wtorek, 26 lipca 2011

Lwówek Książęcy

Nie mam pojęcia jak zacząć ten wpis. Zaskoczenie, w jakie wprawił mnie mój przyjaciel, przychodząc do mnie w poniedziałek o 10 rano i trzymając w swoich dłoniach dwie butelki złocistego trunku, może być porównywalne tylko z tym zaskoczeniem, w które by mnie wprawił, przynosząc cztery butelki.
Rzeczone butelczyny to Lwówki Książęce. Moje zdziwienie było tym większe, że nigdy o tym piwie nawet nie słyszałem, a biorąc pod uwagę bogatą historię zarówno jego, jak i miejsca w którym jest warzone, powinienem. Postaram się Wam ją pokrótce przybliżyć.

W 1165 roku Bolesław Kędzierzawy zarządził, że w Lwówku Śląskim, w którym najprawdopodobniej kilka lat wcześniej rozpoczął budowę warowni, powstanie pierwszy w okolicy browar. Początkowo, piwo w nim warzone miało być tylko na użytek własny, oraz dla służby, przebywającej na zamku. Cytując piwowarów z Lwówka:
Według niepotwierdzonych przekazów w 1175 roku Lwówek gościł księcia Bolesława Wysokiego. Niewykluczone, iż powodem przedłużonego pobytu na zamku była niezaplanowana i zarazem wielodniowa degustacja złocistego trunku. A to pijaki jedne! :)
Kolejny Piast - Henryk Brodaty, nadał Lwówkowi uprawnienia piwowarskie, razem z prawem mili piwnej. Miasto, które to prawo dostawało, miało bezwzględny monopol na produkcję złocistego trunku w promieniu mili piwnej (7.5 km) od murów miasta.
W związku ze zwiększającym się zapotrzebowaniem na lwóweckie piwo w drugiej połowie XIV wieku, w 1387 r. na Górze Chmielowej założono dużą plantację chmielu.

Kolejne lata to przede wszystkim walka z lokalną konkurencją o utrzymanie prawa mili piwnej. Coraz częściej zmieniano prawo, aby jak najbardziej ukrócić wyrób piwa w domowym zaciszu.
W 1867 roku, browar nie wytrzymał rodzącego się kapitalizmu - po upadku, został wystawiony na sprzedaż. Szybko znaleziono kupca i już po 4 latach, produkcja piwa została zmodernizowana i szła w najlepsze. Nie przerwała jej nawet druga wojna światowa, podczas której lwóweckie piwo trafiało do najbardziej zasłużonych żołnierzy i oficerów.
Największe problemy browar odnotował już za "naszych" czasów. Mimo przeprowadzenia programu naprawczego i wdrożeniu do produkcji kilku nowych rodzajów piw, 16 września 1998 sąd ogłosił upadłość śląskiego browaru. Niecały rok później, majątek został wykupiony przez Niemca - Wolfganga Bauera. Od tego momentu zaczął się "złoty okres" dla browaru we Lwówku. Produkowane tam piwa, wielokrotnie zajmowały miejsca na podium najważniejszych branżowych konkursów. Dlatego wiadomość o sporządzeniu w styczniu 2007 roku ostatniej warki piwa mieszkańcy Lwówka Śl. i amatorzy piwa przyjęli ze sporym zaskoczeniem.

800 lat tradycji nie zostało zaprzepaszczonych tylko dzięki Markowi Jakubiakowi, prezesowi browaru Ciechan w Ciechanowie. Nowy właściciel postawił sobie za cel połączenie przeszłości z teraźniejszością. Efektem takich planów stała się kontynuacja starej, tradycyjnej metody warzenia, która jednocześnie musi spełniać dzisiejsze wymagania. W rezultacie już 11 czerwca 2010, po gruntownej modernizacji całego browaru, ogłoszono wznowienie produkcji Lwówka Książęcego.
Na sukcesy nie trzeba było długo czekać - 20 sierpnia piwko wygrało plebiscyt na najlepszy produkt regionalny Dolnego Śląska. Nic tylko pogratulować!


