Zgodnie z obietnicą - przyszedł czas na krótkie podsumowanie całotygodniowego projektu Pilsner Urquell Challenge.
Przez panią zajmującą się marką PU zostałem poproszony o wcielenie się w rolę "tajemniczego klienta" i poddanie ocenie kilku barmanów, biorących udział w międzynarodowym konkursie, który ma na celu wyłonienie Mistrza Barmaństwa. Mistrz taki ma nie tylko znać historię, sposób warzenia i całą "otoczkę" marki Pilsner Urquell, ale również podać klientowi to piwo w sposób książkowo-idealny.
Nie ukrywam, że bardzo ucieszyłem się, przeczytawszy tego maila. Uznałem, że to będzie świetna okazja do powiększenia swojej piwnej wiedzy i poznanie nieco branży barmanów. Zaprosiłem do współpracy Bartka, któremu z tego miejsca chcę bardzo podziękować za to, że przez cały tydzień tak dzielnie ze mną maszerował od knajpy do knajpy, racząc się raz lepszym, raz gorszym piwem.
W samym Krakowie w konkursie brało udział 13 lokali. Jeden z nich zmuszeni byliśmy odrzucić, bo znajdował się za daleko od pozostałych, a czas mieliśmy mocno ograniczony. Pozostałe postanowiliśmy odwiedzić przynajmniej raz, z nadzieją że w każdym z nich dostaniemy pysznego, zimnego Pilsnera, który jest jednym z moich ulubionych piw.
Już pierwszy dzień mocno zweryfikował nasze nadzieje. W większości odwiedzonych tego dnia knajp albo nic nie wiedziano o takim konkursie, albo nie było barmana, który by brał udział. Trochę dziwne, bo raczej lokale same powinny się starać o rozreklamowanie się takim eventem. Udało nam się jednak zawitać do dwóch knajp, w którym podano nam Pilsnery. Nie chcę, żeby mnie ktokolwiek posądzał o jakieś antyreklamy, więc powstrzymam się od ujawniania nazw lokali i imion barmanów w knajpach, które wypadły kiepsko.
Pierwszy lokal podał nam absolutnie nieświeże piwo z żółtymi plamami na pianie. Barman zaręczał, że instalacja jest czyszczona co 2 dni przez zewnętrzną firmę, ale jakoś nie byliśmy w stanie mu uwierzyć. Pilsner w ogóle nie miał charakterystycznej goryczki, a w zasadzie w ogóle nie miał smaku. Pomimo wysokiej ceny (10 złotych za kufel), kelner chciał nas wykiwać, nie wydając nam reszty. Dopiero po upomnieniu się, stwierdził że myślał, że już jego koleżanka przyniosła. Dziwna to byłaby praktyka, żeby jeden stolik był obsługiwany przez dwoje kelnerów, no ale cóż. Pewnie restauracja w której większość klientów jest z zagranicy właśnie takie praktyki stosuje... A do tego leje strasznie słabe piwo w strasznie kiepskich warunkach...
