poniedziałek, 28 stycznia 2013

Orkiszowe z czosnkiem

Kolejna wtorkowa degustacja z Monią miała miejsce niecałe 3 miesiące po Halloween. Ale, że lepiej dmuchać na zimne, na wszelki wypadek postanowiliśmy się zabezpieczyć przed nagłym atakiem Draculi, bądź innych dziabągów marzących o naszych ponętnych szyjach. Na tapetę przyszło piwo, o którym na pewno nie można powiedzieć, że jest jednym z wielu. Nie można również powiedzieć, że wśród piwoszy przechodzi bez echa. Każdy, kto chociaż na chwilę zatrzyma się przy sklepowej półce, na pewno zwróci uwagę na dzisiejszego bohatera, a jest nim Orkiszowe z Czosnkiem. I pewnie, jak już ktoś się zatrzyma przy tej półce, to i do koszyka wrzuci. Z czystej ciekawości. Albo z ochrony przed dziabągami, rzecz jasna! Tak czy siak, serdecznie zapraszamy do kolejnej lektury o tym niecodziennym trunku. Czy połączenie piwa z tak mocną i aromatyczną przyprawą może przynieść ciekawy i zadowalający efekt? To okaże się już niedługo...

Fakty:

  • 5.1% alkoholu, 12.5% ekstraktu
  • Producent: Browar Kormoran z Olsztyna
  • Gatunek: Lager "czosnkowy" :)
  • Piwo niefiltrowane, pasteryzowane


  • Z zewnątrz:

    "Trzymasz w ręku trzecie piwo z serii Orkiszowych. Tym razem odważnie dodaliśmy CZOSNEK! Nasz rodzimy, polski czosnek, wyhodowany specjalnie dla nas na Warmii. Jak unikalnym piwem jest Orkiszowe zapewne już wiesz, a o właściwościach czosnku wie każdy... ale jak smakuje tak piorunująca mieszanka nie da się opisać. Po prostu musisz tego spróbować!" - tak browar Kormoran zachwala swoje piwo na rewersie butelki. Chyba mają trochę racji, pisząc że trzeba tego spróbować, bo co z kimś rozmawiam to się mnie pyta, czy piłem już to "piwo z czosnkiem"? Wracając jednak do tradycyjnego opisu etykiet - całość utrzymana w stylistyce rycinowej, przyjemnej dla oka. Font użyty do opisów też jakiś taki ładny, koślawy. Na przodzie trzy główki czosnku, nazwa i skład (woda, słód jęczmienny 55%, orkisz 45%, czosnek, drożdże i chmiel). Na krawatce podkreślenie, że produkt został tradycyjnie uwarzony na Warmii i Mazurach.



    Od środka:

    Marian
    Monia
    „Ale siki!” wyrwało się z mojej gardzieli podczas przelewania Orkiszowego do szklanki. Bo faktycznie – mętny, słomkowo-jasnożółty kolor, przykryty bieluteńką, drobnopęcherzykową pianą zwiódł mnie błyskawicznie na to porównanie. Przez zamącony płyn udaje się dostrzec nieliczne bąbelki gazu, które jednak mocno wysycają piwo co raz szczypiąc w język. W zapachu bez niespodzianek – wali czosnkiem tak, że Dracula by zwiewał w podskokach. I trochę szkoda, że ten zapach w zasadzie zabija wszystko inne – bardzo ciężko jest tutaj dopatrzeć się jakichkolwiek innych nut aromatycznych. Może gdzieś w tle pojawi się czasem coś słodowego, ale zaraz potem w nozdrza na nowo uderzy świeżo wyciśnięty czosnek, który spowoduje automatyczne odsunięcie ręki ze szklanką od nosa. W smaku sprawa ma się nieco inaczej. Wampiryczna przyprawa nie jest już aż tak bardzo dominująca, pozostawiając trochę miejsca na wyczucie bazy Orkiszowego. A ta jest słodkawa, pełna, lagerowa ale bez ulubionych przeze mnie goryczkowych nut chmielowych. Bez rewelacji...
    Piwo czosnkowe? Marian, nie wiem skąd to wziąłeś, ale udam, że lubię wyzwania i spróbuję. Korzyść będzie z tego najwyżej taka, że wampiry się do mnie nie zakradną w nocy. No to zacznijmy ten, póki co, absurdalny, piwny eksperyment. Barwa intensywnie słomkowa, a na niej piana niczym kołderka – gęsta, pokrywająca grubą warstwą taflę Orkiszowego. Nie jestem pewna czy mam pod ręką świeżo wyciśnięty praską czosnek, sos czosnkowy do pizzy, czy faktycznie oczy mnie nie mylą i to jest najprawdziwsze piwo. Bez dwóch zdań aromat czosnku przyćmiewa wszystkie inne, potencjalnie mogące się przebić, zapachy. Uff… przyszła kolej na skosztowanie. Nie wiem czego się spodziewać, ale… raz się żyje! Chlip… udało się! Nie zostałam na wstępie odrzucona smakiem tej charakterystycznej przyprawy, najpierw natomiast poczułam smak piwa, dopiero za chwilę resztę nut smakowych. Cale szczęście, że kolejne łyki nie wzmacniają czosnkowych doznań, smak ten przebija się bowiem subtelnie, nie narzucając się zbytnio. Pozostaje jednak na tyle wyrazisty, że nie pozwala mi wyczuć bardziej zróżnicowanych walorów tego piwa. Stwierdzam wyłącznie, że piwo ma ciut słodki smak. Jest ciekawie.


