sobota, 19 marca 2011

Галицька корона (Galicka Korona)

Swego czasu na Ukrainie można było bez oporów i problemów ze strony władzy spożywać piwko w miejscach publicznych. Nikogo nie dziwiło to, że środkiem Lwowskiego Rynku, czy starego miasta szło się z otwartą butelką tego cudownego trunku.
Teraz podobno się to zmieniło i nie jest już tak różowo. Ale jest coś co się ostało z tamtych czasów. W zasadzie przy każdym, nawet najmniejszym sklepiku stoi lodówka (nawet jak byłem tam w zimie), a w lodówce obok tradycyjnych zachodnich słodzonych napojów stoi szereg przeróżnych ukraińskich piwek. Kiedy zobaczyłem pierwszą taką lodówkę, to pierwsza myśl, która przebiegła mi przez głowę, to że chyba nigdy bym nie był w stanie tam kupić piwka, bo raz, że nie potrafiłbym wymówić nazwy, a dwa nie wiedziałbym które wziąć.

Pisanie tego bloga zmieniło to odczucie. Teraz dokładnie bym wiedział, po które piwo sięgać. Kolejność prezentowałaby się następująco:
1) Czernichowskie białe, którym jestem wprost zachwycony!
2) Czernichowskie ciemne, o którym jeszcze nie miałem okazji napisać
3) 900 z Mikuliniec

Bohater, a w zasadzie bohaterka dzisiejszego wieczoru niestety nie zmieściłaby się nawet w pierwszej 5...

Fakty

  • Podobnie jak Stare Misto piwko pochodzi z Pierwszego Prywatnego Browaru
  • Pierwsze piwo na Ukrainie w butelce 0.65 lita
  • 11% ekstraktu, 3.9% woltażu

    Z zewnątrz

    Pierwsza duża butelka na Ukrainie prezentuje się bardzo okazale. Jak każde szkło wyprodukowane w tym browarze, ma na szyjce charakterystyczny grawer z logo producenta. Tutaj w zasadzie kończą się plusy. Same etykiety są bardzo proste. Poza podstawowymi informacjami o składzie, producencie, dacie i optymalnej temperaturze spożywania, nie znajdziemy tam nic ciekawego. Również kapsel nie ma w sobie tego 'czegoś'. Po otwarciu butelki, pod kapslem znalazłem rdzawe naloty (chociaż piwko jest jeszcze ważne ponad 2 miesiące).
    I pewnie powiecie, że się czepiam, ale jeżeli zarówno na etykiecie głównej, jak i szyjkowej jest rysunek korony, to chciałbym, żeby ten znajdujący się na kapslu, był z nimi w jednej linii. Butelki niestety zamykane są w sposób losowy - może jeszcze technika nie pozwala na nic innego, nie wiem...


    Od środka

    Korona w wyglądzie i smaku również nie rzuca na kolana. Po otwarciu słychać bardzo głośny syk, a po nalaniu do szklanki piwo rzuca bąbelkami jak Pepsi. W efekcie, tak jak możecie zobaczyć na powyższym zdjęciu, już po 10-15 sekundach pianki KOMPLETNIE nie ma. W kuflu pozostaje ledwo gazowany żółty płyn. Piszę płyn, bo niestety, ale w zapachu kompletnie nie przypomina chmielowego aromatu piwa - ciężko powiedzieć, żeby Korona miała jakikolwiek zapach.
    Smak? Pierwszy łyk jakoś tam smakuje, chociaż nie ma ani krztyny goryczki. Przy kolejnych łykach, Koronę można spokojnie by zastąpić wodą z jakimś piwnym aromatem i ktoś, kto by tego procesu nie widział, raczej nie miałby szans się zorientować.

    Podsumowanie

    Galicką Koronę ciężko jest podsumować w oryginalny, wyróżniający się sposób, bo samo piwko jest typowym średniakiem. Z racji dość niskiej mocy i dużej objętości, nadaje się do wypicia podczas letnich robót na działce, ale na wieczorne (jeszcze dość chłodne) wieczory - nie polecam.

  • 3 komentarze:

    1. "chmielowy aromat piwa" - to teraz ja się przyczepię: bo przecież chmiel to dodatek, w różnych piwach są go różne ilości (a czasem chyba w ogóle brak); więc fakt, że chmielu nie czuć to nijak nie jest wada (a dla mnie osobiście zaleta, bo mało jest piw mocno chmielowych, które mi podchodzą), tylko cecha i nie ma co na nią narzekać, można co najwyżej stwierdzić ;)

      OdpowiedzUsuń
    2. BTW, szukając definicji "craft beer" znalazłam, że są takie zakątki na świecie [albo były takie momenty w historii], gdzie [kiedy] za piwo uznaje się tylko napój wyprodukowany ze słodu (koniecznie jęczmiennego), wody i chmielu :]

      OdpowiedzUsuń
    3. Niemieckie prawo czystości "Reinheitsgeboten" z 1516 roku. Tylko woda, słód jęczmienny, drożdże i chmiel

      OdpowiedzUsuń