Po wyjściu z tamtej knajpy dorwała nas burza. Bardzo szybkim truchtem udaliśmy się na ulicę Szujskiego do lokalu Mięta Restobar. Tutaj nie obawiam się o podaną nazwę, bo już pierwszego dnia naszego Challengu mieliśmy poczucie, że znaleźliśmy to czego szukaliśmy. Pan Wacław jest zawodowym barmanem z kilkuletnim doświadczeniem, od którego aż emanuje ambicja i pasja do tego co robi. Po jego stronie leżała nie tylko bardzo duża piwna wiedza, ale i dokładność - sam codziennie czyści instalację, z której podaje piwo. Jako jedyny barman - podczas krótkiej rozmowy przekonał nas do zakupienia kolejnego kufla Pilsnera i jeżeli tak samo podchodzi do każdego innego klienta, to jest prawdziwym skarbem dla Mięty. W ogóle bardzo przyjemnie tam piło się piwo - pan Wacław mógł bez nerwów z nami na chwilę usiąść i pogadać, a jego miejsce za barem od razu zajęła managerka knajpy. W innych lokalach to się nie zdarzało. Po ludziach, z którymi rozmawialiśmy widać było że denerwują się tym, że zaraz przyjdzie ich manager i ich opieprzy za to, że zamiast pracować siedzą przy stoliku z klientami. Może w Mięcie dopatrzyliśmy się kilku niedociągnięć, jak na przykład podanie nam piwa w niefirmowym kuflu (za co barman bardzo szybko przeprosił i wiarygodnie wytłumaczył dlaczego tak się stało), ale to wszystko jest mało ważne. Dlaczego? Bo to było zdecydowanie NAJSMACZNIEJSZE piwo, jakie nam przyszło wypić w ramach Challengu. Jeżeli miałbym się jeszcze raz udać na Pilsnera do którejś z knajp, to Mięta byłaby zdecydowanym faworytem, pod warunkiem że albo to piwo byłoby podane przez pana Wacława, albo jego zmiennik jest równie ambitnym pasjonatem, dbającym o swoje stanowiska pracy jak nasz barman.
Dzień drugi przyniósł nam podobne rezultaty. Najpierw trafiliśmy do dość sporych rozmiarów knajpy, gdzie chociaż piwo było bardzo dobre, to jednak barman nie potrafił nam o nim za dużo powiedzieć. Kiedy poprosiliśmy go o przekonanie nas, dlaczego mamy wybrać Pilsnera, zamiast Tyskiego (które również miał na barze), to zamiast skupić się na zaletach tego pierwszego, zaczął oczerniać i wymieniać wady piwa z Tych. Uznaliśmy to trochę za strzał w stopę - w końcu barman de facto firmuje każde lane przez siebie piwo swoim nazwiskiem, prawda? Bądź co bądź - na sam trunek i sposób jego podania nie mogliśmy narzekać, ale porozmawiać z tym panem na temat jego pracy za bardzo się nie dało...
Udaliśmy się więc w stronę Kazimierza - do niewielkiej knajpki Les Couleurs Cafe na ulicy Estery. Tam poznaliśmy panią Marysię - pierwszą kobietę do tej pory, która brała udział w konkursie. Z rozbrajającą szczerością powiedziała nam, że nie wie czy piwo będzie podane w sposób idealny, bo nie miała możliwości pojechania na szkolenie. W sumie niepotrzebnie się martwiła - kufel postawiony przed nami spełniał wszystkie wymagania dobrze podanego piwa. Jedynie można by się doczepić do niewielkich zacieków, które pewnie wynikały z tego, że naczynia były myte ręcznie, a nie zmywarką. I chociaż pani Marysia nie miała tak dużej wiedzy na temat piwa co pan Wacław (pewnie wynika to właśnie z tego, że nie mogła jechać na szkolenie), to swoją otwartością, naturalnością i non-stop uśmiechniętym podejściem do klienta, całkowicie zdobyła nasze serca. Naprawdę widać było, że bardzo się stara, żeby wszystko wypadło jak najlepiej. Niby to takie oczywiste, a uwierzcie mi - w niektórych knajpach odnosiliśmy całkowicie odwrotne wrażenie. Jakby niektórym ludziom z branży barmańskiej kompletnie nie zależało na tym, żeby ich klienci polecali ich między sobą... Reasumując - piwo było dobre, a rodzinna i uśmiechnięta atmosfera Les Couleurs Cafe sprawiła, że chcielibyśmy tam jeszcze kiedyś wrócić.
Dzień trzeci był przerwą od degustacji Pilsnera. Za to udaliśmy się na premierę Kruka, o której pisałem już więcej tutaj. Potem co prawda próbowaliśmy jeszcze uderzyć do jakiejś knajpy, ale nie mieliśmy szczęścia - albo był potworny tłok, albo nie było akurat barmana, biorącego udział w konkursie.