Fakty:

  • 5.4% alkoholu, 12.1% ekstraktu
  • Cena w jednym z warszawskich sklepów to: 3.20 zł
  • Piwo jasne "nieutrwalone" (o tym za chwilę)

    Z zewnątrz:

    Lwówek Książęcy jest rozlewany do standardowych, brązowych, zwrotnych (na szczęście!) butelek. Na górnej etykiecie znajdziemy logo browaru. Ciekawe jest, że lew trzyma tarczę, na której znajdziemy litery "M" i "J". Najprawdopodobniej są to inicjały prezesa browaru (wspomnianego Marka Jakubiaka), ale nigdzie nie znalazłem informacji potwierdzających, bądź dementujących ten fakt. Przeczytamy też tutaj, że piwo jest nieutrwalone. Pierwszy raz spotkałem się z tym określeniem, więc postanowiłem coś na ten temat poszukać. Okazuje się, że od stycznia w browarach Ciechan i Lwówek 1209 nie są już produkowane piwa niepasteryzowane, ale właśnie nieutrwalone. Wynika to z nadużywania pierwszego z tych określeń, przez duże browary. Idąc za artykułem:

    Małe regionalne browary nalegają na zmianę nazwy, ponieważ duże browary przemysłowe wykorzystują tę nazwę dla swoich piw, które są pozbawione drożdży, witamin i mikroelementów, ale za pomocą innej metody - filtracji. Wtedy takie piwo niczym nie różni się od piwa pasteryzowanego (ma także długi termin ważności), a używa nazwy, która klientom kojarzy się z naturalnie wyprodukowanym piwem.





  • Reszta butelki nie wzbudza już raczej ekscytacji. Kapsel jest identyczny z tym, jaki znajdziemy na Ciechanie. Na przedniej etykiecie znajdziemy rycinę Ratusza z początku XVI wieku, oraz bardzo krótką (wynikającą z nie utrwalenia tego piwa) datę ważności. Interesującą pozycją jest informacja o tym, że Lwówek Książęcy w 2010 został najlepszym polskim piwem jasnym do 13 stopni BLG, według plebiscytu forum, na które serdecznie zapraszam!

    Chyba jeszcze nigdy tak się nie rozpisałem o "zewnętrznej stronie" piwa! :)

    Od środka:

    Otwieramy butelkę i od razu wita nas głośny i radosny syk. Dopiero po przelaniu do kufla, okazuje się jak jest bardzo nasycone dwutlenkiem węgla. Z dołu leci bardzo wiele pęcherzyków. Nie wpływa to jednak znacząco na pianę, która już po chwili zmienia się w cienki osad. Piwko jest przyjemne w zapachu. Wyróżnia się od koncerniaków tym, że zapach utrzymuje się dłużej niż tylko przy otwarciu butelki. Lwówek w smaku jest bardzo przyzwoity. Ciężko jest mi go przyrównać do jakiegokolwiek innego piwa (co mnie niezmiernie cieszy). Nie jest ani gorzkie, ani słodkie, ani mocne, ani wodniste. Jest takie "wypośrodkowane", stonowane i naturalne. Czuć, że nie jedna warka się ulała, zanim uzyskano taki smak.

    Podsumowanie:

    Gdyby nie Pan Marek Jakubiak, dzisiaj pewnie nie byłoby browaru w Lwówku Śląskim. Nie byłoby Lwówka Książęcego, ani Ratuszowego. Nie byłoby piw "nieutrwalanych", produkowanych tutaj i w Ciechanowie.
    Jakie może być najlepsze podsumowanie Lwówka Książęcego? Podczas pisania tego paragrafu, nadal nie znalazłem odpowiedzi na pytanie "w jaki sposób opisać smak tego piwa". Ale pociągając łyk za łykiem wypiłem już całą szklankę. I z każdym łykiem smak zdaje się być coraz lepszy, a mi jest coraz przyjemniej. Lwówek jest piwem, które każdy piwosz powinien zdecydowanie spróbować!

    Na koniec zapraszam na bardzo interesujący, krótki wirtualny spacer z Panem Markiem po całym browarze Lwówek. Zobaczmy jak produkowane jest piwo, które mamy okazję z przyjemnością kosztować.




