czwartek, 23 lutego 2012

Kapsreiter - Landbier Hell

Niedawno mój przyjaciel, wracający z narciarskiego wyjazdu do Austrii zrobił mi fantastyczny prezent. Przywiózł mi 4 butelki austriackiego piwka, którego moje oczka nigdy jeszcze nie widziały. Dzisiaj pora na pierwsze z nich - Landbier Hell z browaru Kapsreiter.

Z racji mojej zerowej znajomości niemieckiego, a co za tym idzie - niemożności zrozumienia etykiety oraz większości materiałów, które można znaleźć w internecie na temat austriackich browarków, postaram się żeby najbliższe posty miały charakter nieco bardziej ciekawostkowo-edukacyjno-dywagacyjny. Będzie mi bardzo miło usłyszeć od Was co na ten temat sądzicie!




Na pierwszy ogień wystawię odwieczny mit każdego kto chociaż dwa razy w życiu wypił piwo - lepsze jest z puszki, czy z butelki? Duża część poniższych rozważań bazuje na tymże artykule. Na koniec podzielę się z Wami wynikami ciekawego eksperymentu :). A więc do dzieła!

BECZKA
Na pierwszy ogień beczka. Wydawałoby się, że nie ma nic przyjemniejszego niż wypicie wielkiego kufla pysznego, zimnego piwa prosto z beczki. I jest w tym wiele prawdy! Jest jednak coś, co bardzo łatwo może nam zepsuć smak nawet najlepszego trunku. Niestety, ale sprzęt do nalewania piwa z beczki w rękach niedoświadczonego, a co gorsza leniwego (o zgrozo!) barmana, który nie zadba o odpowiednio należyte i częste przeczyszczenie instalacji, albo który za każdym nalewanym kuflem będzie zamaczał końcówkę nalewaka w piwie, jest idealnym miejscem do rozwoju całej masy drobnoustrojów. Potem takie żyjątka dostają się do naszego trunku i smak od razu spsuty! Kolejnym minusem jest brak naszej kontroli nad świeżościa nalewanego piwa. Na butelce, czy puszce łatwo przyjdzie nam sprawdzić datę przydatności, ale będąc w knajpie, możemy mieć problem z tym żeby gmerać za ladą barmana...

BUTELKA
To może lepiej jednak zamiast po piwo lane sięgnąć po butelkowe? Na listę minusów tego rodzaju opakowania trzeba zanotować wysoką podatność na światło. Uwaga - będzie trudny cytat - pod wpływem promieni światła (zarówno słonecznych, świetlówkowych, czy żarówkowych dochodzi do przyłączenia grupy tiolowej (ke?!) do kwasów goryczkowych, zawartych w piwie. W efekcie, trunek zaczyna śmierdzieć myszami, mokrym psem, skunksem lub jeszcze czymś gorszym... Co gorsza, niektóre piwa rozlewane są do zielonych butelek - te są dużo bardziej podatne na światło, stąd trzeba zwracać szczególną uwagę na sposób w jaki są one przechowywane w sklepie. Jeżeli widzimy że butelki takie leżą w mocno naświetlonej lodówce, albo z samego przodu sklepowej półki - lepiej sięgnijmy na jej tył...

PUSZKA
Na koniec zostaje nam kwestia puszek. Wiele osób twierdzi, że piwo rozlane do tych opakowań zyskuje metaliczny posmak. Smak taki zazwyczaj wynika z obecności jonów żelaza w trunku, a większość puszek robiona jest jednak z aluminium. Co więcej - nawet ja w swojej krótkiej piwnej historii miałem okazję spróbować piwa (czyt. Ustrońskie), które pomimo rozlewania do butelek miało bardzo silny posmak metalu. Więc może to jednak nie zależy od puszki? Okazuje się, że prawda jak zwykle leży pośrodku. Żelazne nuty smakowe pojawiają się u piwoszy, którzy raczą się trunkiem bezpośrednio z puszki. Nie od dziś wiadomo, że to zapach jest zdecydowaną większością smaku, więc po prostu, trzymając nos przy aluminiowej puszce, wyczujemy ją również na języku...

PODSUMOWANIE
Co ja na ten temat osobiście sądzę? Otóż idąc do sklepu staram się jednak unikać butelek zielonych oraz plastikowych, dużych i mających tendencję do szybkiego odgazowania. Idąc do knajpy zawsze oceniam jak dużo piwa schodzi tam dziennie i czy obsługa wygląda mi na taką, że chce im się czyścić nalewaki. Puszka często odpada, bo jest nieznacznie droższa od butelki i wiąże się z koniecznością posiadania dodatkowego naczynia do przelania piwka (co na wielu imprezach nie wchodzi w grę). Wybór więc najczęściej pada na tradycyjną, brązową butelkę...

EKSPERYMENT
Na początku obiecałem eksperyment. Otóż w wakacje 2011 zrobiliśmy ze znajomym test. Poprosiliśmy moją żonę o przelanie dwóch czeskich Budweiserów, jednego z puszki i jednego z butelki do czterech szklanek, tak aby żaden z nas tego nie widział. Potem każdy dostał po dwie szklanki. To właśnie od tego dnia doszedłem do wniosku, że moja preferencja do butelki nad puszką, wynika z głęboko zakorzenionego uprzedzenia. To ja byłem osobą, która nie zgadła w której szklance znajduje się piwo przelane z puszki. Porażka była tym bardziej druzgocąca, że znajomemu się udało, chociaż sam przyznał że nie kierował się w ocenie smakiem, bo ten był identyczny, ale nasyceniem obu trunków. Ja o tym niestety zapomniałem...



