wtorek, 17 lipca 2012

La Chouffe i Pinta a'la Grodziskie - spontaniczna relacja z Omerty


Dziś na blogu nietypowe recenzje dwóch zupełnie odmiennych piw. Pomysł narodził się całkowicie spontanicznie. Na wczorajszym spotkaniu z moją dobrą koleżanką z pracy (która niestety już nas opuściła, gdyż realizuje swoje marzenia) po jednym wypitym koncernowym piwku zaproponowała drugie w Omercie, czyli lokalu doskonale znanym wszystkim miłośnikom piwa w jego najrozmaitszych smakach. Moja praca zawodowa nie pozwalała mi uczestniczyć w kilkukrotnych wyjściach Mariana i naszych znajomych do tej knajpki, co przełożyło się na moją ciągłą absencję w Omercie, a jednocześnie bardzo pozytywne wrażenie spowodowane wczorajszym spotkaniem z Klaudią właśnie w tym ciekawym miejscu. Stanęłyśmy przy długim barze z równie wielkim brakiem pomysłu na wybór konkretnego lanego browarka. Zapytałam więc miłej barmanki co nam dziś poleci. Zapragnęłyśmy czegoś jasnego, ciekawego w smaku. Zaproponowała nam degustację Pinty a’la Grodziskie. To było odkrycie! Klaudia została przekonana, ja natomiast miałam ochotę na coś mocniejszego, stąd barmanka odesłała mnie do drugiego baru. Tam barman polecił mi belgijskiego La Chouffe. I tak zadowolone usiadłyśmy na sofie w lokalu bez dymu. Dziękuję Klaudek za przemiłe spotkanie przy tak interesujących piwach! Oto co udało nam się wycisnąć z wypitych piw.


La Chouffe

Fakty:

- kraj: Belgia
- niefiltrowane, jasne piwo, które podlega drugiej fermentacji w butelce (pierwsza ma miejsce oczywiście w beczce)
- przyjemnie owocowe, przyprawione kolendrą o lekkim chmielowym smaku
- 8% alc./vol.
- oryginalny ekstrakt: 16 °Plato
- temperatura serwowania: 4 do 10°C (w butelce)
- cena: 13zł (Omerta)

A skąd się wziął sam browar? Pod koniec lat 70-tych dwóch szwagrów zdecydowało, że będą ważyć piwo w swojej własnej wytwórni. Ich pierwotny kapitał wynosił niecałe 5 tys. EURO, zapoczątkował on to, co fani browaru nazywają „Chouffe story”. Początkowo ważenie piwa miało być tylko ich hobby, lecz browar rozrastał się na tyle, aby poświęcić się mu w całości. Od początku istnienia największym odbiorcą tego belgijskiego piwa była Holandia, tak też zostało do dzisiaj.


Od środka: 

W zapachu intensywnie czuć zapach… wina musującego. Przyjemny, nie drażniący, a jednocześnie bardzo wyrazisty. Piana niewielka, niestety szybko opadająca. Kolor bursztynowy, nie klarowne, lekko mętne. Pierwsze łyki łączą się z zapachem dostarczając wrażenia picia lekkiego szampana, trudno dostrzec w nim walory typowego piwa. Tuż po przełknięciu piwka odczuwa się delikatne szczypanie na języku, co po raz kolejny przywodzi na myśl degustowanie szampana. Piwo to jest mało goryczkowe. Jak stwierdza Klaudia idealnie nadaje się dla kobiet, bo zdaje się być lekkim i stosunkowo słodkim. Dodaje, że jest lekko kwaskowate. Warto zauważyć, że jest dosyć mocno nagazowane. Pierwszy raz piłam tego typu piwo stąd zrobiło ono na mnie nie małe wrażenie, co więcej – wrażenie pozytywne. Dostaje ode mnie 7 kufelków.




Pinta a’la Grodziskie

Fakty:

- 2,6% alkoholu, 7,8% ekstraktu
- piwo górnej fermentacji
- Skład: słody Weyermann®: jęczmienny dymiony bukiem, pszeniczny, chmiele Lubelski (PL), drożdże Safbrew S-33.
- cena: 9zł (Omerta)


Od środka:

Kolor ciemno-słomkowy, zdecydowanie mętny. Piękna, wysoka piana, która wyrasta aż nad kufel. Zapach jest bardzo trudny do sprecyzowania, niezmiernie wyrazisty, a jednocześnie trudny do ujęcia w jakiekolwiek ramy. Klaudia niby w żartach określiła je słowami „pachnie wędzonym królikiem”. Smak jest idealnie kompatybilny z zapachem. Gdy często wąchamy piwa, zaskakuje nas jak bardzo rozbieżnie dwa nasze różne zmysły odbierają walory piwa. Tutaj natomiast zapach i smak idą w parze. Pinta podczas pierwszego łyku sprawia niesamowite wrażenie, smakuje wędzonką, pierwsze wypowiedziane przeze mnie słowa brzmiały „smakuje wędzoną szynką”. I rzeczywiście, wyraźnie uwidacznia się wędzony charakter piwa (o ile takowy w ogóle istnieje). Barmanka uprzedziła nas, że piwo to jest produkowane na bazie wędzonego zboża, z czym się ewidentnie zgodzę, choć pierwszy raz smakuję tego typu piwo. Podczas kolejnych łyków tak intensywne piwo o dziwo traci na wyrazistości i staje się płytkie smakowo. Nie czuję w nim kompletnie gryczki, staje się nijakie, choć wciąż czuć smak wędzonki. To piwo to zdecydowanie moje odkrycie! Tak dziwnego jeszcze chyba nie piłam, co świadczy tylko na plus, bo jest ono „jakieś”, niemożliwym jest pomylić je z jakimkolwiek innym. A chyba o to właśnie chodzi podczas tworzenia nowego gatunku? Za jego niepowtarzalność i oryginalność daję podobnie, jak poprzednikowi 7 kufelków.