    P.S. Zanim zobaczycie moją ocenę mam do Was wielką prośbę!
    Chciałbym, żeby ten blog jak najbardziej trafiał w Wasze gusta. W związku z tym mam do Was kilka pytań, które pomogą mi w tym, żeby tak było. Odpowiedzi możecie pisać w komentarzu, bądź wysłać mailem na adres blog.jasne.pelne@gmail.com

  • 1) Czy wstępy do postów są interesujące? Czy nie są za długie? Czy może lepiej je pomijać?
  • 2) Czy chciałabyś/chciałbyś, aby w postach znalazło się więcej zdjęć danego piwa/butelki/kapsla/etykiet/zdjęć z internetu?
  • 3) Czy piwo powinno być prezentowane w przezroczystej szklance (jak w tym poście), żeby lepiej móc ocenić jego koloryt i przezroczystość?
  • 4) Luźne uwagi, sugestie, krytyka i komentarze.

  • Z góry bardzo, bardzo dziękuję za poświęcony czas.

    A co do Lwówka? Z wielką radością, po Ustrońskim mogę przyznać kolejną 10! Razem z rekomendacją!


    sobota, 23 lipca 2011

    Spiżowe Miodowe

    Po ostatnim wrocławskim Spiżowym przyszła kolej na jego delikatniejszy odpowiednik - Spiżowe Miodowe! Może na samym początku warto zaznaczyć, że nie jestem wielkim fanem ani miodowych, ani innych słodkich piw, jednak podczas majowego pobytu we Wrocławskim Spiżu postanowiłem zaryzykować. Okazało się, że miodowe tam warzone jest jednym z lepszych trunków, jakie dane mi było spróbować!

    W ostatnim poście opisałem nieco historię browaru, więc dzisiaj poświęcę się bardziej temu, co nas najbardziej interesuje - piwerkom!
    Spiżowe jest warzone według tradycyjnych, ponad 500-letnich receptur. Jak możemy przeczytać na stronie internetowej, produkowane jest przez piwowara, a nie informatyka :). Pan Bogdan (właściciel browaru) dołożył starań, aby produkcja nie odbywała się przy użyciu modnej ostatnio we wszystkich koncerniakach metody komputerowej. Wszystkie gatunki warzonych tam browarków (Jasne Pełne, Pszeniczne, Mocne, Karmelowe, Ciemne i dzisiejsze - Miodowe) nie podlegają procesom pasteryzacji i filtrowania. Z tego wynika ich mętny kolor i krótka (dwutygodniowa) data ważności. Wszystkich, którzy mają ochotę przeczytać o pozostałych, nieraz mocno szokujących faktach, związanych z tymi piwkami, zapraszam na stronę Spiżowego do działu Piwo.
    Tymczasem przejdźmy do naszego dzisiejszego bohatera!


    Fakty:

  • Cena wysoka - 16 złotych za butelkę o pojemności 0.9 litra
  • Do 5.7% alkoholu

    Z zewnątrz:

    Miodowe, które do mnie przyjechało zostało rozlane do plastikowej butelki o pojemności 0.9 litra. Całość wygląda na bardzo niedopasowany twór. Etykieta jest identyczna, jak na Spiżowym Jasnym. Podobnie jak poprzednio, brakuje na niej informacji o dacie ważności, ale to nie wszystko - na etykiecie nie znajdziemy również nic o woltażu (żeby móc Wam o tym napisać, musiałem poszperać za tym na stronie internetowej Spiżu), ani nawet dokładnej nazwy piwa! Gdybym nie wiedział jakie piwko zostało kupione, dowiedziałbym się o tym dopiero po przelaniu go do kufla. Całość jest zamknięta nakrętką z logiem browaru Jabłonowo. Nie mam zielonego pojęcia skąd takie rozwiązanie i czy wrocławski browar ma jakieś powiązanie z Jabłonowem, ale moim zdaniem pan Bogdan powinien trochę bardziej popracować nad wyglądem etykiety i butelek. Jak dla mnie, za wygląd zewnętrzny duży minus.