Fakty:

  • 5.3% alkoholu, 12.8% ekstraktu
  • Piwko ze starego, rodzinnego browaru Kapsreiter z Austrii




    Z zewnątrz:

    Butelka Landbiera to jego dość mocna strona. W ogóle piwo lane do krachli nadaje mu takiej "poważności" i unikatowości. Na głównej etykiecie znajdziemy ładny obrazek łanów zboża (biorąc pod uwagę, że producenci tego piwa są bardzo mocno nastawieni na naturalne składniki, może te zboża posłużyły kiedyś do wyprodukowania pierwszych butelek Landbiera?). Poza obrazkiem i fajnym kowbojskim logiem (dostępnym również na kapslu), zobaczymy m.in. datę powstania browaru (1590!) i woltaż piwa (nawet podwójnie!). Na butelce występują dwa tłoczenia składające się w napis "browar Kapsreiter" (ino po niemiecku :)). W zasadzie całą kontretykietę zajmuje informacja o tym, czym Landbier wyróżnia się od konkurencji, ale z racji dość późnej pory - tłumaczenie pozostawię Wam :)

    Od środka:

    Strasznie lubię to napięcie, które towarzyszy otwieraniu krachli. Trochę przypomina to strzelanie szampanem. Landbier jednak w przeciwieństwie do sylwestrowego trunku nie dysponuje tak silnym gazem. W rzeczywistości pomimo średniego nasycenia CO2 w postaci nielicznych, ale dzielnie działających bąbelków, piwo po przelaniu do szklanki nie dysponuje żadną pianą. Dopiero przy ostatniej nalewanej szklance, kiedy już kompletnie nie lałem go po ściance, piana wzbiła się na 2 centymetry. Mimo to - bardzo szybko opadła. Sprawa z zapachem ma się dziwnie, bo o ile zaraz po otwarciu czuć było mocno chmielowy aromat, o tyle w szklance zanika on całkowicie. Jeszcze gorzej sprawa ma się z resztą piwa, które zostało w szklance. Po ulaniu jego części, zaczęło pachnieć plastikiem. Mało przyjemne. W kolorze piwko jest jasno żółte. Wygląda jak rozcieńczone wodą.
    Tradycyjnie na koniec pozostał smak. Chciałbym powiedzieć, że wszystkie powyższe niedociągnięcia są w tym punkcie zrekompensowane. Ale niestety - smak jest co najwyżej średni. Co któryś łyk pojawia się nutka goryczki, co któryś coś owocowego, co któryś jakaś chemia, a co któryś w ogóle nie ma smaku. A im dłużej się Landbiera pije tym bardziej staje się męczący. W ostatniej szklance pojawia się coś kwaskowatego. Kiepsko.

    Podsumowanie:

    Landbier dla mnie jest piwem słabym i nie powiem, żebym nie spodziewał się po nim więcej. Może ta cała różnorodność smaków, którą nawet ja zaobserwowałem (co mi się jeszcze nieczęsto zdarza :)), sprawia że Landbierowi brakuje unikatowości w smaku, której poszukuję. I chociaż bym naprawdę chciał, to nie wykrzesam z siebie nic więcej niż 4 kufelki...


  • Bartku - bardzo dziękuję za prezent!!! Mam nadzieję, że nie masz mi za złe niskiej oceny :)

    niedziela, 12 lutego 2012

    Pilsner Urquell

    W XIV wieku król Wacław II nadał mieszkańcom Pilzna prawo do warzenia i sprzedaży piwa. Aż 260 gospodarstw miało wtedy ten przywilej. Standardy kontroli jakości, oraz duża liczba osób, trudniących się produkcją piwa, spowodowały że jego standardy były bardzo niskie. Piwa były mętne, ciemne, z cząstkami osadu. Pito je z ciężkich, ceramicznych kufli, tak aby ukryć te niedoskonałości. Pięć wieków później - w 1838 roku - mieszkańcy Pilzna powiedzieli dość i zorganizowali rewolucję. W centrum miasta wylali do rynsztoku 36 beczek tego kiepskiego piwa. Zatrudnili też wybitnego piwowara, Josefa Grolla, który już na zawsze miał odmienić nie tylko pilzneńskie, ale również światowego piwo! Już 4 lata po tamtych wydarzeniach - 5 października 1842 roku - mieszkańcy Pilzna znowu zebrali się na rynku swojego miasta. Tym razem jednak mieli możliwość zakosztować czegoś kompletnie nowego - pierwszego jasnego lagera, produkowanego metodą dolnej fermentacji na świecie!
    O skali miłości, z jaką Czesi upodobali sobie Pilsnera może świadczyć fakt, że w 1835 roku w samej tylko Pradze było aż 35 pubów, które nie sprzedawały innego piwa. 35 lat później Pilsner Urquell ze swoją dzisiejszą nazwą dotarł do Ameryki, błyskawicznie zdobywając serca "kowbojów". W 1913 roku, browar w Pilźnie przekroczył milion hektolitrów produkcji tegoż trunku! Potem było raz gorzej (szczególnie w czasach wojny), raz lepiej, ale finalnie - Pilsner Urquell od 2000 roku jest dostępny w 50 krajach na całym świecie, zdobywając to co raz nowych "wyznawców".


    Fakty:

  • Pierwszy pilsner świata!
  • 4.4% woltażu, 11.8% ekstraktu
  • Cena z okolic 3 złotych, podwoiła się w 2011 roku, kiedy zaprzestano produkcji Pilsnera w Polsce

    Z zewnątrz:

    Butelka Pilsnera Urquella z zewnątrz prezentuje się bardzo bogato. I nie mówię tu tylko o aluminiowej, złocistej krawatce, nadającej butelce szlachetności. Mówię o wielu drobnych niuansach, które dopiero po głębszej analizie nabierają znaczenia:

  • Na krawatce znajdziemy bardzo szczegółowy i zróżnicowany prawie-herb miasta Pilzna. Dlaczego prawie? W rzeczywistości tarcza z czterema symbolami jest trzymana przez anioła. Na butelce została narysowana jedynie tarcza. Legenda mówi, że anioła znajdziemy w piwie. Pijak jeden :) Wszystkich zainteresowanych poszczególnymi symbolami, odsyłam na stronę producenta.
  • Czerwona pieczęć na głównej etykiecie ma uwierzytelniać i zapewniać, że zarówno smak, jak i receptura są niezmienne od 1842r. i stanowią pilnie strzeżoną tajemnicę browaru.
  • Z tyłu butelki znajdziemy wytłoczoną bramę miasta. Ma ona symbolizować zaufanie, jakim browar został obdarzony przez mieszkańców Pilzna.
  • Czcionka ma podkreślać europejskie pochodzenie, a samo podkreślenie nazwy piwa odzwierciedla silny charakter Pilsnera.