    Podsumowanie:

    Marian
    Monia
    Orkiszowe z czosnkiem zdegustowałem w ramach eksperymentu. Wiedziałem czego się po nim spodziewać, ale za cel postawiłem sobie sprawdzenie, czy jeżeli udałoby się oddzielić smak i zapach czosnku, to czy to co nam zostanie będzie dobrym i pijalnym piwem. Niestety, ale tak się nie dzieje. Po raz kolejny mamy do czynienia ze zbyt słodkim lagerem, gdzie z trudem zmusiłbym się do kolejnej butelki. Tym razem jednak jest on połączony z aromatem czosnku, który nadaje mu... no właśnie czego? Na pewno intrygującej nuty, dzięki której prawie każdy konsument sięgnie po to piwo na sklepowej półce. I chyba o to musiało chodzić Kormoranowi – wypuścić piwo, które się dobrze sprzeda, ale które (zapewne) nie będzie w najbliższym czasie kontynuowane. Ja nie mówię, że to źle! Fajnie było zobaczyć, że piwo da się połączyć z tak ekstrawaganckim dodatkiem, jakim jest czosnek. Mnie to jednak absolutnie nie przekonało. Daję 2 kufelki, ale za to obiecuję, że jeżeli kiedykolwiek Kormoran wypuści piwo z dodatkiem kabanosa, jajka na twardo, albo mielonki – będe pierwszy pod sklepem, żeby spróbować jak to smakuje. Do tego samego zachęcam Was – z czystej, ludzkiej ciekawości warto sięgnąć po Kormorana z Czosnkiem.
    Wielka ciekawość zakończyła się równie ciekawymi doznaniami i niemałym zaskoczeniem. Po wyrazistym czosnkowym zapachu spodziewałam się równie, a może nawet bardziej, intensywnego smaku. Tutaj pojawiła się pierwsza niespodzianka – Orkiszowe z czosnkiem jest mniej smakowe, niż zapachowe. Po drugie oczekując piwa ostrego, smakującego przyprawami dostałam lekko słodki trunek. Poza tym, podczas degustowania, zaciągając się aromatem, smak wzmacnia się i potęguje czosnkowe doznania. Ha! Naprawdę powstało piwo czosnkowe! I ja, wielbicielka czosnku, mogę spokojnie stwierdzić, że nie jest to połączenie doskonałe, a czosnek powinien niezmiennie iść w parze ze szpinakiem, karkówką i kurczakiem, a nie z naszym ukochanym złocistym trunkiem. Niemniej doceniam odwagę producenta oraz zupełnie wyjątkowy i niepowtarzalny charakter piwa, które wcale nie jest takie niepijalne, jak można się było tego spodziewać. Ode mnie 4 kufelki za pomysłowość i zaskakujące doznania.



