark Ale. Wokół samego stylu narosło wiele dyskusji, jak powinno się go poprawnie interpretować. Jedni są za nadanym przez Kolaborantów Cascadian Dark Ale, inni za równoznacznym Black IPA, a jeszcze inni za American Black Ale. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że wszystkie te określenia, opisują dokładnie ten sam gatunek - taka mała klęska urodzaju. Uczciwie muszę przyznać, że mi jest obojętne jaką nomenklaturę użyjemy przy tym piwie. Odpowiada mi zarówno ta zaproponowana przez Kolaborantów, jak i widzę dużo marketingowego sensu w nazywaniu go jednak jako Black IPA. Jeśli standardowy piwosz stanie przed listą piw, dostępnych na nalewakach w jakiejś knajpie, to dużo więcej mu chyba powie określenie BIPA (bo IPA wg mnie jest już u nas całkiem nieźle rozpoznawalna), niż ABA czy CDA. Ale reasumując - to tylko moje pseudo-marketingowe dywagacje, natomiast z chęcią pozwolę Orce obronić się samej :)


    Fakty:

  • 6.2% alkoholu, 16% ekstraktu
  • Gatunek: Cascadian Dark Ale
  • Producent: Browar Kopyra & Browar Widawa
  • Niepasteryzowane, niefiltrowane
  • Cena: 8.50zł - Strefa Piwa, ul. Krowoderska 37 Kraków

  • Z zewnątrz:

    Orki są rozlewane do brązowych bączków - butelek o pojemności 330 ml. Kolorystyka etykiet przypomina mi trochę plakat jakiegoś krwawego horroru - całość utrzymana jest w czerni, bieli i żywej czerwieni. Na przedzie - nominalna Orka w stylu graficznym charakterystycznym dla indiańskiego plemienia (tak przynajmniej twierdzi Kopyr na swoim vlogu). Po prawej stronie etykiety mamy całkiem sporo tekstu. Mnie najbardziej urzekła optymalna temperatura podania - "Szanuj orkę, pij w temp. 10-14C". Poza tym mamy podany skład, a tam słody pale ale, monachijski, pszeniczny i pszeniczny czekoladowy oraz Caramunich. Chmielenie odbyło się tylko jednym rodzajem chmielu - Amarillo, więc możemy spodziewać się obecności cytrusów, a przede wszystkim grejpfrutów w smaku. Poza tym to raczej już standard. Na uwagę zasługuje jeszcze krótka data ważności (około 3 tygodnie, wynikające z faktu braku filtracji i pasteryzacji). Czas przystąpić do degustacji!


    Od środka:

    Orka w szklance wygląda niesamowicie - idealnie czarny płyn, przykryty bardzo gęstą, wręcz kremową, beżową pianą. Pierwszy niuch, jeszcze z butelki obnażył bardzo mocny aromat chmielu Amarillo - grejpfrut jest tutaj wyczuwalny bez najmniejszego problemu. Im dłużej wąchać, tym zapach staje się coraz bardziej palony i delikatnie czekoladowy. W smaku pierwsze łyki są zdominowane goryczką, osiadającą na ściankach przełyku. Tutaj cytrusy nie są już takie wyczuwalne, albo to paloność je skutecznie maskuje. Po stronie ciekawostek wypada zapisać to, że na wargach czuć oklejoną delikatną słodycz. A im dalej w szklankę, tym Orka staje się bardziej łagodniejsza - albo to zmysł smaku się przyzwyczaja, albo mocna goryczka i paloność nieco ustępują.


    Podsumowanie:

    Podsumowując piwo z gatunku Black IPA nie sposób uciec od porównania go z pierwowzorem tego gatunku w Polsce - Black Hope'm z AleBrowaru. Po które z tych piw bym sięgnął, mając je oba przed sobą? Muszę przyznać, że wybór padłby raczej na produkt Bartka Napieraja i spółki. Po pierwsze, w Orce brakuje mi trochę różnorodności smaku, do którego przyzwyczaił mnie Black Hope - jest tutaj masa goryczki, którą uwielbiam, dużo ciemnej paloności, którą lubię trochę mniej, ale w smaku brakuje mi trochę owocowości i dyć przeszkadza mi to wrażenie spłaszczania się treści w trakcie szklanki. Po drugie cena - mała butelka Kolaboranckiego piwa jest sporo droższa od dużej butelki AB. Nie przeszkadza mi to przy wyborze pojedynczej sztuki piwa, ale jeżeli miałbym wybierać któreś z nich kilka razy w miesiącu - mogłoby to zacząć odgrywać znaczącą rolę. Oba te punkty nie odbierają jednak Orce tego, że ona naprawdę smakuje nieźle i jestem przekonany, że bez problemu zadowoli wiele polskich podniebień. Was zachęcam do samodzielnej degustacji w najlepszych piwnych pubach (bo zdaję sobie sprawę, że wersję butelkową to już może być ciężko gdzieś dostać).