  • Całość naprawdę się ładnie komponuje. Widać, że nic na tej butelce nie jest dziełem przypadku, ale zostało dokładnie przez kogoś obmyślone. Bardzo duży + za to!




    Od środka:

    Ach! Już samo otwarcie Pilsnera jest dla mnie czymś niesamowitym... Świadomość tego co mnie czeka za chwilę, tej goryczki, mmm... Ale do rzeczy Marianku! Po kolei!
    Nieco szokujące dla mnie wydały się dwa zaobserwowane fakty. Po pierwsze - piwerko ma bardzo słaby, ledwo wyczuwalny zapach. Wydawało mi się, że jak było jeszcze produkowane w Polsce(*), sprawa miała się nieco inaczej. Po drugie - po przelaniu do mojej turbo-szklanki, okazało się że nie ma w ogóle piany... Co prawda niedawno zostało mi wypomniane, że piana w piwie nie jest czymś naturalnym(**) i nie powinienem się tak bardzo nad nią rozwodzić, ale jednak mi jej tu brakuje. Jak wyżej - wydawało mi się, że kiedyś była nieco inna. ALE! odłóżmy na bok te wszystkie szczegóły (wiem, wiem - sam się nie poznaję!) i zanurzmy się w smaku Pilsnera Urquella.
    A o nim mógłbym napisać książkę (no - może małe opowiadanko), bo bogactwo smaku tego piwa powoduje u mnie tak dużą ilość różnych myśli i skojarzeń, że całkiem niezły scenariusz by z tego mógł wyjść. To co jest najbardziej rozpoznawalne w Pilsnerze, to jego bardzo intensywna goryczka. Spokojnie, przy każdym łyku osiada w ustach i na wargach. Nawet po chwili, goryczka jest nadal wyczuwalna. Dla mnie jest wręcz idealna. To jest ta goryczka, do której porównuję każde inne piwo i takiej zawsze szukam, przy każdym kolejnym pilsnerze, czy lagerze.

    Podsumowanie:

    Pilsner Urquell jest pierwszym na świecie piwem gatunku pilzner. I to on stworzył pewien trend jasnego, gorzkiego piwa, za którym podążają następcy. Wydaje mi się, że już to jest odpowiednim powodem, dla którego każdy piwosz powinien chociaż raz w życiu tego browarka zakosztować (tym bardziej, że jest łatwo dostępny w Polsce). Gorąco Was do tego zachęcam, wystawiając mu 10 kufelków razem z rekomendacją!




  • (*) W latach 2002−2011, ze względów ekonomicznych oraz produkcyjnych, dostępny na polskim rynku Pilsner Urquell był warzony i rozlewany na licencji przez Tyskie Browary Książęce (Kompania Piwowarska). Od kwietnia 2011, wraz z ukończeniem rozbudowy macierzystego browaru, piwo ponownie jest importowane bezpośrednio z Pilzna.
    Więcej o tym smutnym fakcie można przeczytać tutaj.

    (**) Już niedługo będę miał okazję sam zapytać o to, czym tak naprawdę jest piwna piana - 25 lutego idę na swój pierwszy piwny kurs!


    środa, 8 lutego 2012

    Kormoran Świąteczne

    Dzisiejszy post postanowiłem rozpocząć podobnie do tego o Almazie - piosenką! Zapraszam Cię do odwiedzenia tegoż linku i wprowadzenia się w podobny nastrój, jaki towarzyszy otwieraniu dzisiejszego bohatera. Bo moje dzisiejsze piwko należy do dość licznej, ale wciąż mało przeze mnie znanej grupy piwek świątecznych! A jest co poznawać - historia tego gatunku browarków sięga czasów odleglejszych niż samo pojęcie Świąt! Nie wierzysz? Ja też nie wierzyłem, ale okazuje się, że już setki lat temu, kiedy światem rządziły cywilizacje nordyckie, Skandynawowie warzyli specjalne piwa. Robili to mniej więcej w połowie grudnia, żeby uczcić swojego boga - Odyna. Piwa te były bogatsze w smaku i mocniejsze w woltażu, a nazywano je Julöl. Dopiero po zaadaptowaniu się w Anglii, ich nazwę przekonwertowano na coś bardziej chwytliwego - Yule Ale.
    Podobnie jak same Święta - świąteczne piwa charakteryzują się specjalnymi nutami zapachowo - smakowymi. Czy to cynamonem, czy czekoladą, czy jeszcze inną mieszanką ziół i przypraw. To nie koniec ich podobieństw - podobnie do Świąt mają krótką trwałość i zazwyczaj są produkowane w bardzo limitowanych ilościach.


    Fakty:

  • 16.5% ekstraktu, 6.1% alkoholu
  • Piwo ciemne, pasteryzowane z gatunku świątecznych
  • Cena? 8 złotych, ale to w dużej mierze wynika z tego, że zostało zakupione jako jeden z ostatnich egzemplarzy w krakowskim Bierhalle (Mariusz - jeżeli to czytasz, to dzięki za to, że dla mnie go wywalczyłeś!)

    Z zewnątrz:

    Przód butelki nie daje mi dużo pracy. Krawatka to nic innego jak czarna etykieta z rysunkiem jakieś chatki pośród śniegu. Etykietka główna jest bogatsza tylko o nazwę piwa, browaru i informację o tym, że Świąteczne jest korzennym piwem rozgrzewającym. Nieco inaczej sytuacja ma się z tyłu butelki. Od razu rzuciło mi się w oczy, że pomimo etykiety przygotowanej na wyrwanie na niej odpowiedniej daty ważności, ta została nadrukowana na paskudnym białym prostokącie ni w ząb pasującym do reszty butelki. Ale może się po prostu czepiam... Zaraz pod wspomnianym prostokątem przeczytamy czym charakteryzuje się grupa piw świątecznych - czyli tym, że są mocne, ciemne i mają dodatki przypraw korzennych. Jeśli o tym już mowa, to wręcz fascynująco prezentuje się skład Świątecznego - poza tradycyjnym słodem (ciemnym i jasnym), cukrem i chmielem, znajdziemy tu goździki, cynamon, skórkę pomarańczy, imbir, ziele angielskie, a nawet kardamon! (cokolwiek by to nie było) I tylko trochę biją w oczy te "aromaty naturalne". Bo co to niby może być? No ale pewnie znowu się czepiam...
    Słowo o kapslu - ładny, utrzymany w kolorystyce etykiet i samego piwka. Mówi o tym, że Świąteczne jest "tradycyjnie warzone" i "Regionalne z Warmii i Mazur".