Podsumowanie:


Oba piwa według Klaudii są świetną alternatywą dla kobiet preferujących piwa smakowe, z racji ich oryginalności smakowej oraz lekkości, co zaskakuje szczególnie w przypadku naszego belgijskiego przyjaciela, który posiada 8% woltażu. Podsumowując, spróbowanie tych dwóch piwek było niezmiernie ciekawym doświadczeniem ze względu na ich niespotykane walory zapachowe i smakowe. Pierwsze z degustowanych piw zostawia na dłużej wrażenia smakowe, natomiast drugie po pierwszym intensywnym wrażeniu nie zostawia po sobie nic, jedynie posmak wędzonki. Niemniej szczerze polecam wybranie się do Omerty i spróbowanie piw, których często nie mamy możliwości zdegustowania w zaciszu domowym, czy też w zadymionym pubie.



sobota, 14 lipca 2012

Pilsner Urquell Challenge - podsumowanie!

Zgodnie z obietnicą - przyszedł czas na krótkie podsumowanie całotygodniowego projektu Pilsner Urquell Challenge.

Przez panią zajmującą się marką PU zostałem poproszony o wcielenie się w rolę "tajemniczego klienta" i poddanie ocenie kilku barmanów, biorących udział w międzynarodowym konkursie, który ma na celu wyłonienie Mistrza Barmaństwa. Mistrz taki ma nie tylko znać historię, sposób warzenia i całą "otoczkę" marki Pilsner Urquell, ale również podać klientowi to piwo w sposób książkowo-idealny.
Nie ukrywam, że bardzo ucieszyłem się, przeczytawszy tego maila. Uznałem, że to będzie świetna okazja do powiększenia swojej piwnej wiedzy i poznanie nieco branży barmanów. Zaprosiłem do współpracy Bartka, któremu z tego miejsca chcę bardzo podziękować za to, że przez cały tydzień tak dzielnie ze mną maszerował od knajpy do knajpy, racząc się raz lepszym, raz gorszym piwem.

W samym Krakowie w konkursie brało udział 13 lokali. Jeden z nich zmuszeni byliśmy odrzucić, bo znajdował się za daleko od pozostałych, a czas mieliśmy mocno ograniczony. Pozostałe postanowiliśmy odwiedzić przynajmniej raz, z nadzieją że w każdym z nich dostaniemy pysznego, zimnego Pilsnera, który jest jednym z moich ulubionych piw.

Już pierwszy dzień mocno zweryfikował nasze nadzieje. W większości odwiedzonych tego dnia knajp albo nic nie wiedziano o takim konkursie, albo nie było barmana, który by brał udział. Trochę dziwne, bo raczej lokale same powinny się starać o rozreklamowanie się takim eventem. Udało nam się jednak zawitać do dwóch knajp, w którym podano nam Pilsnery. Nie chcę, żeby mnie ktokolwiek posądzał o jakieś antyreklamy, więc powstrzymam się od ujawniania nazw lokali i imion barmanów w knajpach, które wypadły kiepsko.

Pierwszy lokal podał nam absolutnie nieświeże piwo z żółtymi plamami na pianie. Barman zaręczał, że instalacja jest czyszczona co 2 dni przez zewnętrzną firmę, ale jakoś nie byliśmy w stanie mu uwierzyć. Pilsner w ogóle nie miał charakterystycznej goryczki, a w zasadzie w ogóle nie miał smaku. Pomimo wysokiej ceny (10 złotych za kufel), kelner chciał nas wykiwać, nie wydając nam reszty. Dopiero po upomnieniu się, stwierdził że myślał, że już jego koleżanka przyniosła. Dziwna to byłaby praktyka, żeby jeden stolik był obsługiwany przez dwoje kelnerów, no ale cóż. Pewnie restauracja w której większość klientów jest z zagranicy właśnie takie praktyki stosuje... A do tego leje strasznie słabe piwo w strasznie kiepskich warunkach...

Po wyjściu z tamtej knajpy dorwała nas burza. Bardzo szybkim truchtem udaliśmy się na ulicę Szujskiego do lokalu Mięta Restobar. Tutaj nie obawiam się o podaną nazwę, bo już pierwszego dnia naszego Challengu mieliśmy poczucie, że znaleźliśmy to czego szukaliśmy. Pan Wacław jest zawodowym barmanem z kilkuletnim doświadczeniem, od którego aż emanuje ambicja i pasja do tego co robi. Po jego stronie leżała nie tylko bardzo duża piwna wiedza, ale i dokładność - sam codziennie czyści instalację, z której podaje piwo. Jako jedyny barman - podczas krótkiej rozmowy przekonał nas do zakupienia kolejnego kufla Pilsnera i jeżeli tak samo podchodzi do każdego innego klienta, to jest prawdziwym skarbem dla Mięty. W ogóle bardzo przyjemnie tam piło się piwo - pan Wacław mógł bez nerwów z nami na chwilę usiąść i pogadać, a jego miejsce za barem od razu zajęła managerka knajpy. W innych lokalach to się nie zdarzało. Po ludziach, z którymi rozmawialiśmy widać było że denerwują się tym, że zaraz przyjdzie ich manager i ich opieprzy za to, że zamiast pracować siedzą przy stoliku z klientami. Może w Mięcie dopatrzyliśmy się kilku niedociągnięć, jak na przykład podanie nam piwa w niefirmowym kuflu (za co barman bardzo szybko przeprosił i wiarygodnie wytłumaczył dlaczego tak się stało), ale to wszystko jest mało ważne. Dlaczego? Bo to było zdecydowanie NAJSMACZNIEJSZE piwo, jakie nam przyszło wypić w ramach Challengu. Jeżeli miałbym się jeszcze raz udać na Pilsnera do którejś z knajp, to Mięta byłaby zdecydowanym faworytem, pod warunkiem że albo to piwo byłoby podane przez pana Wacława, albo jego zmiennik jest równie ambitnym pasjonatem, dbającym o swoje stanowiska pracy jak nasz barman.