    niedziela, 20 stycznia 2013

    angielskie śniadanie - ESB od Pinty

    Pierwszy raz z Angielskim Śniadaniem miałem styczność podczas eventu o nazwie Piwny Blog Day w Poznaniu, gdy rozpoczęła się już mniej oficjalna część w pubie Setka. Wtedy jeszcze nie wiedziałem co to za piwo, ale niedługo po wejściu do knajpy zaczął uderzać mnie po nosie zapach świetnie przyprawionego jajka sadzonego z bekonem. Pachniało naprawdę smakowicie, a jakoś chwilę potem ktoś rzucił, że Śniadanie jest już na kranie. Szybko pospieszyłem po swoją porcję i wtedy zrozumiałem, że to właśnie ten Pintowy trunek jest sprawcą całego zamieszania.
    To pierwszy ESB (Extra Special Bitter) na Jasnym Pełnym, więc może żeby dodać wartość edukacyjną do postu, opiszę nieco gatunek. Żeby w pełni zrozumieć czym jest ESB, trzeba się cofnąć o 2 kroki.

    Bitter to nic innego jak angielska nazwa na ichniejszego pale ale, czyli standardowe, brytyjskie piwo górnej fermentacji. Alkoholowo jest stosunkowo słaby (3.2 - 3.8%), przy poziomie goryczki 25-35 IBU.

    Special Bitter to nieco mocniejszy wariant bittera, zarówno w alkoholu, jak i goryczce. Wartości brzegowe to 3.8 - 4.6% woltów i 25-40 IBU. Nazywany jest również Best Bitterem, bądź Premium Bitterem.

    Najmocniejszy z Bitterów to bezsprzecznie Extra Special Bitter. Ma 4.6 - 6.2% alkoholu i poziom goryczki sięgający nawet 50 IBU. Zazwyczaj mocno wyczuwalne są tu aromaty chmielowe. Można użyć większości odmian, chociaż najbardziej popularne są te brytyjskie. Znaczącą rolę odgrywa też zapach słodowy. Powinniśmy być w stanie odnaleźć tu również nuty karmelowe i owocowe, czasem siarkowe i alkoholowe. Smak powinien być spójny z aromatem, chociaż czasem odnajdziemy tu posmaki ziemiste, orzechowe, albo biszkoptowe. Generalnie, najistotniejsza w ESB jest ich pijalność - powinniśmy być w stanie z przyjemnością wypić więcej niż jedną butelkę. A czy tak jest w rzeczywistości? To się zaraz okaże :)


    Fakty:

  • 5.3% alkoholu, 14% ekstraktu
  • Gatunek: Extra Special Bitter
  • Browar: "Piwo warzone i rozlewane przez Pintę w Browarze na Jurze (Zawiercie)"
  • Cena: Nie pamiętam, ale pewnie około 6 złotych

  • Z zewnątrz:

    Nazwa "angielskie śniadanie" nie wiedzieć czemu jest w całości napisana małymi literami. Już przy "stare ALE jare" zastanawiałem się skąd takie wariacje na temat rozmiarów liter. Teraz moja ciekawość jest jeszcze większa. Na butelce jest przyklejona tylko jedna etykieta, stanowiąc równocześnie etykietę główną i kontretykietę. Nazwa przesłania Big Bena, pod którym widnieje "order" Piwa Rzemieślniczego. Informacyjna część naklejki jest, jak zwykle w przypadku piw Pinty, naładowana ciekawostkami. Najważniejsze z nich to skład - słód Muntons Whole Blend Maris Otter, oraz słody pale ale, Caramunich i Carared. Chmiel to brytyjski East Kent Golding, drożdże Safale S-04. Brakuje mi tylko informacji o optymalnej temperaturze serwowania. Na pomoc na szczęście przychodzi BeerAdvocate, mówiąc że jest to 7-10C. Na koniec odrobina prywaty - strasznie boli mnie w etykietach Pinty to, że nie jestem w stanie ich odkleić. Od pewnego czasu stałem się birofilem, zbierającym wszystkie papierki z butelek, więc jeśli ktoś z Was ma sprawdzony sposób jak w małoinwazyjny sposób zdjąć etykietę z Pint - proszę o pomoc :)