Niestety, ale im dalej w las tym ciemniej. Dzień czwarty był równocześnie ostatnim dniem przygody z Pilsner Urquell Challenge. Odwiedziliśmy trzy różne lokale. We wszystkich komplet ludzi - tyle, że ledwo udało nam się znaleźć miejsce do siedzenia. Niestety, nie miało to żadnego wpływu na jakość podawanego piwa. Różniło się ono diametralnie od tych, które tutaj poleciłem. Jedno było kwaskowate, a drugie i trzecie kompletnie bezsmakowe. Może wynikało to z faktu, że instalacje były brudne, a może z tego że dwóch z trzech barmanów w ogóle nie pije alkoholu, więc mają nieco utrudnione zadanie przy ocenie, czy podany przez nich Pilsner jest świeży i smaczny czy nie... Trochę szkoda, ale w parze z kiepskim piwem szła również kompletna niewiedza i anty-ambicja barmanów. Większość z nich oddawała walkowerem nawet tak proste z pozoru pytanie jak prośba o polecenie Pilsnera. Wydaje mi się, że nawet ja, nie mający dużej wiedzy o piwach i nie pracując w zawodzie barmana sprawdziłbym się lepiej niż kilkoro z nich, pracujących w dużych, czołowych restauracjach.
Na tym zakończyliśmy Pilsner Urquell Challenge - bogatsi o dwa lokale, do których możemy zaprosić znajomych na dobre piwo, ale przede wszystkim o nieco wiedzy na co zwrócić uwagę, podczas zamawiania naszego wymarzonego złotego trunku. I chyba nieco odważniejsi, żeby na głos mówić o tym, że podane piwo jest niewarte swojej wysokiej ceny.
Bartku - jeszcze raz wielkie dzięki za towarzystwo! Mam nadzieję, że jeszcze nie raz uda nam się zrealizować kolejne ciekawe, piwne projekty!
Przez panią zajmującą się marką PU zostałem poproszony o wcielenie się w rolę "tajemniczego klienta" i poddanie ocenie kilku barmanów, biorących udział w międzynarodowym konkursie, który ma na celu wyłonienie Mistrza Barmaństwa. Mistrz taki ma nie tylko znać historię, sposób warzenia i całą "otoczkę" marki Pilsner Urquell, ale również podać klientowi to piwo w sposób książkowo-idealny.
Nie ukrywam, że bardzo ucieszyłem się, przeczytawszy tego maila. Uznałem, że to będzie świetna okazja do powiększenia swojej piwnej wiedzy i poznanie nieco branży barmanów. Zaprosiłem do współpracy Bartka, któremu z tego miejsca chcę bardzo podziękować za to, że przez cały tydzień tak dzielnie ze mną maszerował od knajpy do knajpy, racząc się raz lepszym, raz gorszym piwem.
W samym Krakowie w konkursie brało udział 13 lokali. Jeden z nich zmuszeni byliśmy odrzucić, bo znajdował się za daleko od pozostałych, a czas mieliśmy mocno ograniczony. Pozostałe postanowiliśmy odwiedzić przynajmniej raz, z nadzieją że w każdym z nich dostaniemy pysznego, zimnego Pilsnera, który jest jednym z moich ulubionych piw.
Już pierwszy dzień mocno zweryfikował nasze nadzieje. W większości odwiedzonych tego dnia knajp albo nic nie wiedziano o takim konkursie, albo nie było barmana, który by brał udział. Trochę dziwne, bo raczej lokale same powinny się starać o rozreklamowanie się takim eventem. Udało nam się jednak zawitać do dwóch knajp, w którym podano nam Pilsnery. Nie chcę, żeby mnie ktokolwiek posądzał o jakieś antyreklamy, więc powstrzymam się od ujawniania nazw lokali i imion barmanów w knajpach, które wypadły kiepsko.