    Od środka:

    Ciekawa rzecz spotkała mnie zaraz na wstępie do Świątecznego - kapsel piwka odszedł dużo lżej niż wszystkie, które do tej pory otwierałem. W zasadzie w ogóle się nie wygiął, ani nie musiałem też dołożyć za dużo siły, żeby piwerko otworzyć. Tradycyjnie, pierwszy "niuch" pociągnąłem z butelki i błyskawicznie przed oczami wróciły mi wspomnienia, jak byłem jeszcze małym piwoszkiem, nie pijącym piwa i mama kroiła mi cieniutkie kromeczki piernika kasztelańskiego. To było takie kupne ciacho z cieniutkim paskiem dżemu pośrodku - ile dawało radochy przerywanie tych kromeczek na wszystkie możliwe kombinacje... No ale do rzeczy :) Świąteczne faktycznie pachnie piernikiem, ale nie takim domowym, ino kupnym (jestem pewien, że zgodzicie się ze mną, że żaden zapach nie może się równać z maminym piernikiem). Zapach jest bardzo przyjemny i słodki.
    Przelewam Świąteczne do szklanki. Strasznie się spieniło. Przez chwilę wyglądało jak cola - ciemne z brązowawą, gęstą pianą. Na szczęście piana jednak nie zniknęła tak szybko jak z coli, chociaż też nie można powiedzieć, żeby zadziwiła mnie swoją długotrwałością. Każda dolewka piwka do szklanki na nowo ją "podnieca".
    Piwko jest w kolorze ciemno-bursztynowe. Z daleka czarne, ale pod światło dostaje czerwonawą poświatę. Z gęstą czapą piany prezentuje się naprawdę bardzo ładnie.
    Pozostał mi do opisania smak - a ten muszę przyznać jest dla mnie trudny, ale o tym będzie nieco szerzej w podsumowaniu. Świąteczne jest bardzo słodkie i spodziewam się, że już przy drugiej butelce wydałoby mi się mdławe, ale pierwsze kilka szklanek broni się znakomicie. Nie odrzuca. Nie "zapycha". Wyraźnie daje po sobie odczuć bogactwo wspomnianych w składzie ziół i przypraw. I chyba faktycznie mocno by rozgrzało, gdyby doprowadzić je do "grzańcowej" temperatury.

    Podsumowanie:

    Z czego wynikała trudność w ocenie smaku Świątecznego? Z jednej strony jest kompletnie nie w moim stylu. Dla mnie piwo musi mieć goryczkę i basta. Im większa i mocniejsza, tym lepsza. Ale z drugiej strony - chyba nie ma się co zamykać na inne wynalazki i warto oddać Świątecznemu to co mu się należy. Jest dużo lepsze od Ciechana Maciejowego, którego nie byłem w stanie dokończyć (jeżeli teraz, porównując te 2 piwa palnąłem jakąś niesamowitą głupotę, to wybaczcie - póki co poruszam się nieco po omacku w świecie nie-pilsnerów i nie-lagerów). I myślę, że gdyby to nie było moje n-te próbowane ciemne piwo, a n-dziesiąte, albo lepiej n-setne, byłbym w stanie dokładniej uzasadnić i obronić moją ocenę. A że jestem jeszcze ciemno-piwnym-noobem, to nie pozostaje mi nic innego jak przyznać nieco asekuracyjne, ale doceniające unikatowość 8 kufelków i zachęcić Was do spróbowania tego piwka we własnym zakresie. Podzielcie się potem ze mną swoimi przemyśleniami!

  • wtorek, 31 stycznia 2012

    Krušovice Imperial

    UWAGA! Na wstępie bardzo ważna informacja - mam NOWĄ SZKLANKĘ do lagerów! Więcej szczegółów zobaczycie na zdjęciach poniżej :) W końcu będę bardziej pro! :)

    Druga pozytywna informacja jest taka, że malkontenci, narzekający że opisywanych przeze mnie piw zagranicznych nie można kupić w Polsce dzisiaj zostaną zaspokojeni. O tym, gdzie można kupić naszego dzisiejszego bohatera przeczytacie poniżej.

    Trzecia pozytywna wiadomość - dzisiaj w ramach protestu przeciwko nietłumaczalności strony producenta - zamiast pisać o browarze, napiszę kilka słów o procesie pasteryzacji. Co to jest? Po co to jest? Czy faktycznie daje odczuwalną różnicę w smaku? Moje dywagacje powstały głównie na bazie wywiadu z Maciejem Chołdrychem - piwoznawcą z serwisu piwoznawcy.pl. BTW. - gorąco polecam zaglądnąć na ich stronę! Wygląda naprawdę ciekawie i z dużą ilością informacji do poczytania na zimowy wieczór. No ale do rzeczy!

    Co to jest pasteryzacja? Po co się ją stosuje?
    Pasteryzacja to jeden z najprostszych sposobów na przedłużenie trwałości żywności. Polega na podgrzewaniu produktu do określonej temperatury. W przypadku piwa, jest to 60 stopni Celsjusza. Dzięki takiemu potraktowaniu trunku, zabija się wszelkie bakterie i drobnoustroje, które powodują, że browarek kwaśnieje. Tym samym - jego przydatność do spożycia się wydłuża.