    Od środka:

    Marian
    Monia
    To co od razu rzuca się w oczy po przelaniu piwa do szklanki, to przepiękny, klarowny, miedziany kolor przykryty beżowo-kremową pianą. Cała zawartość wygląda tak, że człowiek najchętniej od razu rzuciłby się, żeby schrupać to Śniadanko. W zapachu dominuje żywiczność. Aromaty są niesamowite! Gdzieś z tyłu próbuje przebijać się aromat słodowy i jakieś owocki, chociaż nie podjąłbym się wymienienia ich z nazwy. Każdy łyk pozostawia na ścianach szklanki pianowe plamki, a w ustach dość intensywne uczucie goryczki. Nie jest ona przeszkadzająca, wręcz przeciwnie – przyjemnie kontrastuje ze słodkawym (ale nie słodowym) zapachem Śniadania. W smaku znajdziemy też głęboko schowane nuty kwiatowe i owocowe.
    Piękny, rubinowy kolor piwa jest nośnikiem cudownie kremowej, gęstej piany w kolorze wyrazistego beżu. Po zakręceniu kuflem ładnie się wzburza, ale całkiem szybko opada pozostawiając ażurową, bąbelkową powierzchnię. Zapach piwa jest bardzo mocny i „jakiś”, ale jaki? Na mój niefachowy nos piwosza to zew natury, flory, leciutko słodki, ale zdecydowanie nie dominująco. A smak! To jest właśnie piwo, które ma charakter. Wyrazista goryczka, ale połączona z aromatem mocniejszych trunków, czy to spirytus, czy wódka? A może po prostu doszukuję się najbardziej zbliżonych dla mnie smaków nie potrafiąc inaczej określić tego, co czuję podczas degustacji tego „śniadanka”? Pewnym jest, że piwo to jest mocne w smaku, gorzkie i… no właśnie, nie umiem określić „tego czegoś”, co określa jego charakter. Zdaję sobie sprawę, że Angielskie Śniadanie jest piwem o mocnym charakterze, wyjątkowym i mało spotykanym profilu, jednak to kompletnie nie moja półka smakowa.


    Podsumowanie:

    Marian
    Monia
    Nie znam genezy nazwy tego piwa. Nie wiem kto to wymyślił i nie wiem ile kufli musiałbym wypić, żeby wpaść na dwa słowa, które tak fantastycznie oddadzą to, co Angielskie Śniadanie kryje w sobie. Z jednej strony pożywność i apetyczność tego trunku jest taka, że aż ciężko to opisać – człowiek autentycznie czuje, jakby z każdym łykiem sięgał po kęs ulubionej jajecznicy na boczku. Z drugiej strony, piwo jest nieprzeciętnie pijalne i sesyjne. Nie miałbym najmniejszego problemu, spędzając przy kuflu Śniadania 2 godziny, jak przy solidnie zastawionym, weekendowym stole u rodziców, gdzie co chwila się wraca, żeby jeszcze czymś się „dopchać”. Wiem, że to wszystko brzmi mało prawdopodobnie, więc nie pozostaje mi nic innego, jak serdeczne zaproszenie Was do samodzielnej degustacji. Zdecydowanie warto! Sami przekonajcie się, jak wiele pysznej magii może kryć w sobie gatunek Extra Special Bitter. Dla mnie ocena jest banalnie prosta – 9 kufelków (tylko po to, żeby zostawić nieco rezerwy na Atak Chmielu) i bezcenna rekomendacja. Angielskie Śniadanie to zdecydowany must-try dla każdego, kto szuka wyjątkowych smaków w piwie.
    Czy wypiłabym takie piwo na śniadanie pod Big Benem? Zdecydowanie nie. Przed degustacyjne zachwyty Mariana wpłynęły na to, że przyjrzałam się temu piwu z bliższa, sprawdzając, czy i mi posmakuje równie bardzo. Ale ile osób, tyle smaków, upodobań, gustów. Nie przemawiają do mnie jego walory, co więcej, skłaniam się ku odpowiedzi „nie” na pytanie, czy mi smakuje. Wypicie więcej niż kilku łyków nie sprawia mi przyjemności, stąd jedynie 3 kufelki. Wybacz Marianku.