    Od środka:

    Odkręcanie butelki przyniosło głośny syk - dźwięk, którego kompletnie nie było przy poprzedniku. Od razu można było wyczuć miodowy aromat. Ciekawe ile w tym faktycznie naturalnego miodu, a ile aromatu. Szkoda, że takiej informacji nie znajdziemy na etykiecie... Po przelaniu piwka do kufla, pojawia się gęsta, biało-kremowa piana. W przeciwieństwie do Jasnego, została przez dłuższy czas i tak naprawdę nigdy nie zniknęła, a co najwyżej z dwóch centymetrów zmniejszyła się do cienkiej, ale pokrywającej całą powierzchnię piwa warstwy. Miodowe jest bardzo mocno nagazowane i podobnie jak u poprzednika, ma złocisty, mętny, "niefiltrowany" kolor.
    Piwko ma miodowy posmak, chociaż spodziewałem się czegoś więcej. Zapach, który na szczęście do samego końca nie wywietrzał, nie ma dużego przełożenia na smak. Tradycyjnie już, nie znajdziemy tutaj goryczki.

    Podsumowanie:

    Może wynika to z tego, że na co dzień nie piję piw miodowych, ale ten gatunek Spiżowego nie powalił mnie na kolana. Znowu odnoszę wrażenie, że browarek, który piłem w maju był inny i dużo lepszy niż wersja "plastikowa". Jeżeli ktoś z Was lubi piwka delikatniejsze, bez wyraźnej goryczki, to Spiżowe Miodowe jest na pewno warte spróbowania (szczególnie w lokalu). Jeżeli jednak wolicie bardziej tradycyjny smak piwa, to lepiej ulokować te kilka złotych w wersji Jasnej Pełnej.

  • środa, 20 lipca 2011

    Spiżowe Jasne - z Wrocław!

    "Piwo z rana jak śmietana, w szczególności od Bogdana - pij browar Spiż", zapewnia kapela przygrywająca na stronie internetowej pierwszego minibrowaru w Polsce - browaru Spiż we Wrocławiu.

    Nie ukrywam, że nasz dzisiejszy bohater, czyli Spiżowe Jasne Pełne, już przed otwarciem butelki dobrze rokuje. Miałem okazję być we Wrocławiu w maju i zawitać do restauracji Spiż, położonej w sercu miasta. Może "zawitać do restauracji" to za dużo powiedziane, bo gdy już udało mi się odstać swoje w kolejce po piwko i wziąłem jego pierwszy łyk, wszystkie inne potrzeby zeszły na drugi plan. Szczególnie jedzeniowa, która szybko została zastąpiona przez przemiłą panią, lejącą prześlicznie mętny, złoty trunek - otóż okazuje się, że do każdego zakupionego browarka dostaniemy pajdę chleba z (podobno) domowym smalcem! Domowość produktów tłuszczowych nie jest na szczęście tematyką tego bloga, więc pozostawię to indywidualnym rozważaniom, ale przyznać muszę, że pomysł świetny! Smalczyk nie jest najgorszy (chociaż to nie to co u mamy) i do pierwszych kilku piwek pasuje idealnie! Potem niestety okazuje się, że zaczyna prowadzić wojnę z piwem o żołądkową supremację :)

    Tak oto prezentuje się wspomniane Spiżowe na wrocławskim Rynku


    Ale do rzeczy!

    Pierwszy minibrowar w Polsce został otwarty 27 czerwca 1992 roku. Nazwa Spiżu pochodzi od nazwiska założyciela i pomysłodawcy - pana Bogdana Spiża. On właśnie stwierdził, że w podziemiach wrocławskiego ratusza znajdzie się miejsce nie tylko na restaurację, ale również na minibrowar, pub piwny i sklepik z piwnymi upominkami. Ciekawostką jest to, że goście restauracji, mogą na własne oczy podziwiać proces warzenia Spiżowego.