    Czy to prawda, że niepasteryzowane piwo jest lepsze?
    Myślę, że ile ludzi, tyle odpowiedzi na to pytanie, jednak prawda jest taka, że to nie technika "konserwowania" piwa, a użyte składniki i sposób przechowywania trunku najbardziej wpływa na jego jakość. Przy okazji piw, które nie podlegają procesowi pasteryzacji, warto trzymać się zasady, że im bliżej jesteśmy browaru producenta, tym lepsze będzie piwko. Wynika to z fatalnego wpływu transportu na trunek. Wysoka temperatura, a przede wszystkim światło skutecznie zepsuje nawet najlepsze piwko. Piwa "podgrzewane" nie są aż nastawione na to ryzyko - brak żyjątek w środku powoduje, że taki trunek jest trudniej (aczkolwiek nadal się da!) zepsuć.

    Ile wytrzymuje piwo pasteryzowane i niepasteryzowane?
    W przypadku pierwszej grupy - średni okres trwałości, to od kilku do kilkunastu miesięcy. Okres trwałości drugiej grupy to około 4-5 tygodni. Jeżeli na sklepowej półce znajdziemy niepasteryzowany trunek, który znacznie odbiega od tych wartości, to mamy do czynienia z piwkiem, które było utrwalone w inny sposób - np. za pomocą mikrofiltracji. Co to jest zapytacie. Wyobraźcie sobie sitko z bardzo, bardzo malutkimi oczkami. Tak małymi, że wyłapie wszystkie bakterie i drobnoustroje. Dzięki temu takie piwko, również się nie zepsuje. Minus tej techniki jest taki, że pozbawimy się również cząsteczek drożdży, niektórych enzymów i tak dalej. Może trochę szkoda...

    Czy da się zrobić piwo w 100% naturalne i z długim okresem przydatności?
    Nie. Każde piwo, które ma się nie zepsuć przez długi czas, musi być jakoś utrwalone - albo za pomocą pasteryzacji, albo przez mikrofiltrację, albo (o zgrozo!) konserwantami. Tylko piwa o wysokiej zawartości alkoholu lub chmielu, albo takie które przebyły powtórny proces fermentacji już w butelce, łamią tą regułę.

    A jaka jest Wasza opinia? Czy czujecie różnice w smaku, między piwami pasteryzowanymi, a tymi które nie podlegają temu procesowi? I co myślicie na temat takich wstępów pseudo-edukacyjnych? Bardziej się podobają takie, czy jednak tradycyjne o producencie, browarze, historii itp.? Bardzo liczę na Wasze komentarze! Co by Jasne Pełne było miejscem dla każdego!


    Fakty:

  • Cena na Słowacji - 79 ojrocentoł
  • Uwaga: piwo dostępne również w Polsce (np. Carrefour - Zakopianka)
  • 5% woltażu, 12% ekstraktu

    Z zewnątrz:

    Butelka Krušovic prezentuje się bardzo ładnie - tak naprawdę, gdyby nie nachodzące na kapsel aluminium, to byłaby to dla mnie butelka bliska ideału. Smukła, ozłocona z urozmaiconą etykietą. Ale po kolei! Na krawatce znajdziemy rok 1581 - wtedy to cesarz Rudolf II Habsburg pozwolił browarowi na produkcję piwa. Co więcej - zezwolił nawet na użycie wizerunku swojej cesarskiej korony jako części logotypu producenta. Rysunek korony znajdziemy teraz na głównej etykiecie. Co tam jest jeszcze? Kilka wizerunków medali i trochę marketingowego bełkotu. Na kontretykiecie poza podstawowymi informacjami, takimi jak warunki przechowywania, data ważności i skład, zobaczymy coś co wyjaśnia bardzo słaby smak piwa (tak, spróbowałem to piwko, zanim skończyłem pisać akapit o wyglądzie zewnętrznym). Mianowicie Krušovice jest produkowane przez koncern Heineken, dokładnie od lipca 2007 roku. Szkoda, bo może przed tą datą smakowało lepiej...


    Od środka:

    Piwko już zaraz po przelaniu do mojej nowej turbo-szklanki straciło swoją pianę, pomimo tego że jest dość nieźle nasycone. W kolorze trochę taki wyblakły złoty, żeby nie powiedzieć słomkowy, przypominający trochę kolorystykę etykiety. W zapachu nieciekawe, nie pachnie ani chmielem, ani słodem, tylko czymś dziwnym. Czymś co charakteryzuje polskie piwa z niższej półki, chociaż jeszcze nie wiem co to konkretnie jest. Pozostał nam smak. Ten również nie zaskakuje - znowu nie czuć charakterystycznego, piwnego smaku. Krušovice smakuje jak woda - ni to gorzkie, ni "piwne", bardzo przeciętne i mało-odkrywcze...

    Podsumowanie:

    Reasumując - Krušovice niczym nie zaskakuje. W moim odczuciu jest poniżej poziomu mojej akceptowalności. Jeżeli miałbym po niego jeszcze kiedyś sięgnąć, to tylko po to, żeby się upewnić, że nie stało się tak, że akurat mój egzemplarz był trefny. Ale na to, że wybiorę je kiedyś jeszcze raz, to raczej się nie zanosi. Zastanawia mnie jeno, czy to musi być tak, że jeżeli dane piwo jest towarem eksportowym, to musi być od razu kiepskie? Czy to wynika z dużych możliwości produkcyjnych koncernowego browaru? Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane odpowiedzieć na to pytanie. Niestety, ale dla mnie Krušovice smakowo nie zasługują na więcej niż 2 - 2.5 kufelka. Jedyne co mogę zrobić to dorzucić 0.5 za naprawdę ładne opakowanie. W sumie - 3 kufelki i niesmak w ustach...



  • poniedziałek, 23 stycznia 2012

    Poutnik Special 14% - "All is well where beer is brewed"

    Szybki rekonesans w moich piwnych zapasach wyłonił dzisiejszego bohatera - wędrowcę Poutnika z browaru o tej samej nazwie. Żeby nie przedłużać, bo dalsze sekcje będą dzisiaj obfitsze w doznania, przejdę od razu do rzeczy.