    sobota, 19 stycznia 2013

    Bosman - od Moni i z Monią

    W ostatnie wakacje Monia wraz z dwójką znajomych wybrała się w podróż po Polsce naszym nadzwyczajnym PKP. Celem wycieczki było Polskie wybrzeże, na którym zarówno z jej relacji, jak i tych zamieszczonych na nonsensopedii można łatwo wywnioskować, że króluje piwo marki Bosman. Na szczęście znalazła nieco miejsca w swoim plecaku, żeby przywieźć jednego Fulla do wspólnego przetestowania. Tym samym rozpoczynamy cykl wspólnych mini-degustacji (jeżeli uważnie śledzicie JasnoPełny profil na facebooku to już pewnie wiecie jakich kolejnych piwek możecie się tu spodziewać). W najbliższy wtorek kolejna odsłona wspólnej oceny następych kilku browarków, zobaczymy co to przyniesie :). Tymczasem - gorąco zapraszam do lektury o naszym nadmorskim koledze.
    "Bosman, weź się sam przedstaw!"
    "Cześć - to ja, Bosman Full ze Szczecina..."


    Fakty:

  • 5.7% alkoholu, zawartości ekstraktu nie podano, ale z tego co udało się wyczytać to 12.5%
  • Producent: Bosman Browar Szczecin, wykupiony przez Carlsberg Polska
  • Gatunek: Lager
  • Cena: nie więcej niż 2.50zł

  • Z zewnątrz:

    Na etykietach Bosmana bezsprzecznie dominuje biel z czerwienią - jak patriotycznie! PRAWIE wszystkie teksty są umieszczone po polsku, z jednym wyjątkiem - na krawatce znajdziemy informację, że browar funkcjonuje "since 1848", chociaż wikipedia podaje datę trzy lata wcześniejszą. Na głównym papierku przeczytamy również, że piwo ma "doskonały, głęboki smak" - to akurat już wkrótce sprawdzimy. Widnieją tu też trzy pseudomedale - jeden to złoty medal Monde Selection z Brukseli, przykryty drugim, różą wiatrów. Trzeci to emblemat z Chmielaków Krasnostawskich, ale bez informacji czy Bosman zajął tam jakiekolwiek miejsce. Kontretykieta to standardowy standard - trochę marketingowego bełkotu, mocno nakierowanego na szczeciński regionalizm. Potem trochę informacji o piwie i producencie i przekreślone kluczyki do Punta.



    Od środka:

    Marian
    Monia
    Piwo jest w zasadzie całkowicie pozbawione bąbelków gazu. Mimo to przykrywa się średniej wysokości pianą o sporych „oczkach”. Brak gazu nie przeszkadza mu również się „podniecić” – po zamieszaniu kufla, na nowo przykrywa się białą czapą. Euforia nie trwa jednak długo – piana szybko zmienia się w szczelnie przykrywający powierzchnię płynu kożuszek, który chyba zostanie z nami dłużej. Może nie ma się co czepiać – w końcu piana jest, nie znika całkowicie. Mogłoby być lepiej, ale i tak jest ok. Zapach to dominacja słodu. Dopiero po głębszym zanurzenia nosa udało mi się wyczuć jakieś delikatne aromaty trawy, ale i fuzzle mocniejszych alkoholi. Smak to przeraźliwa słodycz. Nie taka jak w piwach świątecznych oczywiście, ale taka że, aż w moim odczuciu nie przystoi lagerowi. Na próżno szukać tu aromatów chmielu – słodowa słodkość jest tu najbardziej dominująca.
    Kolor piwa przywodzi na myśl piękny polski bursztyn. Nie bez kozery piwo to związane jest z morzem, niestety jedynie z nazwy. Klarowność i intensywność koloru tego piwa to dla mnie duże plusy. Miła dla oka śnieżna piana wzburza się intensywnie, jednak równie intensywnie opada. Zapach poprawny, ale nie charakterystyczny, brak w nim wyczuwalnych indywidualnych nut. Ale nie ma się co dziwić, to piwo dostępne na każdym bałtyckim deptaku i w każdym osiedlowym sklepie wybrzeża, stąd spełniać ma uśrednione oczekiwania przeciętnego Kowalskiego. Spróbujmy więc czy równie zwyczajnie smakuje. Tu całkiem miłe zaskoczenie, napój ten jest wyjątkowo orzeźwiający i wprowadza świeży powiew w typowo koncernowe piwa. Mimo to smak nie jest wyrazisty i nie powoduje zachwytów oryginalności. Jest słodki z prawie niezauważalną nutą goryczy.