    W 2005 roku otwarto nową "filię" w Katowicach. Styl nowego minibrowaru zdecydowanie różni się od pierwowzoru - w przeciwieństwie do wrocławskiego, zabytkowego klimatu, na Śląsku rządzi nowoczesność i młodzieżowość.
    Na szczęście receptury się nie zmieniają. Piwo nadal adresowane jest do "wielbicieli piwa świeżego, żywego, niepasteryzowanego, niefiltrowanego - "spiżowego"". Mam nadzieję się o tym niedługo przekonać.

    Tym czasem przejdźmy do opisu samego piwka!

    Spiżowe w "wyjściowym" wdzianku.


    Fakty:

  • Pewnie w Spiżowym sklepiku można kupić piwko w różnych opakowaniach. Moja butla ma pojemność litra i zamknięta jest kapslem ceramicznym. (Wielki PLUS!)
  • Cena niestety wysoka - 20 złotych...
  • Do 5.3% alkoholu, 12% ekstraktu

    Z zewnątrz:

    Tak jak napisałem wyżej - piwko jest zamknięte w litrową butelkę, zwieńczoną kapslem ceramicznym. Nie wiem skąd to się bierze, ale ostatnio znajduję coraz więcej piw zamykanych właśnie w ten sposób. Na kapslu znajdziemy malutkie logo browaru, gatunek piwa, oraz informację o woltażu. Przednia etykieta wygląda dość ubogo - znowu znajdziemy tu logo, rysunek ratusza, adres browaru i skład. W tym wszystkim brakuje jednej rzeczy - daty ważności. Niby na górnej etykietce znajdziemy sakramentalny napis: "Należy spożyć przed:", ale zaraz pod nim jest tylko puste miejsce. Strasznie szkoda, że pan Bogdan nie pokusił się o nadanie swoim piwkom jeszcze bardziej domowego akcentu (tak jak to jest w Ustrońskim) i data ważności nie jest wypisana ręcznie. Jedynym ratunkiem jest pani sprzedająca w sklepiku, która mówi, że piwa mają 2 tygodnie ważności. Niestety, informacji o tym kiedy dana butelka została uwarzona też nie znajdziemy. Bardzo mi się to nie podoba. Minus.




    Od środka:

    Otwieram fikuśne zamknięcie butelki i w sumie nic się nie wydarzyło. Z butelki nie uniósł się żaden zapach, piwko się nie spieniło, ale to nic - pamiętam, że we Wrocławiu z tą pianką też było różnie. Po przelaniu piwka do kufla, zaczęło wyglądać pięknie. Naturalnie mętny, złocisty kolor z malutkimi drobinkami chmielu i drożdży. Nie spotkamy tego w żadnym koncernowym, po tysiąckroć przefiltrowanym piwie. Ktoś powie, że w piwie nic nie powinno pływać. Według mnie właśnie ta mętność i te farfocelki potwierdzają domowość i naturalność produkowanego piwa. I nawet pianka się pojawiła - biała, na grubość centymetra. Długo ze mną nie została, ale został po niej chociaż osad na powierzchni.
    Przejdźmy do smaku. Muszę przyznać, że troszeczkę się rozczarowałem. Pamiętając niesamowity, jedyny w swoim rodzaju smak lanego Spiżowego, oczekiwałem czegoś podobnego po jego butelkowej wersji. Nie wiem z czego to wynika, ale mój browarek smakuje dość wodniście. Jeśli chodzi o goryczkę, to jest tu prawie niewyczuwalna (zarówno w butelce, jak i w wersji lanej), ale nie uważam tego absolutnie za wadę. Każde piwo, pochodzące z minibrowaru ma swoją duszę, swój smak, który ciężko określić kilkoma cechami.

    Podsumowanie:

    W Spiżowym butelkowym brakuje mi tego "czegoś" co było tak wyczuwalne podczas siedzenia pod parasolem w ogródku. Browarek (cały czas podkreślam, że mówię tylko o wersji butelkowej) z piwa wyjątkowego, charakternego i innego niż wszystkie, zbliżył się w stronę piwa z CK Browaru. Co prawda będzie się wyróżniać wśród piw na sklepowych półkach, ale najbardziej wyszukanych gustów może nie zachwycić. Mimo to uważam, że minibrowar w podziemiach wrocławskiego ratusza jest miejscem obowiązkowym dla każdego, komu smak piwa nie jest obojętny.