Dzień drugi przyniósł nam podobne rezultaty. Najpierw trafiliśmy do dość sporych rozmiarów knajpy, gdzie chociaż piwo było bardzo dobre, to jednak barman nie potrafił nam o nim za dużo powiedzieć. Kiedy poprosiliśmy go o przekonanie nas, dlaczego mamy wybrać Pilsnera, zamiast Tyskiego (które również miał na barze), to zamiast skupić się na zaletach tego pierwszego, zaczął oczerniać i wymieniać wady piwa z Tych. Uznaliśmy to trochę za strzał w stopę - w końcu barman de facto firmuje każde lane przez siebie piwo swoim nazwiskiem, prawda? Bądź co bądź - na sam trunek i sposób jego podania nie mogliśmy narzekać, ale porozmawiać z tym panem na temat jego pracy za bardzo się nie dało...

Udaliśmy się więc w stronę Kazimierza - do niewielkiej knajpki Les Couleurs Cafe na ulicy Estery. Tam poznaliśmy panią Marysię - pierwszą kobietę do tej pory, która brała udział w konkursie. Z rozbrajającą szczerością powiedziała nam, że nie wie czy piwo będzie podane w sposób idealny, bo nie miała możliwości pojechania na szkolenie. W sumie niepotrzebnie się martwiła - kufel postawiony przed nami spełniał wszystkie wymagania dobrze podanego piwa. Jedynie można by się doczepić do niewielkich zacieków, które pewnie wynikały z tego, że naczynia były myte ręcznie, a nie zmywarką. I chociaż pani Marysia nie miała tak dużej wiedzy na temat piwa co pan Wacław (pewnie wynika to właśnie z tego, że nie mogła jechać na szkolenie), to swoją otwartością, naturalnością i non-stop uśmiechniętym podejściem do klienta, całkowicie zdobyła nasze serca. Naprawdę widać było, że bardzo się stara, żeby wszystko wypadło jak najlepiej. Niby to takie oczywiste, a uwierzcie mi - w niektórych knajpach odnosiliśmy całkowicie odwrotne wrażenie. Jakby niektórym ludziom z branży barmańskiej kompletnie nie zależało na tym, żeby ich klienci polecali ich między sobą... Reasumując - piwo było dobre, a rodzinna i uśmiechnięta atmosfera Les Couleurs Cafe sprawiła, że chcielibyśmy tam jeszcze kiedyś wrócić.



Dzień trzeci był przerwą od degustacji Pilsnera. Za to udaliśmy się na premierę Kruka, o której pisałem już więcej tutaj. Potem co prawda próbowaliśmy jeszcze uderzyć do jakiejś knajpy, ale nie mieliśmy szczęścia - albo był potworny tłok, albo nie było akurat barmana, biorącego udział w konkursie.



Niestety, ale im dalej w las tym ciemniej. Dzień czwarty był równocześnie ostatnim dniem przygody z Pilsner Urquell Challenge. Odwiedziliśmy trzy różne lokale. We wszystkich komplet ludzi - tyle, że ledwo udało nam się znaleźć miejsce do siedzenia. Niestety, nie miało to żadnego wpływu na jakość podawanego piwa. Różniło się ono diametralnie od tych, które tutaj poleciłem. Jedno było kwaskowate, a drugie i trzecie kompletnie bezsmakowe. Może wynikało to z faktu, że instalacje były brudne, a może z tego że dwóch z trzech barmanów w ogóle nie pije alkoholu, więc mają nieco utrudnione zadanie przy ocenie, czy podany przez nich Pilsner jest świeży i smaczny czy nie... Trochę szkoda, ale w parze z kiepskim piwem szła również kompletna niewiedza i anty-ambicja barmanów. Większość z nich oddawała walkowerem nawet tak proste z pozoru pytanie jak prośba o polecenie Pilsnera. Wydaje mi się, że nawet ja, nie mający dużej wiedzy o piwach i nie pracując w zawodzie barmana sprawdziłbym się lepiej niż kilkoro z nich, pracujących w dużych, czołowych restauracjach.



Na tym zakończyliśmy Pilsner Urquell Challenge - bogatsi o dwa lokale, do których możemy zaprosić znajomych na dobre piwo, ale przede wszystkim o nieco wiedzy na co zwrócić uwagę, podczas zamawiania naszego wymarzonego złotego trunku. I chyba nieco odważniejsi, żeby na głos mówić o tym, że podane piwo jest niewarte swojej wysokiej ceny.

Bartku - jeszcze raz wielkie dzięki za towarzystwo! Mam nadzieję, że jeszcze nie raz uda nam się zrealizować kolejne ciekawe, piwne projekty!

środa, 11 lipca 2012

Kruk - pierwszy American Stout w Polsce!

10 lipca 2012, 18:40 - Strefa Piwa na krakowskim Kazimierzu...

20 minut do premiery Kruka - pierwszego ciemnego American Stouta w Polsce. Zająłem już moje idealne miejsce i popijając Svijańskiego Rytira czekam na to, co zaraz się wydarzy. Wkoło prawie nikogo. Na sali jedynie siedzi kopyr - to właśnie według jego receptury owy Kruk powstał. Podekscytowanie zaczyna być coraz większe - to pierwszy tego typu event, na którym mam przyjemność gościć. Specjalnie na tą okazję wdziałem moją "firmową" koszulkę Jasnego Pełnego i czekam, kompletnie nie wiedząc czego się spodziewać...
Zaczynają się zbierać pierwsi ludzie. Na rzutniku lecą pierwsze zdjęcia z procesu produkcji Kruka.