    Podsumowanie:

    Marian
    Monia
    Opisując Bosmana próbowałem postawić się w typowej sytuacji, w jakiej miałbym go okazję spróbować w jego „naturalnym środowisku”. Są wakacje – zimne polskie morze, ale piękne bo czas urlopu. Gdzieś na jednej z mniej zatłoczonych plaż udaje mi się przemycić siatkę z browarami, żeby w spokoju ze znajomymi zagrać w karty. Otwieram Bosmana... I co? I jestem szczerze rozczarowany. W gorący dzień szukam czegoś goryczkowego, orzeźwiającego, hardego jak marynarz na walczącym z falami kutrze rybackim. A co dostaję? Podstarzałego kapitana rowerka wodnego, dryfującego w pobliżu mielizny. Słodkość Bosmana przesłania wszystko inne – spodziewałem się czegoś zdecydowanie innego. Będąc nad morzem musiałbym znaleźć jakąś mega promocję, żeby dać się przekonać do ponownego zanurzenia języka w Bosmanie. Ale mi porównanie wyszło :) Generalnie – piwo bardzo podobne do wrocławskiego Piasta, ale co się dziwić – oba produkowane przez ten sam koncern...

    Kufelków tyle, ile ludzi pomieści trzyosobowy kajak...

    Bosmana z pewnością warto spróbować spędzając urlop nad Bałtykiem, to piwo jest tam sprzedawane odkąd pamiętam, a „nad morze” (czyż to nie brzmi naturalniej, niż doniosłe „na wybrzeże”) jeżdżę od zawsze. Może to z poprawności tego piwa, a może z sentymentu do polskiego wybrzeża i delektowania się tym trunkiem za każdym razem, gdy zawitam nad Bałtyk, wystawiam mu 6 kufelków.






    wtorek, 15 stycznia 2013

    მთიელი Mtieli - prosto z Gruzji :)

    Jakiś czas temu para moich znajomych - Monia (którą każdy bywalec Jasnego Pełnego zna już bardzo dobrze) i Jacek (którego serdecznie i oficjalnie zapraszam do wykorzystania swojego ciętego języka na moim blogu) byli w Gruzji. Jakieś 2500 km stąd zwiedzali malownicze miasteczka, hasali po górskich szlakach i zajadali się gruzińskimi specjałami. Na szczęście znaleźli też nieco czasu na degustację tamtejszych złocistych trunków, a co jeszcze przyjemniejsze - na to, aby zakupić jedną butelkę gruzińskiego "specjału" i przytaszczenie jej do Polski, aby na zawsze zawisła na stronach Jasnego Pełnego. Dziękuję Wam za to! Monia na moją prośbę skrobnęła co nieco na temat naszego dzisiejszego bohatera, jak i całościowego, gruzińskiego, piwnego świata. Zapraszam Was serdecznie do czytanki!



    Nazwa: მთიელი - tłum. „góra”

    Ten gruziński trunek wszedł na rynek piwny tego niewielkiego kraju Zakaukazia w oparciu o tradycyjne receptury, dzięki czemu wyróżnia się silnym, bogatym smakiem oraz łagodną goryczką. Odróżniać to ma go od innych i tworzyć specyficzny charakter tego piwa z gór. Mtieli to początek prawdziwej, gruzińskiej, przemysłowej produkcji piwa.

    Niestety ze względu na skąpość informacji na temat Mtieli rozpiszę się nieco na temat gruzińskiego piwa w ogóle. Mało kto spodziewa się usłyszeć o rozbudowanym rynku piwnym Gruzji. A jednak – działa tam wiele browarów, które warzą przeróżne gatunki piw, od jasnych, przez ciemne i pszeniczne, na marcowych kończąc. Powszechnie znane są dwie duże firmy: Zedazeni oraz Natakhtari.