    Jeśli chodzi o ocenę, to średnia z piwa, które piłem w maju i dzisiejszego wynosi 9 kufelków. Dodatkowo Spiżowe Jasne dostaje moją bezcenną (:D) rekomendację. Odwiedźcie pana Bogdana podczas najbliższej wizyty we Wrocławiu, zobaczcie jak warzy się tam piwko, usiądźcie w gwarnym, ale miłym ogródku i zagryzając kromką ze smalcem, spróbujcie piwa innego niż wszystkie.


  • piątek, 15 lipca 2011

    Zlatopramen - czeskie złote źródło

    Nie zwalniamy tempa i wracając z tajemniczego Bliskiego Wschodu, gdzie próbowaliśmy tamtejszej, lodowatej Almazy, jedziemy do naszych południowych kamradkov - na Czechy! Stamtąd właśnie przyjechał do mnie kolejny prezent - Zlatopramen!

    Delson, któremu serdecznie dziękuję za możliwość spróbowania tego czeskiego piwka, tak oto pisze o Zlatopramenie:

    Piwo Zlatopramen - z języka czeskiego "złote źródło". Nazwa pochodzi od mosteckiego lagera (Most - miasto w północno-zachodnich Czechach, lager - piwo, które cechuje użycie drożdży dolnej fermentacji oraz niskiej temperatury leżakowania) Goldquell.
    Złoty napój produkowany jest przez kompanię Drinks Union z siedzibą w Ústí nad Labem, której to tradycja sięga XVII wieku. Browar ten istnieje od 1867 roku. Trunek od 1900 roku eksportowany jest do wielu krajów europejskich (w tym Polski) a także poza Europę.
    Mam nadzieję, że tyle Ci wystarczy.


    Zarówno Delson jak i ja, bardzo chcielibyśmy móc napisać Wam coś więcej o tym piwku - jego historię, coś o browarze, może jakieś ciekawostki z nim związane, ale niestety producent nie stanął na wysokości zadania. Nie dość, że jego strona internetowa jest potwornie chaotyczna, to w dodatku nietłumaczalna na język angielski. Toż to już nawet browary rosyjskie i libańskie robią tłumaczenia dla obcokrajowców. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że "złote źródło" jest robione przez Heinekena, a mimo to się nie postarali. Za to bardzo duży minus...


    Fakty:

  • Piwko produkowane w Czechach w Uściu nad Łabą przez Heinekena
  • 4.9% woltażu

    Z zewnątrz:

    Zlatopramen jest podawany w miłej dla oka, zielonej butelce (stąd ostrzeżenie z tyłu, aby chronić przed mrozem i promieniami słonecznymi), zwieńczonej kremowym, estetycznym kapselkiem z nazwą piwka. Cała górna i 3/4 tylnej etykiety jest zasmarowane informacjami o konkursie. Szkoda, że nie zdecydowali się na nieco mniejszą informację, albo np. na fragment odklejanej etykiety...

    Może w tym miejscu warto poruszyć ciekawy skład tego piwa:
  • woda pitna - wiadomo
  • słód jęczmienny - jasne
  • chmiel - pewno
  • produkty chmielowe - oO
  • kwas mlekowy - ale o co chodzi?

    Ostatnie dwa składniki są dla mnie dość dziwne, ale zastanawiam się, czy jeżeli by pić dużo tego piwa, to miałoby się mniejsze zakwasy? Przecież właśnie kwas mlekowy wytwarza się w mięśniach przy intensywnym wysiłku... Może warto by to sprawdzić? :)

    Od środka:

    Ani zaraz po otwarciu butelki, ani po przelaniu do kufla nie poczujemy żadnego zapachu. Niestety również piana, choć biała i gęsta, nie zostanie z nami na długo. Samo piwko, z początku mocno zgazowane, jak na dobre "źródło" przystało, szybko wycisza swoją powierzchnię i nie puszcza już tak ochoczo bąbelków.
    Smak? Raczej średniawy - podobny do wielu polskich piw. Od rodzimych gatunków odróżnia go jedynie to, że po każdym łyku na wargach pozostaje charakteryczna dla ukraińskich, albo rosyjskich piw goryczka. Na szczęście do samego końca, nie ma w nim nic takiego, co by odrzucało. Pije się przyjemnie, nawet ostatnie wygazowane łyki.