Czekając na 19:00 mam chwilę, żeby napisać kilka słów o miejscu, w którym jestem. Nie przypadkiem premiera pierwszego gatunkowo piwa w Polsce odbywa się właśnie tutaj. Strefa Piwa to miejsce magiczne dla każdego, dla kogo dźwięk otwieranego lub nalewanego piwa nie jest obojętny. Na prawie każdej ścianie wiszą piwne akcesoria - etykiety, podkładki pod kufle, ale największe moje uznanie zdobyła mała ścianka przy samym wejściu, zbudowana z butelkowych kapsli. Jeśli chodzi o asortyment piwny - to wśród najlepszych piw czeskich, belgijskich i polskich każdy znajdzie coś dla siebie. A jeżeli po przyjściu tutaj ktoś będzie się czuł przytłoczony ogromem tych wszystkich browarów (tak jak ja za pierwszym razem), to nic nie szkodzi - chłopaki (a ostatnimi czasy pojawiła się tam również jedna pani) to absolutna czołówka jeśli chodzi o krakowskie knajpy. Nie tylko potrafią doradzić piwo na każde podniebienie, ale również są totalnie pro, jeśli chodzi o piwną wiedzę i sposób podania naszego wymarzonego trunku. Nadal Was to nie przekonuje? Dorzucę jeszcze imprezy tematyczne, takie jak "czeskie wtorki" i "O podróżach przy piwie", scrabble, karty i darmowe próbki dla tych całkowicie niezdecydowanych i wiecie co wyjdzie z takiego połączenia? Absolutny MUST-VISIT-AND-DRINK-BEER na piwnej mapie Krakowa!
A tymczasem wielkimi krokami zbliża się godzina 0, czyli w tym przypadku 19:00. I nawet w końcu przyszedł Bartek! i w ogóle w Strefie zrobiło się nieco gwarniej...

Fakty:

  • Gatunek: American Stout
  • Producent: browar Widawa, według receptury Tomasza Kopyra
  • Browarowy komputer wskazał wynik 60 IBU
  • Cena w knajpie: 10zł

  • O 19:15 stanął przede mną pierwszy kufel naszego dzisiejszego bohatera. Całkowicie kruczoczarny browarek jest pokryty ciemnoszarą, niską i szybkozanikającą pianą. W zapachu niespodzianka (przynajmniej dla kogoś, kto na co dzień nie pija za dużo stoutów), bo piwo pachnie dość podobnie do Black IPY. Znajdziemy tu trochę słodkich owoców cytrusowych i trochę kawy. Bartek wyczuł tu coś z kory, a obydwoje znaleźliśmy aromaty sosnowe. Już pierwszy łyk mocno zweryfikował to co czułem w zapachu. Nie wyczuliśmy tutaj ani kawy, ani owoców. Zdecydowanie dominuje przyjemna i bardzo intensywna goryczka, wynikająca głównie z naturalnego chmielu. Gorzki smak zostaje z nami aż do ostatniego łyku i myślę że i na długo potem. Zaskoczył mnie odrobinę brak wyjątkowo mocnej chmielowości, której się spodziewałem po tym jak zacząłem doczytywać, czym charakteryzuje się American Stout. Kopyr stwierdził, że faktycznie tego aromatu jest mniej, ale "na premierze chmiel kopał w ryj".
    Jeśli chodzi o ocenę, to jeszcze nie znam się na tyle, żeby w pełni móc docenić fakt, że jest to pierwszy American Stout w Polsce. Doceniam natomiast to, że jest to miła ucieczka od wielu ciemnych piw, które są albo tylko słodkie, albo tylko kawowe. Doceniam również to, że pierwotny zapach tak bardzo zrobił mnie w konia. Spodziewałem się czegoś kawowo-owocowo-kwiatowo-słodkiego, a w rzeczywistości dostałem mocne, siermiężne, czarne piwo. Dla mnie jest to mocna kufelkowa 8!




    Bardzo bym sobie życzył, żeby podobne inicjatywy były w Polsce robione jak najczęściej, bo własnie dzięki takim akcjom nasz piwny rynek staje się coraz bardziej urozmaicony. A co do samego kopyra-twórcy? Człowiek z niesamowitą pasją i charyzmą - jestem przekonany, że będę na jego kolejnych piwnych premierach w Krakowie, bo wierzę, że na Kruku jego wizja się nie skończy.
    Jemu, Strefie Piwa i wszystkim nowościom szczerze życzę powodzenia i gorąco trzymam kciuki! Wszystkich tych, którzy są spragnieni wiedzy jak Kruk powstał - odsyłam do kopyrowego posta... A wszystkich chętnych na spróbowanie tegoż piwka zapraszam do Strefy Piwa, ino trzeba się spieszyć, bo nie wiadomo jeszcze czy produkcja tego browarku będzie kontynuowana, czy na jego miejsce nie wpadnie coś innego.

    Bartku - dzięki bardzo za dotrzymanie towarzystwa!

    sobota, 7 lipca 2012

    Nowości!!

    Witajcie drodzy Czytelnicy!

    Mam dla Was dwie nowiutkie informacje:

    1) Już od dzisiaj JasnePełne jest dostępne na fejsbuku! Poza informacjami o nowych wpisach, będą się tam również pojawiać ciekawostki, nowości i informacje ze świata piwnego! Gorąco zapraszam do polubienia strony pod adresem https://www.facebook.com/blogjasnepelne

    2) Już jutro JasnePełne zaczyna Pilsner Urquell Challenge! Więcej szczegółów dowiecie się wkrótce, ale całość zapowiada się na naprawdę ciekawy projekt.


    Stay tuned!!

    poniedziałek, 2 lipca 2012

    Bernard černý ležák - i o ciemnych lagerach słów kilka!

