Na dzisiaj przygotowałem sobie kolejny rozdział o chmielach, obecnych w dzisiejszym bohaterze. Ale jak już siadłem i zacząłem "płodzić" opis, to wyszła z tego całkiem ciekawa (tak mi się wydaję) historia gatunku India Pale Ale, o którą wielu z Was zapytywało. Toteż chmiele będą w następnych odcinkach, a po historię zapraszam do poniższego opisu!
Fakty:
Z zewnątrz:
Na rufę Santa Marii! Nareszcie piwo, które nie skiśnie w drodze do Indii! Tylko ekstra porcja chmielu mogła uchronić ten drogocenny ładunek przed humorami Neptuna i wściekle palącym słońcem. Spróbuj się oprzeć marynarzu!...... po czym następuje seria gwiazdek i myślników. Taka właśnie historia krzyczy do nas z kontretykiety butelki RJ. O co chodzi z tym skiśnięciem w drodze do Indii? Już spieszę z wytłumaczeniem.
Jest przełom wieku XVIII i XIX; Anglia ma dość silnie rozwiniętą kolonię w Indiach. Żołnierze, marynarze czy w końcu cywile mają, niezależnie od czasów, spory apetyt na piwo. A problem jest taki, że wycieczka do Indii jest długa - w trakcie rejsu hektolitry zepsutego piwa będą musiały pójść za burtę - czyż to nie przykre? George Hodgson z Bow Brewery w Londynie był pierwszą osobą, która tej "krzywdzie" się przeciwstawiła. Zaczął warzyć piwo w lżejszym stylu, niż bardzo popularne wtedy w Anglii portery, a które nie miały specjalnego zbytu w dusznych i gorących Indiach. Nazwał je jasnym ale'm (pale ale). Hodgson zorientował się, że wyższa zawartość alkoholu, połączona z większą ilością chmieli skutecznie zapobiegnie zepsuciu piwa. Jak łatwo się dzisiaj domyśleć - pomysł przyjął się rewelacyjnie. Hodgson dorobił się niemałej fortuny, a my - jednego z najbardziej popularnych wśród piwowarów domowych gatunku piwa - India Pale Ale.
Jakie informacje niesie nam jeszcze tylna etykieta? Skład: słody (Pale Ale, pszeniczny, wiedeński i Carapils), chmiele (Simcoe, Chinook, Citra, Cascade i Palisade), woda i drożdże US-05. No i adres - AleBrowar-y są (jeszcze) warzone w Browarze Gościszewo. Czemu jeszcze? Otóż 21 grudnia w świat poszła informacja, że już za 8 miesięcy od tamtej daty ekipa z Bartkiem przeniesie się do własnego budynku na Pomorzu!
Nietypowo zacząłem opis od kontretykiety, a co z przodem? Tutaj mamy podobiznę marynarza Jacka po przejściach. Zamiast jednej ręki ma wiosło. Na szczęście jest praworęczny i giwerę może trzymać w pełnosprawnej dłoni. Niestety golenie od najmłodszych lat sprawiało mu problemy - stąd blizna na policzku i kobiecy makijaż. Etykieta mówi, że w piwie znajdziemy aż 80 stopni IBU! Resztę detali możecie już sami zobaczyć na zdjęciach :)
Od środka:
Otwarcie RJ poszło w parze z głośnym sykiem. Przez chwilę bałem się, że ten jakże drogocenny trunek znajdzie ujście w szyjce butelki, co niewątpliwie połączyłoby się z moim równie głośnym lamentem. Nic takiego na szczęście się nie stało. Jedynie przy nalewaniu do pokala, na nowo mi się włosy zjeżyły, bo piana była naprawdę imponująca. Wysoka, kremowa o sporawych pęcherzach. Opadając pozostawia ślicznie oblepione naczynie. Zapach to mieszanina wszystkiego co ostatnimi czasy ukochałem w piwie - czuć zdecydowane i mocne aromaty chmielowej goryczki, połączone z cytrusową owocowością. Bardzo wyraźnie czuć Cascade'owe nuty grejpfrutowe i pomarańczowe, połączone z Citrowym mango i ananasem (szczególnie na samym początku degustacji). Nad tym wszystkim unosi się jeszcze zapach żywicy. Smak jest absolutnie zdominowany fantastyczną, mocną i charakterystyczną goryczką, z początku sprawiającą wrażenie nieco pikantnej. Żywica jakby wysuwała się tutaj nieco przed cytrusy, które jednak i tak są obecne. Warto wspomnieć jeszcze słowo o kolorze - mętny, nieklarowny i bursztynowy z pływającymi drobinkami drożdży.