    Jak to zazwyczaj mam w zwyczaju, pierwsze co robię zbierając się do wstępu, to sięgam na stronę producenta. Zawsze chcę zobaczyć, czy komuś kto jest po drugiej stronie zależy przynajmniej tak bardzo, żebym wypił jego piwo, jak mi żeby je opisać. Dzisiaj muszę przyznać, że przeżyłem miłą niespodziankę. Może strona nie jest tak bogata jak ta Samuela Adamsa ani ta Bernarda, ale ma to, czego zawsze szukam - krótką notkę o historii i teraźniejszości browaru, listing wszystkich produktów i przede wszystkim tłumaczenia! Tak bardzo mi ich brakowało na stronach rosyjskich, ukraińskich i przede wszystkim słowackich, a jakoś tak się składa, że do tej pory chyba na każdej czeskiej mogłem się bez problemu przełączyć na wersję angielską. Na stronie Poutnika dodatkowo na dzień dobry dostajemy półnagą Panią, która wita wszystkich miłośników piwa. Ja czuję się należycie przywitany :)


    All is well where beer is brewed

    Tak ponoć (bo nigdzie indziej nie znalazłem o tym informacji) mówi czeskie przysłowie. Od tego zaczyna się historia browaru, produkującego Poutnika. Po resztę - zapraszam Was tutaj.

    Fakty:

  • 14% ekstraktu, 5.8% alkoholu
  • Niepasteryzowane!
  • S bohatou pěnou (czytaj dalej!)


    Z zewnątrz:

    Jeszcze rok temu, zanim zacząłem prowadzić tego bloga, pewnie nie sięgnąłbym po to piwo na sklepowej półce. Wyglądałoby trochę zbyt prosto i smutnie. Smukła, brązowa butelka, etykiety w złocie i srebrze z małym dodatkiem czerwieni. Jednak prowadzenie Jasnego Pełnego sprawiło, że teraz byłoby to jedno z pierwszych piw, które bym na tej półce zauważył. Bo może faktycznie etykiety wyglądają smutnie, ale przez to domowo. Widać, że to piwo nie jest produkowane przez koncern, tylko przez jakiś niewielki browar, który ma szansę dobrze rokować, jeśli chodzi o smak piwa.
    Ale do rzeczy - browarek nazywa się Poutnik - podobnie jak browar, który go produkuje. Z przedniej etykiety wyczytamy, że jest to tradycyjne piwo z wyżyn (zachodni kraniec wyżyny Czesko-Morawskiej). Zobaczymy też, że ma 14% ekstraktu. Szybki rzut oka na stronę internetową pozwoli nam stwierdzić, że 14% gatunek piwa jest produkowany tylko na Boże Narodzenie, Wielkanoc i specjalne okazje - zaczyna mi się to coraz bardziej podobać! Gdybym sam był piwowarem, to na pewno produkowałbym różne piwka na różne okazje - inne byłoby na gorący, wakacyjny urlop, a inne na chłodne (bo styczniowe) imieniny.
    Dalej - z etykiety wita nas poutnik (czyli wędrowiec) z napisem pelhřimov (z początku myślałem, że oznacza to pielgrzym, ale jak się okazało to nazwa miejscowości, w której Poutnik jest produkowany) oraz z datą 1552 - to rok, w którym miasto Pelhřimov dostało pozwolenie na produkcję złocistego trunku. Na przedzie zobaczymy też medale z 2007, 2008 i 2009. Niestety na ich stronie internetowej nie ma nic o tym wspomnianego, więc nie wiem czy to coś znaczącego w historii tego piwka, czy raczej jakiś niszowy konkurs.
    Zagadką dla mnie pozostaje obrazek na krawatce - beczka z trzema narzędziami (łopatą, i dwoma innymi, których nie potrafię rozpoznać). Z szybkiego rekonesansu wynika, że nie jest to powiązane ani z historią miasta, ani browaru - co to może być?
    Z tyłu raczej standard - piwo typu pilzneńskiego (jak wiele w Czechach) z bogatą pianą (koniecznie czytaj dalej!) i wyraźną goryczką. Niepasteryzowane. W składzie znajdziemy m.in. cukier, chmiel, oraz chmielowy ekstrakt. Ciekawe dlaczego zdecydowali się na połączenie dwóch ostatnich składników...


    Od środka:

    Piwko zaraz po otwarciu wydaje donośny syk - to zwiastun mocnego nasycenia trunku. I tak jest w rzeczywistości! Po przelaniu trunku do szklanki pojawia się śliczna, gruba, puchata, biało-szarawa piana, która ani myśli opaść! Po dobrych 5 minutach dalej utrzymuje się na piwie, niesamowicie radując moje oczy - jak ja długo musiałem czekać na taką pianę! Ktoś kto "prenumeruje" wpisy w moim blogu zauważył pewnie, że obok "koncernowości", to brak piany lub jej mizerność jest tym co doskwiera mi najbardziej. A tutaj? W szklance mam z milion bąbelków, które wkładają masę trudu w to, żeby utrzymać tą białą powłokę, oddzielającą je od świata zewnętrznego. Trzeba im przyznać, że to zadanie wykonują na 6+!

    Jeśli chodzi o zapach, to jest bardzo delikatny, może trochę za bardzo. Mam nadzieję, że się mylę, ale wydaje się troszkę uderzać spirytusem.

    Smak jest podobny - bardzo przyjemny, ale troszkę za mało wyrazisty jak na moje podniebienie. I chociaż każdy łyk zostawia przyjemny i nienachalny smak w ustach to niestety nie czuć tej "wyraźnej goryczki", którą zachwalano na opakowaniu. Nie zmienia absolutnie faktu, że każdy łyk Poutnika przełyka się z niekłamaną przyjemnością. Brakuje jednak tego czegoś - tego co wyróżniłoby dzisiejszego bohatera od innych browarków.
    Pewnie wypada mi jeszcze wspomnieć o kolorze - jasnozłoty, raczej standardowy.