    Bernard černý ležák to po jego Jantarovým "bracie" drugie piwo z czeskiego browaru, które mam przyjemność kosztować. Jest to równocześnie jeden z pierwszych i nielicznych ciemnych lagerów na Jasnym Pełnym, więc może warto by było na chwilę zastanowić się, czym ów gatunek się charakteryzuje?
    Może się to nie wydawać takie oczywiste, ale jasne lagery, z racji trudności związanych z ich produkcją, nie były bardzo popularne aż do drugiej połowy 19 wieku! Większość lagerów produkowanych do lat czterdziestych tegoż wieku miała kolor ciemny. W zależności od regionu, w który produkuje się ten gatunek piwa, może on przybierać różne nazwy. Czesi rozróżnią go na tmavý lager (tmavý = ciemny), a jeżeli piwko będzie miało naprawdę czarny kolor, nazwą go po prostu lagerem černým (tak jak nasz dzisiejszy bohater). Niemcy takie piwerko nazwą dunkelem, dopplebockiem, lub schwarzbierami. Austriacy na ciemnego lagera powiedzą, że jest to lager typu wiedeństkiego. Dark lagery różnią się w kolorze od bursztynu do ciemnego brązu. Woltażowo - od 4.5% do 6%.


    Fakty:

    • 5.1% alkoholu, 13% ekstraktu
    • Rodzaj: europejski ciemny lager (Euro Dark Lager)
    • Producent: czeski browar Bernard
    • Piwo niepasteryzowane, niefiltrowane

    Z zewnątrz:

    Bardzo wiele cech wyglądu zewnętrznego jest identycznych z opisywanym już przeze mnie Jantarovým ležákiem. Identyczny jest kapsel, krawatka, tłoczenia na butelce i w końcu fakt, że butelka jest krachlą. Na głównej etykiecie znajdziemy jedno z wielu wcieleń Stanislava Bernarda - założyciela browaru - tym razem w wersji diabolicznej. Na tylnej, czarnej jak smoła, etykiecie złotymi literami wyryto między innymi to, że černý ležák jest wyprodukowany z własnego słodu BERNARD. Właśnie temu piwerko ma zawdzięczać swój karmelowy i gorzki smak (a dziwne, bo myślałem że goryczka zależy tylko od chmielu?). Podobnie jak w opisanym poprzedniku, tutaj także skład znajdziemy zapisany dwukrotnie. Niestety w obu rubrykach pojawia się chmielowy ekstrakt...


    Od środka:

    Otwarciu czarnego Bernarda towarzyszy niewyraźny syk, który po przelaniu do kufelka zamienia się w gęstą, acz nietrwałą, brązowawo-szarą pianę. W zapachu dominuje delikatna czarna kawa i palony karmel (ale nie taki słodki, ino raczej intensywno-gorzki, bez dodatku cukru). Pora powiedzieć kilka słów o smaku tego ciemnobrązowego stouta. Pierwszy łyk okazał się bardzo gorzki, jednak to uczucie z każdym kolejnym łykiem się zmniejszało. Z czasem dało się wyczuć coś co przypisałbym do kwaśnych, suszonych jabłek, delikatnie przypalonych nad piecem. Ten aromat był wyczuwalny do samego końca, lekko przemieszując się z coraz słabszą, zanikającą goryczką i karmelowym posmakiem.

    Podsumowanie:

    Zasiadając do tego Bernarda po wyjątkowo obiecującymBernardowskim Jantarowym Leżaku, miałem wyjątkowo wysokie wymagania, które niestety nie do końca zostały spełnione. Spodziewałem się chyba czegoś bardziej gorzkiego i nieco mocniejszego w smaku. W dodatku, trochę zaczęły mnie irytować te kwaśne posmaki. Biorąc jednak pod uwagę, że jest to już któryś Bernard, który próbuję i wszystkie pozostałe były bardzo dobre, zrzucam to na karb rozregulowanego smaku po ostatnim rajdzie, albo chwilowej niedyspozycji kubków smakowych. Bernard to marka, której na pewno należy dać drugą szansę i jak tylko będę miał okazję, zasiądę do niego ponownie. Na dzisiaj - dając duży kredyt zaufania (szczególnie biorąc pod uwagę szereg zdobytych złotych medali (łącznie z pierwszym miejscem na World Beer Awards w 2011), wstrzymam się od oceny - wrócę tu z następną butelką i wtedy wydam swój werdykt.


    środa, 27 czerwca 2012

    BITWA! "Tyskie Klasyczne" vs. klasyczne "Tyskie"

    Dzisiaj przyszedł czas na pierwszą w historii Jasnego Pełnego potyczkę dwóch piw. W dużej części zawdzięczamy to przemiłej Pani z agencji zajmującej się marketingiem dla Kompanii Piwowarskiej, która pewnego majowego wieczoru napisała do nas z pytaniem o adres do przesłania przesyłki-prezentu. Z dziką radością się na to zgodziliśmy i już kilka dni później u moich drzwi stanął kurier z porządnie zapakowaną paczką. Po zdjęciu ochronnej folii, w całym domu zaczął unosić się zapach drzewa sosnowego, pochodzącego ze skrzyneczki, w którą zapakowane były 3 egzemplarze nowego piwa KP - Tyskiego Klasycznego! Wydało mi się naturalnym, że warto byłoby spróbować porównać to piwko ze sztandarowym produktem koncernu - Tyskim. Poniżej nasze rozważania. Ale zanim o tym, pozwólcie, że na chwilę pochylimy się nad oboma markami - ich historii, genezie i statystykach. Niektóre mogą wydać się Wam ciekawe!

    Oj dumnym z tego papieru, bardzo!!



    TYSKIE
    Jeśli chodzi o stare, dobre Tyskie to chyba nikogo nie zaskoczę, pisząc że jest to lider polskiej branży piwnej. Zarówno w ilości sprzedanych butelek w Polsce jak i za granicą deklasuje pozostałe browary. Wystarczy chyba powiedzieć, że co sekundę sprzedaje się 11 butelek tego piwa!. Jest wielokrotnie nagradzane na najprzeróżniejszych, światowych konkursach (m.in. Złotym Medalem oraz Grand Prix podczas Międzynarodowego Konkursu Branży Piwowarskiej w 2005 roku).