    Podsumowanie:

    "Złote źródło" jest typowym średniakiem - da się go bez problemu wypić, ale nie zachwyca. Jak ktoś szuka piwka, którego smak zapamięta na długo, to polecam również czeskiego Budweisera (którego już niedługo opiszę). Zlatopramen nadaje się do posiedzenia przy meczu, albo przy filmie i wypicia kilku sztuk na miły wieczór. Niestety, ale wyżej niż szósteczki to ode mnie nie dostanie...

    Delsonku - olbrzymie podziękowania za prezent. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe dość niskiej oceny? :)

  • wtorek, 12 lipca 2011

    Almaza - libański diament

    Na sam początek, zapraszam Cię w magiczny świat tego postu i w magiczny świat naszego dzisiejszego bohatera. Otwórz proszę stronę producenta dzisiejszego piwka i włącz głośniki. Mam nadzieję, że uda mi się wprowadzić Cię w chociaż połowicznie tak mistyczny i przyjemny nastrój, jaki towarzyszył mi przy opisywaniu tego piwka.

    Słyszysz już pierwsze nuty muzyki? To zamknij na chwilę jedno oko (bo jak zamkniesz oba, to przestaniesz czytać mojego posta, a nie o to mi przecież chodzi) i rozsiądź się wygodnie.

    Wyobraź sobie błękitne fale, poruszane delikatnym wiatrem. Pojedyncze promienie gorącego słońca przebijają się nieśmiało, acz niepokornie przez parasol, utkany z zielonych palmowych liści. Leżysz na drewnianej leżance, wyłożonej puszystym, białym materacem spoglądając jak czas wokół Ciebie się zatrzymał. Do szczęścia brakuje Ci tylko zimnego piwka. Sięgasz po oszroniony kufel i bierzesz kilka łyków przepysznego, złotego trunku. Zamykasz leniwie oczy...

    Tak właśnie wyobrażałem sobie kraj, z którego pochodzi nasz dzisiejszy bohater - Almaza.
    W ilu miejscach Cię okłamałem? Tego Ci nie powiem, ale chciałbym, żebyś wyniósł z tego posta coś więcej niż tylko kolejny, Marianowy, nudny opis kolejnego piwka.
    Poczytaj, w internecie aż roi się od informacji na temat kraju skąd Almaza pochodzi - Libanu.

    Przejdźmy natomiast do samego browarka. Almaza przyjechała do mnie w prezencie od Moni, która właśnie w tym odległym i dość nieznanym (przynajmniej jeszcze niedawno dla mnie) kraju, postanowiła spędzić swój odpoczynek. Serdecznie zapraszam również na jej bloga, w którym opisuje swoje przygody z innej wyprawy - na lazurowe wybrzeże.

    Poniżej przeczytajcie w jaki sposób opisuje nie tylko samo piwko, ale i kulturę w jakiej można się nim w Libanie delektować:

    Browar Almaza założony został w 1933 r. przez libańską rodzinę Jaber z ograniczonym budżetem i
    niedokończonym snem w czasach, kiedy Liban znajdował się wciąż pod władzą Francji. W latach 60’
    właściciel browaru – Francois Michel Jaber – przybył w interesach do Amsterdamu, gdzie w zamian
    za 10% udział browaru Amstel, przekazał właścicielowi techniczny nadzór nad procesem produkcji.
    Od tej pory browar Almaza rósł w siłę. W latach 80’ dla kraju nadeszły ciężkie czasy, również browar
    zmuszony był do zmiany lokalizacji, którą stały się Włochy, gdzie przez półtora roku warzono piwo.
    Do Libanu powróciło ono silniejsze i bezkonkurencyjne. Ciężka i burzliwa historia samego kraju odbiła
    się na browarze. Począwszy od produkcji 1000 butelek na godzinę w 1933 r. do 24000 w obecnych
    czasach.

    Dziś browar Almaza zasłużył sobie na tytuł libańskiego piwowaru numer 1 i ciągle niesie swój
    oryginalny smak całemu światu trafiając głównie do libańskich restauracji w Kanadzie, USA, Anglii,
    Francji, Australii, krajów Bliskiego Wschodu oraz sklepów Europy i Afryki.

    Arabska nazwa piwa oznacza „diament” widniejący również w logo marki. Firma produkuje piwa typu
    pilzner i Pure Malt (6% alko.) oraz piwo bezalkoholowe Laziza dostępne w kilku wersjach smakowych,
    idealne do orzeźwienia w upalne majowe dni.

    Almaza nie ma konkurencji jeżeli chodzi o rodzime browary. Obawiać może się Hainekena, który
    obecnie jest właścicielem marki. Średnia cena butelki Almazy 0,33l to 3zł, wersja 0,5l 4zł. Konsumpcja
    w lokalu to już wydatek średnio rzędu 15zł. Laziza jest nieco tańsza, za butelkę 0,33l zapłacimy
    niecałe 2zł. Piwo jest powszechnie dostępne, również w małych sklepikach, dzięki znacznemu
    odsetkowi chrześcijan w, wydawałoby się, muzułmańskim kraju. Z dostępnością trunku nie wiąże się
    bezpośrednio wysoki poziom spożycia. Nie spotkamy na ulicach relaksujących się panów z butelką
    w ręce. W ciągu dnia bezkonkurencyjnie króluje mocna, arabska kawa. Popołudniami i wieczorami
    w niewielkich knajpach można spostrzec grupki starszych panów sączących piwo, grających w karty
    i spoglądających za szklane szyby lokalu. W takie miejsca kobiety nie mają wstępu. A kobieta pijąca?
    Widok nader rzadko spotykany. Inna religia, inna kultura, również picia alkoholu.



    Fakty:

  • 4% alkoholu. Na butelce brak informacji o ekstrakcie.
  • Jak można przeczytać wyżej - koszt takiej butelki to równowartość 3 złotych.
  • Zielone buteleczki o pojemności 0.33 litra.

    Z zewnątrz:

    Almaza jest rozlewana w małe, zielone buteleczki o pojemności 0.33 litra. Odważne posunięcie z racji panujących w Libanie słonecznych i gorących warunków (średnie temperatury w styczniu to 13 stopni). Na przedniej etykiecie znajdziemy rok założenia browaru i diament (stąd nazwa dzisiejszego posta). Z tyłu etykieta jest dwujęzyczna - po angielsku i arabsku. Na tym w zasadzie informacje się kończą. W rogu są jeszcze jakieś hieroglify, może ze składem, ale nie dane jest mi to zrozumieć :)

    Od środka:

    Browarek ani po samym otwarciu, ani po przelaniu do szklanki nie wydziela niestety żadnego zapachu. Może jest to związane z dość mozolną podróżą, jaką ta buteleczka musiała przejść, żeby wpaść w moje ręce. Niezrażony tym faktem, wziąłem pierwszy mały łyczek - nie ma posmaku chmielu, nie czuć słodu, takie trochę wodniste. Ale ma w sobie coś dziwnego - kawałek poniżej gardła powstaje tajemnicze uczucie lodowatości. Troszkę jak delikatne pieczenie, trochę jakby połykało się kostkę lodu (pomimo, że samo piwko nie było bardzo zmrożone). Nie spotkałem się z tym nigdy wcześniej i strasznie mnie to ujęło. Możliwe, że Almaza jest najbardziej orzeźwiającym piwem jakie w życiu piłem.
    To zimno jest obecne pomimo tego, że zaserwowałem Almazę w wyższej niż zalecana temperaturze.

    Podsumowanie:

    Generalnie w smaku, zapachu i wyglądzie - Almaza nie różni się niczym od polskich piw z małych browarów. Na szczęście daleko jej do piw korporacyjnych. Ma jednak coś unikatowego - wewnętrzny diamentowy lód, taką piwną duszę, której innym piwom brakuje.

    Moniu - ślicznie dziękuję za to, że miałem okazję spróbować czegoś innego!