    Podsumowanie

    Jestem przekonany, że Poutnik jest piwem uniwersalnym, które jest w stanie zadowolić zarówno żeńską (pod warunkiem, że akceptuje niesmakowe piwa), jak i męską część piwnej społeczności. Z jednej strony jest mało-gorzki, idealny w upalny, letni dzień. Z drugiej strony nie wierzę, żeby znalazł się chłop, który nie doceniłby tej piany! Chociaż smak tego piwa mnie nie powala i nie ukrywam, że po przeczytaniu tylnej etykiety miałem nadzieję na coś więcej, to jednak ta piana, szczególnie w kontekście kilkunastu ostatnich piw, które opisałem i piany były w zasadzie całkowicie pozbawione, wystarcza żebym Poutnikowi przyznał moją rekomendację. Wiem jednak, że jeżeli kiedyś będę przeglądał swój ranking i zobaczę na nim dzisiejszego bohatera, to nie będę w stanie od razu powiedzieć za co ta rekomendacja została przyznana, bo zwyczajnie nie będę pamiętał smaku tego piwa (tak jak do tej pory pamiętam smaki wszystkim piw z czołówki mojej listy!). Stąd ocena - 7 kufelków i pół rekomendacji Mariana! :)


  • wtorek, 10 stycznia 2012

    Słowacki Popper + wtorkowa dawka Marianowej poezji :)

    Dzisiaj zamiast piwno-browarowego wstępu zdecydowałem się na małe podsumowanie. Nie będę podsumowywał mojego bloga, bo na to jeszcze za wcześnie (postanowiłem sobie, że zrobię takowe po roku od odpalenia, albo po 50 opisanych browarkach), ale za to sytuację piw regionalnych w Polsce. Do całego artykułu zapraszam na onet, ja tylko wypunktuję kilka ciekawych liczb:

  • 10% - o tyle regionalne browary zwiększyły swoją sprzedaż w ubiegłym (2011) roku
  • 2% - o około tyle wzrosła łączna sprzedaż piwa w Polsce
  • 47% - tyle piwoszy woli piwa regionalne od koncernowych
  • 5% - tyle piwoszy w ogóle nie sięga już po koncerniaki!!
  • 10 - tyle nowych piw wprowadziła w tym roku grupa Żywiec (w większości są to piwa niepasteryzowane, koźlaki i browarki pszeniczne). Tym samym "stajnia Żywca" dobiła do 30 trunków!
  • 90% - procent całości piwnego rynku, jaki zajmują lagery (jasne pełne)

    I zdanie podsumowania:
    W Polsce nie ma już miejsca na nowe lagery. Przy tak dużym nasyceniu rynku każde kolejne piwo jasne pełne odebrałoby udziały tym istniejącym. Dlatego duże firmy, chcąc się rozwijać, muszą inwestować w piwa niszowe – uważa piwoznawca Maciej Chołdrych.

    Jego zdaniem Polska pójdzie w ślady takich krajów jak Niemcy czy Belgia, gdzie oferta piw jest znacznie bogatsza.


    Mi nie pozostaje nic innego, jak mieć nadzieję, że powyższe słowa się spełnią i że za wzrostem ilości nowych piw niszowych, wzrośnie również ich jakość (myślę w tym momencie o tych "niszówkach", które będą produkowane przez koncerny). A może i przy okazji stare, utarte lagery się też nieco poprawią? Sam w to raczej nie wierzę :)


    Fakty:

  • Browar o tej samej nazwie co Piwko - zlokalizowany w miejscowości Bytča nad rzeką Váh
  • 12% ekstraktu, 5% alkoholu
  • Piwo nie istnieje na stronie internetowej producenta...

    Z zewnątrz:

    Popper Premium rozlewany jest do standardowych, brązowych butelczynek. Sprawiają wrażenie nieco smuklejszych od tych polskich - nie mają charakterystycznej dla krajowych koncerniaków półeczki pod szyjką, na której w magazynach hipermarketów zbiera się tona (albo i dwie!) kurzu (kolejny powód, dla którego piwka z minibrowarów są lepsze :P). Dzisiaj nietypowo zacznę od kontretykiety. Jej "ascetyczność" mnie powaliła. Jest szalenie poprawna, bo przedstawia wszystko to co musi na niej być - skład, producenta, datę ważności, woltaż - ale ja, gdybym był producentem, albo osobą odpowiedzialną za marketing takiego piwa, postarałbym się bardziej. Szybki rzut oka na ubogą stronę na Wikipedii wystarczyłby mi, żeby znaleźć co najmniej kilka informacji wartych umieszczenia na etykiecie piwa. Dla mnie - marketingowiec do zmiany! Z przodu sprawa ma się nieco lepiej - umieszczono symbole z godła miasta na tle Bytča-ńskiego zamku - otoczonego najprawdziwszą fosą! Na tym kończy się oryginalność - reszta to nazwa piwa, producenta i ilość % ekstraktu, tyle... Do tego mimochodem dorzucona data powstania browaru (1604), jednak znaleźć coś o tym w sieci jest naprawdę ciężko. Ogólne wrażenie etykiet - bardzo kiepskie.


  • Od środka:

    Otwierając dziś Poppera,
    Dech w mej piersi wnet zapiera,
    Myślę sobie - czy to ten?
    Może ziści się mój sen?

    W końcu znajdę dawny smak!
    Lecz nie dzisiaj - to nie tak...
    Piany Popper żadnej nie ma,
    Gaz to jedna wielka ściema,
    Kolor ładny, jasnozłoty,
    Ale w smaku - co za psoty!
    Toż to nuta z igieł jodły,
    Popper w smaku nie jest podły,
    Nawet warty polecenia,
    Choć goryczki - ani cienia...

    Muszę jeszcze pospozierać,
    Różne piwka pootwierać,
    W końcu znajdę to jedyne,
    Lecz nie dzisiaj, dziś odpłynę,
    Przy średniaku ze Słowacji,
    Szukać piwnej, złotej stacji.