    Fakty:

  • 5.6% alkoholu, 11.7% ekstraktu
  • Warzone w Browarze Książęcym w Tychach
  • Pasteryzowane

    Z zewnątrz:

    Jeśli chodzi o butelkę bardziej popularnego z Tyskaczy, to już na wstępie nieco mnie odrzuciła. W zasadzie cała krawatka i większość kontretykiety poświęcone są promocji, dotyczącej dostawom zgrzewek piwa przy okazji meczy Euro 2012. To co jeszcze przyciąga uwagę to tajemnicze stwierdzenie "Zawiera słód jęczmienny". No to co jeszcze tam siedzi? Wolę nie myśleć... Z przodu, na białej etykiecie znajdziemy nieco bardziej rysunkową wersję tyskiej korony, a także dwa z medali, zdobytych przez to piwo (Monachium 2005 i Londyn 2002).



    Od środka:

    Marian
    Monia
    Pierwsze co rzuca się w oczy po przelaniu Tyskiego do kufelka to jego słabe nagazowanie. Gęsta, biała piana bardzo szybko opada i trzeba się nieźle namęczyć, aby ją znowu „podniecić”. Co ciekawe, jedyne unoszące się bąbelki gazu zlokalizowały się dokładnie na samym środku szklanki, tworząc na powierzchni piwa małą, białą plamkę. W zapachu nie znajdziemy tutaj w zasadzie nic odkrywczego. Ciężko nawet mówić o jakiejś jego głębi – dopiero przy którymś kolejnym niuchu poczułem coś co mógłbym nazwać aromatem trawy. Po odstawieniu szklanki na chwilę na bok, można zaobserwować idealnie jednolitą taflę złotego piwa. W kufelku nie dzieje się nic – biały kożuszek nawet przy zamieszaniu ledwo zmienia swoją pozycję. Najtrudniejszym zadaniem jest opisanie smaku Tyskiego, bo podobnie jak było z zapachem – nie ma tu nic na czym można by się oprzeć. Piwo jest może minimalnie gorzkie, ale poza tym to płaskość, pustość i jednolitość.
    W zapachu piwa ulatniają się wyraźne nuty goryczki. Tworząca się przy nalewaniu piana jest puszysta i napowietrzona. Po kilku minutach od nalania wciąż malutkie bąbelki trunku dążą do wydostania się na powierzchnię. Gdy piwo trochę odleży przez cieniutką już pianę przebijają się malutkie ciemne kropeczki uwidaczniając właściwy płyn. Prawdopodobnie przypadkowo na moim na moim piwie tworzy się piwny okrąg, wokół którego zalegają resztki piany. Kolor Tyskiego określiłabym, jako jasno-złoty, po przelaniu go do szklanki ma naprawdę miłą dla oka barwę, można by rzec – prawdziwego, jasnego piwa. Pierwszy orzeźwiający łyk niesie ze sobą wyraźny posmak goryczki, czyli tego, co w piwie lubię najbardziej. Przez chwilę tuż po wypiciu szczypie lekko w język, co jest zauważalne intensywniej podczas posiadania tego trunku w ustach.


    Podsumowanie:


    Marian
    Monia
    Nie ukrywam, że opisanie Tyskiego stanowiło i stanowi nadal, bo wcale nie uważam, żebym zrobił to dobrze, nie lada problem. Ciężko jest znaleźć unikatowy smak w czymś, co pije się dość często. Drugą opcją jest to, że Tyskie nie ma unikatowego smaku. Zostało wyprodukowane tak, żeby spasować jak najszerszej grupie odbiorców i żeby zarówno w zimie, jak i podczas letniego grilla, ludzie często po nie sięgali. Obserwując bardzo różnych ludzi, wychodzących z bardzo różnych sklepów, można odnieść wrażenie, że postawiony cel został zrealizowany. Polacy, bojący się piwnych eksperymentów chętnie zostaną przy czymś co jest sprawdzone i zawsze smakuje tak samo. Dla mnie to zdecydowanie za mało – chcę czegoś więcej, dlatego wystawiam bardzo słabe 3 kufelki. Ostatnia obserwacja – zauważyłem, że jeszcze w zimie Tyskie było nieco bardziej treściwe. Spośród innych półkowych koncerniaków wyróżniało się nieco intensywniejszą goryczką. Teraz strasznie spowszedniało. Nie wiem czy to zamierzony ruch, czy błąd w piwnej sztuce, czy po prostu mój smak uległ zmianie w ciągu pół roku…
    To mój pierwszy raz, kiedy piję Tyskie i zastanawiam się jego smakiem, zapachem i innymi walorami. Nie jest łatwym określić go i wsadzić w jakieś konkretne ramy, gdy przewija się ono przez całe moje dorosłe życie – to w końcu piwo koncernowe, łatwo dostępne, w przystępnej cenie, pojawiające się na imprezach masowych i praktycznie zawsze spotykane w pubach, barach, dyskotekach. Gdy browary regionalne, nie tylko te małe, niszowe, ale i produkujące piwo na szerszą skalę, nie były znane – Tyskie piłam często. Teraz, sporadycznie, na rzecz piw mniej znanych, regionalnych, również zagranicznych. Niemniej to wypite właśnie Tyskie jest poprawne smakowo. Warto przyjrzeć mu się na spokojnie, w domowym zaciszu, gdyż picie typu studenckiego może znacznie zaburzać odbiór tego piwa.