    Natakhtari jest browarem młodym, bo założonym zaledwie w 1991r. nieopodal stolicy, Tbilisi. Lokalizacja nie została wybrana przypadkowo, największy wpływ na nią miało czyste, naturalne otoczenie, bliskość stolicy oraz przede wszystkim unikalna źródlana woda Natakhtari. W 2008r. browarem zainteresowała się grupa EBI* (Efes Breweries International) nabywając jego udziały w całości. Natakhtari prężnie rozwija się zajmując obecnie ponad 65% rynku piwnego Gruzji. Firma oferuje 6 marek piwa: Natakhtari, Karva, Mtieli, Kaizer, Efes i Miller i 2 sub marki: Natakhtari Kasris i Natakhtari Extra oraz 7 rodzajów napoi, niezmiernie popularnych wśród Polaków lemoniad (w tym estragonowej), które są eksportowane również do Polski.

    Okazuje się, że w Gruzji działa także rynek browarów regionalnych i restauracyjnych. I tak znajdziemy np. browar Taglaura na obrzeżach Tbilisi, gdzie obok tradycyjnych (a zarazem wybitnie przepysznych) pierożków chinkali wypijemy uwarzone na miejscu piwo. W stolicy natknąć się można na kolejne dwa browary restauracyjne: Bavarian Brauhaus oraz Mirzaani Brewery. Warto wspomnieć również o Tower Brewery z Batumi, gdzie browar restauracyjny powstał na jednej z plaż tego czarnomorskiego kurortu. Regionalnych warzelni również nie brakuje: Ozurgeti Pivozavod, Batumi Pivozavod (ze znanym na wybrzeżu piwem Batumuri), Pivozavod AIA w Kutaisi (proszący się niestety o modernizację). Na uwagę zasługują też browary przemysłowe, jak JSC Kazbegi na przedmieściach Rustavi, czy Castel Sakartvelo z Tbilisi. To jedynie przykłady tego, co Gruzja zaoferować może smakoszom piwa, niewielkie lokalne browary i piwo warzone w knajpkach pozostaje wciąż do odkrycia…

    *ta turecka spółka składa się dziś z 16 browarów w Turcji, Rosji, Kazachstanie, Mołdawii, Gruzji i Serbii; najbardziej popularny produkt EBI to holenderskie piwo Efes Pilsner
    Reklama Mtieli (jeden z bardzo nielicznych materiałów, które udało się znaleźć na temat tego piwa)


    Fakty:

  • 5% alkoholu, 12% ekstraktu
  • Gatunek: lager
  • Producent: Natakhtari Brewery (chociaż na ich stronie nie znajdziecie o tym wzmianki)

  • Z zewnątrz:

    Powiem Wam uczciwie, że przez chwilę przez moją głowę przebiegła szalona myśl - może by przeklepać gruzińskie szlaczki do google translate, żeby wiedzieć co autor miał na myśli? Jednak już po przepisaniu samej nazwy მთიელი, zrozumiałem że tej myśli trzeba się jak najszybciej stamtąd pozbyć. Tym razem, moi drodzy, muszą wystarczyć Wam tylko zdjęcia :)


    Od środka:

    Piwo przykrywa się grubą, drobno-pęcherzykową pianą, która nawet nie myśli o tym, żeby dopuścić nas do piwa właściwego. Opadając i po każdym łyku pozostawia na szklance mało wyraźne pierścienie. W ciemnozłotym płynie znajdziemy maluteńkie, pojedyncze bąbelki gazu. Zapach niestety nie zwiastuje nic dobrego - skunksikowi bardzo upodobała się zielona butelka i najprawdopodobniej zbyt długa ekspozycja na promienie słoneczne. Smak jest przez to również trochę zniekształcony. Co prawda znajdziemy tu delikatną goryczkę, ale to wszystko jest takie trochę mętne i "spocone". A im dalej w butelkę - tym piwo jest coraz bardziej nijakie i pozbawione jakichkolwiek walorów smakowych.