Pierwszy lokal podał nam absolutnie nieświeże piwo z żółtymi plamami na pianie. Barman zaręczał, że instalacja jest czyszczona co 2 dni przez zewnętrzną firmę, ale jakoś nie byliśmy w stanie mu uwierzyć. Pilsner w ogóle nie miał charakterystycznej goryczki, a w zasadzie w ogóle nie miał smaku. Pomimo wysokiej ceny (10 złotych za kufel), kelner chciał nas wykiwać, nie wydając nam reszty. Dopiero po upomnieniu się, stwierdził że myślał, że już jego koleżanka przyniosła. Dziwna to byłaby praktyka, żeby jeden stolik był obsługiwany przez dwoje kelnerów, no ale cóż. Pewnie restauracja w której większość klientów jest z zagranicy właśnie takie praktyki stosuje... A do tego leje strasznie słabe piwo w strasznie kiepskich warunkach...
Po wyjściu z tamtej knajpy dorwała nas burza. Bardzo szybkim truchtem udaliśmy się na ulicę Szujskiego do lokalu Mięta Restobar. Tutaj nie obawiam się o podaną nazwę, bo już pierwszego dnia naszego Challengu mieliśmy poczucie, że znaleźliśmy to czego szukaliśmy. Pan Wacław jest zawodowym barmanem z kilkuletnim doświadczeniem, od którego aż emanuje ambicja i pasja do tego co robi. Po jego stronie leżała nie tylko bardzo duża piwna wiedza, ale i dokładność - sam codziennie czyści instalację, z której podaje piwo. Jako jedyny barman - podczas krótkiej rozmowy przekonał nas do zakupienia kolejnego kufla Pilsnera i jeżeli tak samo podchodzi do każdego innego klienta, to jest prawdziwym skarbem dla Mięty. W ogóle bardzo przyjemnie tam piło się piwo - pan Wacław mógł bez nerwów z nami na chwilę usiąść i pogadać, a jego miejsce za barem od razu zajęła managerka knajpy. W innych lokalach to się nie zdarzało. Po ludziach, z którymi rozmawialiśmy widać było że denerwują się tym, że zaraz przyjdzie ich manager i ich opieprzy za to, że zamiast pracować siedzą przy stoliku z klientami. Może w Mięcie dopatrzyliśmy się kilku niedociągnięć, jak na przykład podanie nam piwa w niefirmowym kuflu (za co barman bardzo szybko przeprosił i wiarygodnie wytłumaczył dlaczego tak się stało), ale to wszystko jest mało ważne. Dlaczego? Bo to było zdecydowanie NAJSMACZNIEJSZE piwo, jakie nam przyszło wypić w ramach Challengu. Jeżeli miałbym się jeszcze raz udać na Pilsnera do którejś z knajp, to Mięta byłaby zdecydowanym faworytem, pod warunkiem że albo to piwo byłoby podane przez pana Wacława, albo jego zmiennik jest równie ambitnym pasjonatem, dbającym o swoje stanowiska pracy jak nasz barman.
Dzień drugi przyniósł nam podobne rezultaty. Najpierw trafiliśmy do dość sporych rozmiarów knajpy, gdzie chociaż piwo było bardzo dobre, to jednak barman nie potrafił nam o nim za dużo powiedzieć. Kiedy poprosiliśmy go o przekonanie nas, dlaczego mamy wybrać Pilsnera, zamiast Tyskiego (które również miał na barze), to zamiast skupić się na zaletach tego pierwszego, zaczął oczerniać i wymieniać wady piwa z Tych. Uznaliśmy to trochę za strzał w stopę - w końcu barman de facto firmuje każde lane przez siebie piwo swoim nazwiskiem, prawda? Bądź co bądź - na sam trunek i sposób jego podania nie mogliśmy narzekać, ale porozmawiać z tym panem na temat jego pracy za bardzo się nie dało...