    TYSKIE KLASYCZNE
    Tyskie Klasyczne z założenia ma być piwem dla tych konsumentów, którzy szukają "autentycznych" smaków. Jego skład został zbudowany w oparciu o prawo czystości piwa - nie znajdziemy tu więc nic poza stuprocentowym słodem jęczmiennym, chmielem, drożdżami i wodą. Reklamy na billboardach, głośno krzyczące "Nic dodać" mają być tego potwierdzeniem. Klasyczne ma wracać do tradycji, kiedy piwa były łagodniejsze i bardziej delikatne. Dzięki jedynie podstawowym składnikom, browarek ma się charakteryzować większą pełnią smaku, słodowością z równoczesnymi akcentami chmielowymi. Tyskie Klasyczne na sklepowych półkach możemy oglądać od 23 kwietnia, ale tylko w 6 województwach (łódzkim, opolskim, małopolskim, podkarpackim, śląskim i świętokrzyskim) - na razie nic nie wiadomo o tym, czy stanie się ono dostępne w całej Polsce.


    Fakty:

  • 5% alkoholu, 11% ekstraktu
  • Warzone w Browarze Książęcym w Tychach
  • Pasteryzowane
  • Piwo produkowane zgodnie z bawarskim prawem czystości

    Z zewnątrz:

    Cała butelka Tyskiego Klasycznego została zaprojektowana tak, aby jak najbardziej oddawać ducha dawnego browarnictwa. Podobnie jak na szklanych opakowaniach z XIX wieku - nie znajdziemy tutaj kontretykiety. Pozostałe elementy butelki, wzorowane były na elementach budynku Książęcego Browaru w Tychach. Zarówno na krawatce, jak i na etykiecie głównej, największą część zajmuje korona - główny znak tyskiego koncernu. Na tej pierwszej znajduje się jeszcze rok założenia Browarów Tyskich - 1629. Na etykiecie głównej mamy potwierdzenie, że piwo jest warzone w 100% ze słodów jęczmiennych (ale w odmianach pilzneńskiej i karmelowej). Poza bardzo zgrabnymi i miłymi dla oka tłoczeniami na górnej i dolnej części butelki nie znajdziemy tu już nic nadzwyczajnego.



    Od środka:

    Marian
    Monia
    Opisując Tyskie Klasyczne nie sposób uciec od licznych porównań do jego „klasycznego” odpowiednika z Kompanii Piwowarskiej. Na pierwszy ogień idzie piana i nagazowanie. O ile to drugie niczym się nie różni od pierwowzoru – gazu nie zaobserwowałem, o tyle piana wygląda imponująco. Gęsta, biała czapa przez dłuższy czas zalegała na browarku, bardzo ładnie go przyozdabiając. Zapach jest nieco bogatszy – wyraźnie czuć aromaty słodowe. Gdzieś w tle majaczy delikatna goryczka. W smaku zdecydowanie dominuje słód – czuć go w każdym łyku piwa. Trochę trudniej przychodzi mi odnalezienie nut karmelowych (wszak skład mówi, że takowy słód się tam znajduje), ale za to przy kolejnych łykach zaczyna się mocno zarysowywać chmiel. Tyskie Klasyczne ma nieco ciemniejszą barwę od naszego pierwszego bohatera – ja bym ją określił jako ciemnozłotą. Najciekawsze jest to co się dzieje z piwem pod koniec butelki. Finisz staje się dużo bardziej chmielowy, chociaż słód nadal nie ustępuje za dużo pola. Pojawia się intensywniejsza goryczka. Prawdę mówiąc, dla mnie dużo przyjemniejsza jest ta druga połowa – Tyskie Klasyczne nabiera wtedy charakteru, którego ciężko szukać wśród innych koncerniaków dostępnych w szerokiej sprzedaży.
    Zapach Tyskiego Klasycznego różni się znacznie od jego tradycyjnej wersji. Wyróżnia się, jest „jakiś”, w przeciwieństwie do poprzednika. Piana o charakterze podobnym, z jedną różnicą – bąbelków brak zupełny, a na trunku cienka warstwa gładkiej białej tafli, która po pierwszym łyku zaczyna już zanikać. Po zamieszaniu szklanką piana pięknie przywołuje swój pierwotny charakter o cudownej, bąbelkowej strukturze. Kolor widocznie ciemniejszy od poprzednika, najbliżej mu do złotego. To samo tyczy się smaku, zupełnie się różni, całe szczęście na plus. Jest wyrazisty, mocny, lekko kwaśny, ale kwaśny przyjemnie, nie drażniąco.


    Podsumowanie:


    Marian
    Monia
    Bardzo się cieszę, że dane mi było spróbować Tyskiego Klasycznego. Tym bardziej, że jest to wyraźny znak, że tak duże browary jak Kompania Piwowarska, widzą i zaczynają rozumieć potrzebę zmian. Żałuję, że nie odważyli się na pójście w nieco bardziej niszowy gatunek piwa, tylko wyprodukowali kolejnego jasnego lagera, ale może na to jeszcze jest trochę za wcześnie. Jeżeli wierzyć składowi, podanemu na butelce, sięgając po Tyskie Klasyczne, sięgamy po piwo warzone z naturalnych składników. Nie ukrywam, że nieco nie rozumiem polityki KP, która chwaląc się, że uwarzyła piwo w 100% ze słodu jęczmiennego, równocześnie przyznaje, że Tyskie do którego jesteśmy przyzwyczajeni, naturalnym produktem nie jest. Dla mnie to trochę strzał w stopę. Ale reasumując – Tyskie Klasyczne jest dla mnie pewnym powiewem świeżości, zwiastującym że na mocno zatwardziałej piwnej scenie w Polsce coś zaczyna się dziać. Bardzo również cieszy fakt, że piwo staje się ogólnodostępne zarówno w sklepach w wersji butelkowej, jak i w knajpach w wersji lanej. Za odwagę, bardzo ładną butelkę i przede wszystkim metamorfozę, którą piwo przechodzi w trakcie spożywania jednej butelki – 6 kufelków i nadzieja, że na Tyskim Klasycznym zmiany się nie zakończą!
    Przy porównywaniu takich piw nie da uniknąć się szukania podobieństw i różnic. A może właśnie o to chodziło producentowi? Wzbudzić w konsumencie pragnienie analizy i opowiedzenia się za którymś konkretnym rodzajem Tyskiego, co może stymulować przyszłościowy wzrost produkcji konkretnej odmiany. Mnie Tyskie Klasyczne smakuje bardziej od tradycyjnego, jego walory nadają mu charakteru, określają go w szerokim świecie różnorodnych piw, ich smaków i zapachów. Podoba mi się ta wprowadzona niedawno innowacja marki Tyskie, zdecydowanie wprowadza ona nowe tchnienie w spojrzenie na Tyskie i jego niezmienny smak. Warto spróbować takiej odmiany, nawet jeśli nie dla „przerzucenia się” na nie, a dla poszerzenia swoich piwnych horyzontów oraz bycia świadkiem zmieniającej się przed naszymi oczami historii piwnej.