    Podsumowanie:

    Na wstępie podsumowania - jeżeli zastanawiacie się czy piłem coś przed Popperem, że wyszło mi coś tak zajefajnego i to w 15 minut, odpowiem - nie! To chyba po prostu mój wrodzony talent, który zaskoczył mnie dzisiaj co najmniej tak bardzo jak Was :). Ale wracając do tematu - Poppera piło mi się bardzo przyjemnie, chociaż nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest bardzo "płaski". Czuć w nim dużo wody, ALE mimo to nie jest to odrzucające. Piwko nie smakuje jak rozcieńczane, ale jakby było na bazie dobrej, źródlanej wody (chociaż patrząc na mapę, gdzie znajduje się Bytča, jest to bardzo mało prawdopodobne). Generalnie - w smaku jest dość podobny do Almazy i na pewno warty spróbowania w gorący, letni dzień, chociaż najbardziej wygórowanych, piwnych żądań pewnie nie zaspokoi. Ode mnie 7 kufelków, bo już zawsze będzie mi się kojarzyć z moim piwnym pseudo-limerykiem :)

    czwartek, 29 grudnia 2011

    Steiger 12 Gold - legenda o dwóch jaszczurkach

    W sumie to miałem nic nie pisać na temat Steigera po tym, jak odwiedziłem ich stronę i okazało się, że jest kompletnie nietłumaczalna. Potem w oczy rzuciło mi się hasło "Sme prvý slovenský pivovar", czyli pierwszy słowacki browar i postanowiłem poświęcić mu jednak trochę uwagi.

    Otóż okazuje się, że browar Steiger został założony w 1473 roku (jak to sami piszą - 20 lat przed odkryciem Ameryki). Jak każdy browar "oczywiście", ich piwa produkowane są według tradycyjnych, wieloletnich receptur i według tradycyjnych metod, ale z użyciem nowoczesnego sprzętu :)

    Ale zamiast przepisywać całą historię browaru, postanowiłem opowiedzieć Wam legendę. Legendę o Banskiej Stiavnicy. Miejscowość ta jest znana ze swojej "złotej" historii. Był sobie kiedyś pasterz, który pewnego dnia znalazł na swojej drodze dwie jaszczurki wygrzewające się w słońcu - jedna była złota, a druga srebrna. Przerażone zwierzątka uciekły przed mężczyzną pod kamień. Gdy ten go podniósł, znalazł tam dwie, najczystsze grudki srebra i złota. Od tamtego czasu, Banská Štiavnica mocno związała się z owymi jaszczurkami (jak również z pokładami złota i srebra, które przez kilka wieków decydowały o zamożności jej obywateli), umieszczając je w herbie miasta, oraz poświęcając im coroczny górniczy festiwal w mieście. Dlaczego piszę o tym wszystkim? Odpowiedź czeka na Was w treści posta :)

    Fakty:

  • 5.0% alkoholu (co jak na słowackie warunki jest dość dużym woltażem), 12% ekstraktu
  • Browar producenta nazywa się tak samo jak piwko - Steiger
  • Temperatura podawania: 7->12 stopni (czemu tak wysoko?)


    Z zewnątrz:

    Piwko jest zapakowane w zwykłą zieloną butelkę, bez żadnych tłoczeń i udziwnień. Etykieta prosta, jakby wyszła spod amatorskiej, domowej drukarki. Na niej nazwa, ilość ekstraktu i informacja o promocji, w której można wygrać samochód. Niestety cały kapsel również został zmieniony na barwy białe - promocyjne, więc nic o nim nie mogę powiedzieć. Kolorystyka etykiet utrzymana jest w kolorze złotym i o ile na etykiecie głównej, ten kolor jest dość brudny i mętny, tak na krawatce nabiera barwy szlachetnej. Co mi bardzo przypadło do gustu to fakt, że krawatka nie nachodzi na kapsel, tylko schludnie kończy się pod nim. Na kontretykiecie prawie połowę miejsca zajmuje informacja o tej samej promocji co na kapslu. Poza tym reszta informacji jest standardowa (łącznie z charakterystycznym dla piw słowackich składnikiem, jakim jest kwas askorbinowy, pełniący rolę antyoksydantu). Z ciekawostek - na przodzie znajdziemy czerwony emblemat - "Da Deus Fortunae", czyli "Daj Boże szczęście" z datą Anno Domini 1473 (data założenia browaru Steiger), oraz dwoma jaszczurkami (wspomnianymi we wstępie do tego postu) - logiem browaru Steiger.




    Od środka:

    Zapach po otwarciu podobny do wielu słowackich piw ze średniej półki - mocno chmielowy, chociaż szybko ucieka z lekką nutką (dekadencji ;)) goryczki. Po przelaniu do szklanki znika zarówno tam, jak i w butelce. Pojawia się natomiast dość gęsta i biała piana. Niestety - z trwałością jest średnio - szybko zmienia się w cienką warstewkę. Warto zwrócić uwagę na nasycenie CO2 - przez cały czas picia piwka, po szklance radośnie gania masa bąbelków, dzielnie walczących o utrzymanie piany na chociaż minimalnym poziomie. Pierwszy łyk Steigera 12 jest bardzo, bardzo obiecujący - ciekawa goryczka, pozostająca na wargach i w ustach, wymieszana z przyjemnym, orzeźwiającym smakiem. Niestety, im dalej tym gorzej - smak piwa staje się coraz bardziej wodnisty i jednolity. Intensywna z początku goryczka nie osiada już na wargach, ale zaczyna się pomału zmieniać w coś kwaskowatego. O zapachu to nawet moja luba, która nie pije piwa, powiedziała, że jest prawie niewyczuwalny.

    Podsumowanie:

    Całokształtowo, Steigera 12 można by podsumować przysłowiem "dobre złego początki" - po pierwszym dobrym, obiecującym łyku, piwko stawało się coraz gorsze i gorsze, żeby w końcu wylądować na poziomie zwykłego średniaka, niespecjalnie wyróżniającego się pośród pozostałych browarków. Nadal zastanawiająca jest dla mnie dość wysoka temperatura podawania piwka - nie znam się na tym specjalnie, ale od 7 do 12 stopni to wydaje mi się niecodziennym przedziałem. Byłby w stanie ktoś mi to wyjaśnić?
    Jeśli chodzi o ocenę, to będzie tak średnia, jak piwko = 5 kufelków.