Udaliśmy się więc w stronę Kazimierza - do niewielkiej knajpki Les Couleurs Cafe na ulicy Estery. Tam poznaliśmy panią Marysię - pierwszą kobietę do tej pory, która brała udział w konkursie. Z rozbrajającą szczerością powiedziała nam, że nie wie czy piwo będzie podane w sposób idealny, bo nie miała możliwości pojechania na szkolenie. W sumie niepotrzebnie się martwiła - kufel postawiony przed nami spełniał wszystkie wymagania dobrze podanego piwa. Jedynie można by się doczepić do niewielkich zacieków, które pewnie wynikały z tego, że naczynia były myte ręcznie, a nie zmywarką. I chociaż pani Marysia nie miała tak dużej wiedzy na temat piwa co pan Wacław (pewnie wynika to właśnie z tego, że nie mogła jechać na szkolenie), to swoją otwartością, naturalnością i non-stop uśmiechniętym podejściem do klienta, całkowicie zdobyła nasze serca. Naprawdę widać było, że bardzo się stara, żeby wszystko wypadło jak najlepiej. Niby to takie oczywiste, a uwierzcie mi - w niektórych knajpach odnosiliśmy całkowicie odwrotne wrażenie. Jakby niektórym ludziom z branży barmańskiej kompletnie nie zależało na tym, żeby ich klienci polecali ich między sobą... Reasumując - piwo było dobre, a rodzinna i uśmiechnięta atmosfera Les Couleurs Cafe sprawiła, że chcielibyśmy tam jeszcze kiedyś wrócić.
Dzień trzeci był przerwą od degustacji Pilsnera. Za to udaliśmy się na premierę Kruka, o której pisałem już więcej tutaj. Potem co prawda próbowaliśmy jeszcze uderzyć do jakiejś knajpy, ale nie mieliśmy szczęścia - albo był potworny tłok, albo nie było akurat barmana, biorącego udział w konkursie.
Niestety, ale im dalej w las tym ciemniej. Dzień czwarty był równocześnie ostatnim dniem przygody z Pilsner Urquell Challenge. Odwiedziliśmy trzy różne lokale. We wszystkich komplet ludzi - tyle, że ledwo udało nam się znaleźć miejsce do siedzenia. Niestety, nie miało to żadnego wpływu na jakość podawanego piwa. Różniło się ono diametralnie od tych, które tutaj poleciłem. Jedno było kwaskowate, a drugie i trzecie kompletnie bezsmakowe. Może wynikało to z faktu, że instalacje były brudne, a może z tego że dwóch z trzech barmanów w ogóle nie pije alkoholu, więc mają nieco utrudnione zadanie przy ocenie, czy podany przez nich Pilsner jest świeży i smaczny czy nie... Trochę szkoda, ale w parze z kiepskim piwem szła również kompletna niewiedza i anty-ambicja barmanów. Większość z nich oddawała walkowerem nawet tak proste z pozoru pytanie jak prośba o polecenie Pilsnera. Wydaje mi się, że nawet ja, nie mający dużej wiedzy o piwach i nie pracując w zawodzie barmana sprawdziłbym się lepiej niż kilkoro z nich, pracujących w dużych, czołowych restauracjach.
Na tym zakończyliśmy Pilsner Urquell Challenge - bogatsi o dwa lokale, do których możemy zaprosić znajomych na dobre piwo, ale przede wszystkim o nieco wiedzy na co zwrócić uwagę, podczas zamawiania naszego wymarzonego złotego trunku. I chyba nieco odważniejsi, żeby na głos mówić o tym, że podane piwo jest niewarte swojej wysokiej ceny.
Bartku - jeszcze raz wielkie dzięki za towarzystwo! Mam nadzieję, że jeszcze nie raz uda nam się zrealizować kolejne ciekawe, piwne projekty!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz