wtorek, 22 listopada 2011

Molson - spod klonowego listka!

Rodzina to coś świetnego - szczególnie taka, która przyjeżdżając z obcego kraju przywozi sześciopak ichniejszego piwka. Sam takiej rodziny niestety nie mam (albo mam, ale za mało podróżują), ale mam za to przyjaciół, którzy takowe posiadają. Dzisiejszy bohater przyjechał do mnie z bardzo daleka, bo aż z kraju, którego symbolem narodowym jest liść klonowy.

A to wszystko dzięki Sobotkowi który o mnie pomyślał, gdy w jego ręce wpadł sześciopak tegoż trunku.

Wielkie, ogromne dziękuję!!!




Co kumatniejsi i Ci co uważali na lekcjach geografii wiedzą już, że dzisiejsze piwko przyjechało do mnie z drugiego największego kraju na świecie - z Kanady! Długo zastanawiałem się jak w zasadzie ten browarek się nazywa - na puszce jest napisane Molson Canadian i chyba to jest jego prawdziwa nazwa. Dla uproszczenia i z racji niewielkich rozmiarów puszki, do dalszej części opisu przyjmijmy coś bardziej pasującego - Molsonik :)

Dzisiaj nie będę się rozpisywał o historii browaru. Jest na to prosta przyczyna - strona Molson Canadian nie przekazuje za dużo informacji, a po wejściu na właściwą stronę producenta - Molson Coors można poczuć się bardzo chaotycznie. Co więcej - to zdaje się być kolejny piwny gigant, pomału wykupujący mniejsze browary, w tym mojego ukochanego Pilsnera Urquella. Gdyby nie jego cena, która ostatnio bardzo skoczyła do góry, pewnie bym zrobił większe zapasy, bojąc się że już niedługo zacznie smakować "koncernowo".



To od czego chcę dzisiaj zacząć, rzuca się w oczy zaraz po wzięciu puszki Molsonika do ręki - czerwony klonowy liść, symbol narodowy Kanady. Zastanawialiście się kiedyś skąd się wziął na ich fladze? Ja też nie - czas to zmienić!

Na początku 18 wieku, kiedy populacja Nowej Francji (kolonii francuskiej, założonej w Ameryce Północnej - jak się łatwo domyślić, na terenach dzisiejszej Kanady) osiągnęła prawie 20 tysięcy ludzi, liść ten zaczął pojawiać się jako symbol potomków pierwszych założycieli. Jednak dopiero w 1834 dostał się na długą listę symboli, z których miał być potem wybrany do reprezentowania lokalnej społeczności. Pierwszy burmistrz Montrealu, Jacques Viger - głównodowodzący armii Wielkiego Klona Mapla określił wtedy klon jako króla tamtejszych lasów. Od tamtego czasu ten niepozorny listek pomału zaczynał zdobywać coraz większą popularność.
Najpierw w 1868 roku dostał się na herby Quebecu i Ontario, ale to był dopiero początek jego ekspansji.

W 1921 zdobył herb Kanady!

Inne klony zaczęły się denerwować, że tak bardzo starały się zaistnieć, a i tak zostały przytłoczone przez ten główny, nadrzędny kanadyjski klon.

Nastąpił więc rozłam!

Klony złote stwierdziły, że będą reprezentować Ontario, a te zielone opowiedziały się za stroną Quebecu. W między czasie klońskie podboje sięgały to coraz nowych sfer. W 1867 opanowały kanadyjski hymn, prowadząc również inne działania sabotażowe w mennicach. Dzięki temu w latach 1876 - 1901 panowały na wszystkich monetach kanadyjskich. Nie udało im się jednak utrzymać tego frontu. W ramach porozumienia oddały wszystkie monety poza pensami.

Główna ofensywa nastąpiła w 1965!

W wyniku zjednoczenia 10 kanadyjskich prowincji, gdzie w każdej rósł inny gatunek klona, wystawiono jednego reprezentanta, który podbił kanadyjską flagę! Od tamtego czasu dynastia Mapli bez większych problemów podbija coraz to nowe koncerny, instytucje i loga.


Fakty:

  • Browar Molson Coors z Kanady
  • Puszka ma pojemność 355 ml
  • 5% alkoholu

    Z zewnątrz:

    Puszka mojego Molsonika jest bardzo ładna i utrzymana w kanadyjskich barwach narodowych - dominuje biel i czerwień. Zarówno na froncie, jak i z tyłu znajdziemy lidera dynastii Mapki - czerwony liść klonowy. Na dole puszki standardowo data ważności, ale jak już przystało na trunki z Ameryki w formacie, którego nie podejmę się odszyfrować - "G221 (to pewnie numer serii) 4(albo 1, bo jest trochę zamazane)21622B". Na górze puszki znajdziemy informację, że jeśli ją oddamy to dostaniemy 5 centów. Gdyby miała ona standardową objętość, to pokusiłbym się o obliczenia, czy bardziej opłaca się wywozić puszki z Polski do Kanady, czy na odwrót, ale tutaj jednak mam za mało danych :). Reszta wygląda standardowo - producent, adres strony internetowej, marketingowy tekst, mówiący że kanadyjska woda, jęczmień z prerii i brak konserwantów, to najlepsze co ziemie Kanady mają do zaoferowania. Co ciekawe - wszystkie teksty zawarte na opakowaniu są również tłumaczone na francuski. Podsumowując - puszka robi miłe wrażenie - nie ma na niej żadnych janosików, ani niedźwiadków, ale mogłoby za to pojawić się nieco więcej informacji... Chyba jeszcze jednym minusem jest użycie srebrnej czcionki na froncie, na białym tle. Trochę trzeba się namęczyć, żeby przeczytać ilość alkoholu i pojemność puszki.


    Od środka:

    Puszka po otwarciu wydaje niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju syk - każdy amator piwa wie, że tego dźwięku nie sposób przyrównać do czegokolwiek innego na świecie (no może do kilku syków :)). Nauczony doświadczeniem od razu przystawiłem nos do wylotu puszki i trochę się zaskoczyłem. Molsonik nie wydziela praktycznie żadnego zapachu! Nic, null, zero! Nie oceniając książki po okładce, przelałem je do szklaneczki. Piwko jest trochę za jasne, takie jakby nieco wyblakłe, albo rozcieńczone z wodą, ale za to zwieńczone ładną, śnieżnobiałą pianą. Pierwszy łyk i kolejne (niestety znowu raczej niemiłe zaskoczenie) - browarek nie wyróżnia się w piwnym smaku niczym specjalnym, ale ma pewną nutę smakową, którą rozszyfrowałem dopiero przy którymś łyku - zamykając oczy można w nim wyczuć bardzo delikatnie sok jabłkowo-malinowy. Nigdy z takim połączeniem się nie spotkałem, ale to właśnie w nim czuję...

    Podsumowanie

    Molsonik jest dla mnie typowym średniakiem. Smak nie odrzuca, ale również nie zachwyca. Nie ma w nim natomiast nic, co w jakimkolwiek stopniu kojarzyłoby mi się z piwem. Kolor jest, ale raczej mało głęboki. Zapachu nie czuję. Może to kwestia różnicy smaków Europejczyków w porównaniu z mieszkańcami Ameryki, a może to kwestia długiej drogi i warunków jakie kanadyjski trunek musiał przejść, aby do mnie dotrzeć. Duży plus natomiast za estetykę wykonania puszki i umieszczenie tam symbolu narodowego - marketingowiec musiał mieć głowę na karku - dzięki temu większość turystów sięgnie pewnie po właśnie to piwo, wybierając coś dla swoich znajomych. Reasumując - nie jest źle, ale do ideału sporo brakuje, więc i ocena będzie średnia - 5 kufelków!


    Sobotku - jeszcze raz dziękuję za Molsonika!!
  • Brak komentarzy:

    Prześlij komentarz