    A więc bitwa rozstrzygnięta! 12 : 7 dla Tyskiego Klasycznego!!


  • czwartek, 7 czerwca 2012

    Biało-czerwone z Van Pura

    Nie od dzisiaj wiadomo, że Polaków ogarnął szał Euro! Ciężko wyobrazić sobie przedmiot, którego nie dałoby się kupić w biało-czerwonych barwach. Moim faworytem jest bezalkoholowe "piwo" Hunde Bier o smaku wołowiny. Chociaż bezalkoholowe, to podobno świetnie się nadaje do wspólnego kibicowania ze swoim czworonożnym przyjacielem. Jednak nie martwcie się - pomysł spróbowania i opisania Hunde Biera zarzuciłem zaraz po tym, jak przeczytałem, że jest bezalkoholowe :) Dzisiejszy post będzie o innym bohaterze. Ale zanim o nim, to kilka słów o tym, co może interesować wszystkich kibiców-piwoszy w kraju. Jak to będzie z tą dostępnością naszego ulubionego złotego trunku na stadionach i poza nimi?

    Na początek zła wiadomość - UEFA jest nieugięta i nie wydała zgody na sprzedaż piwa (chyba, że bezalkoholowego) na stadionach. Wyjątek stanowią loże VIP-owskie, gdzie będzie można raczyć się zarówno browarkami, jak i mocniejszymi alkoholami. Jeżeli chodzi o strefy kibica, to tutaj decyzja należy do miast organizatorskich, ale nawet jeżeli wydadzą opinię pozytywną, to w myśl obowiązującej ustawy, nie wypijemy tam piwa o zawartości alkoholu więcej niż 3.5%. Warto też zwrócić uwagę na jeszcze jedno ograniczenie - w strefach kibica wypijemy tylko piwo marki Carlsberg - oficjalnego sponsora turnieju. Kolejną złą wiadomością jest cena - szacuje się, że za 3.5% piwo w plastikowym kubku będzie trzeba zapłacić aż 10 złotych!

    Obowiązkowy zestaw kibica dla taty i córy

    Fakty:

    • browar: Van Pur S.A.
    • gatunek: lager
    • 5.0% alkoholu, b.d. dot. ekstraktu
    • cena: 2.39 zł.
    • piwo pasteryzowane, w stalowej puszce

    Z zewnątrz:

    Opakowanie piwa jest wyjątkowo proste do opisania. Biało-czerwona kolorystyka całej puszki (warto zaznaczyć, że stalowej!) przewija się ze złotymi wykończeniami. Nie znajdziemy tu żadnych marketingowych sloganów, ani ponadmiarowych informacji, poza "sprawdzona receptura, świeży aromat piwa". Całą resztę możecie zobaczyć na poniższych zdjęciach.


    Od środka:

    Pierwsza obserwacja po otwarciu puszki - tak jakby piwko nie było dolane do samego końca, jakby trochę brakowało. Ale mogę nie mieć racji - w końcu piwa puszkowe pijam ostatnimi czasy bardzo rzadko, a jeszcze rzadziej przyglądam się ich faktycznej objętości. W szklance, po przelaniu pojawia się gęsta biała czapa - całkiem ładna, po chwili obniża się do białego kożucha, żeby finalnie całkowicie zniknąć z piwa, pozostawiając jednolity żółty płyn. Razem z pianą znikają też bąbelki CO2. Nawet po zrobieniu dolewki z puszki, ich ilość się jakoś drastycznie nie zwiększa. W zapachu przeżyłem całkiem miłe zaskoczenie - czuć tutaj zarówno chmiel, jak i słód - całkiem poprawny zapach, ale bez dodatkowych aromatów i rewelacji. W smaku podobnie - ot normalny, przyzwoity lager - ni to słodki, ni to gorzki, taki neutralny.

    Podsumowanie:

    Sięgając po biało czerwone na sklepowej półce, przez moją głowę przebiegały myśli na temat zakończenia tego posta. Biorąc pod uwagę moje poprzednie doświadczenia z browarem Van Pur myślałem sobie, że to piwko, to nie będzie nic innego Donner, albo Barry's, jeno przelany do innej puszki. Miałem już przygotowane zakończenie postu "i oby Polacy wypadli na Euro lepiej niż biało czerwone". Teraz wypada mi to nieco skorygować, bo w puszce w naszych narodowych barwach dostaliśmy całkiem przyzwoite piwo. Nie jest zaskakujące w smaku, ani zapachu, nie wnosi na polski rynek w zasadzie nic nowego, ale myślę, że przy pewnym nakładzie na patriotyczne reklamy i konkurencyjnej cenie, miałoby szanse konkurować z produktami Grupy Żywiec i Kompanii Piwowarskiej. Dużym plusem jest małe nagazowanie piwa, co pozwala na pochłonięcie większej ilości puszek podczas dopingowania naszych chłopaków. Do boju Polska!