Dziś na blogu nietypowe recenzje dwóch zupełnie odmiennych
piw. Pomysł narodził się całkowicie spontanicznie. Na wczorajszym spotkaniu z
moją dobrą koleżanką z pracy (która niestety już nas opuściła, gdyż realizuje
swoje marzenia) po jednym wypitym koncernowym piwku zaproponowała drugie w
Omercie, czyli lokalu doskonale znanym wszystkim miłośnikom piwa w jego
najrozmaitszych smakach. Moja praca zawodowa nie pozwalała mi uczestniczyć w kilkukrotnych
wyjściach Mariana i naszych znajomych do tej knajpki, co przełożyło się na moją
ciągłą absencję w Omercie, a jednocześnie bardzo pozytywne wrażenie spowodowane
wczorajszym spotkaniem z Klaudią właśnie w tym ciekawym miejscu. Stanęłyśmy
przy długim barze z równie wielkim brakiem pomysłu na wybór konkretnego lanego browarka.
Zapytałam więc miłej barmanki co nam dziś poleci. Zapragnęłyśmy czegoś jasnego,
ciekawego w smaku. Zaproponowała nam degustację Pinty a’la Grodziskie. To było
odkrycie! Klaudia została przekonana, ja natomiast miałam ochotę na coś
mocniejszego, stąd barmanka odesłała mnie do drugiego baru. Tam barman polecił
mi belgijskiego La Chouffe. I tak zadowolone usiadłyśmy na sofie w lokalu bez
dymu. Dziękuję Klaudek za przemiłe spotkanie przy tak interesujących piwach! Oto
co udało nam się wycisnąć z wypitych piw.
La Chouffe
Fakty:
- kraj: Belgia
- niefiltrowane, jasne piwo, które podlega drugiej
fermentacji w butelce (pierwsza ma miejsce oczywiście w beczce)
- przyjemnie owocowe, przyprawione kolendrą o lekkim
chmielowym smaku
- 8% alc./vol.
- oryginalny ekstrakt: 16 °Plato
- temperatura serwowania: 4 do 10°C (w butelce)
- cena: 13zł (Omerta)
A skąd się wziął sam browar? Pod koniec lat 70-tych dwóch szwagrów
zdecydowało, że będą ważyć piwo w swojej własnej wytwórni. Ich pierwotny
kapitał wynosił niecałe 5 tys. EURO, zapoczątkował on to, co fani browaru
nazywają „Chouffe story”. Początkowo ważenie piwa miało być tylko ich hobby,
lecz browar rozrastał się na tyle, aby poświęcić się mu w całości. Od początku
istnienia największym odbiorcą tego belgijskiego piwa była Holandia, tak też
zostało do dzisiaj.
Od środka:
W zapachu intensywnie czuć zapach… wina musującego.
Przyjemny, nie drażniący, a jednocześnie bardzo wyrazisty. Piana niewielka, niestety
szybko opadająca. Kolor bursztynowy, nie klarowne, lekko mętne. Pierwsze łyki
łączą się z zapachem dostarczając wrażenia picia lekkiego szampana, trudno
dostrzec w nim walory typowego piwa. Tuż po przełknięciu piwka odczuwa się
delikatne szczypanie na języku, co po raz kolejny przywodzi na myśl
degustowanie szampana. Piwo to jest mało goryczkowe. Jak stwierdza Klaudia
idealnie nadaje się dla kobiet, bo zdaje się być lekkim i stosunkowo słodkim.
Dodaje, że jest lekko kwaskowate. Warto zauważyć, że jest dosyć mocno
nagazowane. Pierwszy raz piłam tego typu piwo stąd zrobiło ono na mnie nie małe
wrażenie, co więcej – wrażenie pozytywne. Dostaje ode mnie 7 kufelków.
Pinta a’la Grodziskie
Fakty:
- 2,6% alkoholu, 7,8% ekstraktu
- piwo górnej
fermentacji
- Skład: słody Weyermann®: jęczmienny dymiony bukiem,
pszeniczny, chmiele Lubelski (PL), drożdże Safbrew S-33.
- cena: 9zł (Omerta)
Od środka:
Kolor ciemno-słomkowy, zdecydowanie mętny. Piękna, wysoka
piana, która wyrasta aż nad kufel. Zapach jest bardzo trudny do sprecyzowania,
niezmiernie wyrazisty, a jednocześnie trudny do ujęcia w jakiekolwiek ramy.
Klaudia niby w żartach określiła je słowami „pachnie wędzonym królikiem”. Smak
jest idealnie kompatybilny z zapachem. Gdy często wąchamy piwa, zaskakuje nas
jak bardzo rozbieżnie dwa nasze różne zmysły odbierają walory piwa. Tutaj
natomiast zapach i smak idą w parze. Pinta podczas pierwszego łyku sprawia
niesamowite wrażenie, smakuje wędzonką, pierwsze wypowiedziane przeze mnie
słowa brzmiały „smakuje wędzoną szynką”. I rzeczywiście, wyraźnie uwidacznia
się wędzony charakter piwa (o ile takowy w ogóle istnieje). Barmanka uprzedziła
nas, że piwo to jest produkowane na bazie wędzonego zboża, z czym się
ewidentnie zgodzę, choć pierwszy raz smakuję tego typu piwo. Podczas kolejnych
łyków tak intensywne piwo o dziwo traci na wyrazistości i staje się płytkie
smakowo. Nie czuję w nim kompletnie gryczki, staje się nijakie, choć wciąż czuć
smak wędzonki. To piwo to zdecydowanie moje odkrycie! Tak dziwnego jeszcze chyba
nie piłam, co świadczy tylko na plus, bo jest ono „jakieś”, niemożliwym jest
pomylić je z jakimkolwiek innym. A chyba o to właśnie chodzi podczas tworzenia nowego gatunku? Za jego niepowtarzalność i oryginalność daję podobnie, jak
poprzednikowi 7 kufelków.
Podsumowanie:
Oba piwa według Klaudii są świetną alternatywą dla kobiet
preferujących piwa smakowe, z racji ich oryginalności smakowej oraz lekkości,
co zaskakuje szczególnie w przypadku naszego belgijskiego przyjaciela, który
posiada 8% woltażu. Podsumowując, spróbowanie tych dwóch piwek było niezmiernie
ciekawym doświadczeniem ze względu na ich niespotykane walory zapachowe i
smakowe. Pierwsze z degustowanych piw zostawia na
dłużej wrażenia smakowe, natomiast drugie po pierwszym intensywnym wrażeniu nie
zostawia po sobie nic, jedynie posmak wędzonki. Niemniej szczerze polecam
wybranie się do Omerty i spróbowanie piw, których często nie mamy możliwości
zdegustowania w zaciszu domowym, czy też w zadymionym pubie.
Po raz pierwszy zetknąłem sie z la chouffe trzy lata temu.Od tego czasu "normalne"piwo przestalo mi smakowac.
OdpowiedzUsuń