    Podsumowanie:

    Najmocniejszym punktem tego piwa jest niezaprzeczalnie piana. Gęsta, gruba pierzyna jest tym, na czym można zawiesić oko. Niestety, ale im bliżej nosa i ust, tym jest gorzej. Po drugą butelkę bym nie sięgnął i nikomu bym jej nie polecił, chociaż oglądając na zdjęciach Moni i Jacka niesamowite, gruzińskie widoki jestem w stanie w to uwierzyć, że na wycieczce w tak przepięknych górach, nawet takie cuś może smakować. Kufelków między 2, a 3 z tendencją na tróję. Za pianę.

    Moniu i Jacku - BARDZO Wam dziękuję, że pomyśleliście o mnie na swojej podróży przedślubnej. Jest mi niesamowicie miło, że chciało Wam się specjalnie dla mnie targać przez pewnie ponad 2000 kilometrów, i nie wiadomo ile lotnisk i dworców, tą butelkę. Nie miejcie do mnie żalu za niską ocenę. W ramach rekompensaty - zapraszam na degustację mojej pierwszej "Marianowej pIPY" i "Białego Marianka" :)






    niedziela, 6 stycznia 2013

    Książęce Korzenne Aromatyczne

    Kolejnym świątecznym prezentem, który dostałem jakoś w podobnym czasie co Tarnowskie, ale tym razem od Kompanii Piwowarskiej, było Książęce Korzenne. Do piwa dołączona była kartka z życzeniami podpisanymi przez Marlenę - organizatorkę Akademii Pilsner Urquell, o której mogliście niedawno u mnie przeczytać. Na tymże evencie - ktoś (chyba właśnie Marlena) zapowiedziała, że Książęce po swoim Złotym Pszenicznym, Ciemnym Łagodnym i Czerwonym Lagerze, wprowadza na rynek kolejne piwo, tym razem zimowe - Książęce Korzenne Aromatyczne. Bardzo mnie to ucieszyło, bo nadal uważam, że ciężko u nas znaleźć coś piwnego, stojącego w godnej ofensywie do dobrego grzanego wina (szczególnie po moich ostatnich przygodach z Tatrą Grzaniec, które zdecydowanie odrzuciły mnie od podgrzewania piwa). Odebrawszy przesyłkę od razu zabrałem się za jej rozpakowywanie, co przysporzyło mi nie lada niespodzianek. Widać, że ktoś mocno zastanowił się w jaki sposób zapakować Korzenne, żeby z jednej strony było to atrakcyjne, a z drugiej przekazało jak najwięcej informacji osobom, które ich szukają - mam nadzieję, że udało mi się to dostatecznie uchwycić na poniższych zdjęciach. Za opakowanie - duży plus! Szkoda, że w sklepach pewnie będzie goła butelka, bez całej tej otoczki...


    Fakty:

  • 13.5% ekstraktu, 5% alkoholu
  • Producent: Kompania Piwowarska w Browarze Książęcym w Tychach
  • Gatunek: piwo świąteczne (chyba - poprawcie mnie jeśli strzeliłem gafę)

  • Z zewnątrz:

    Butelka Korzennego Aromatycznego jest identyczna jak przy Czerwonym Lagerze, jak i przy całej Kolekcji Specjalności od Książęcego browaru w Tychach. Różni się tło etykiety głównej - znajduje się tu sielankowy obraz składników do grzańca - miód, cynamon, goździki i cytryna. Całość jest "przekreślona" czerwoną wstążką z napisem "Edycja limitowana". Na krawatce najciekawszy jest dość bogaty skład - dwa słody jęczmienne (pilzneński i karmelowy), miód lipowy, chmiel goryczkowy i aromatyczny, sporo przypraw: skórka pomarańczowa, goździki, cynamon, kolendra i imbir. Kontretykieta to głównie ten sam skład, ale ubrany w bardziej marketingowe zdania. Poza tym informacja o tym, że Korzenne nadaje się na zimę, a najlepiej w formie grzańca (stestujemy tą tezę!).


    Od środka:

    NA ZIMNO:"Gdzie moja piana?!" - chciałoby się zakrzyknąć już w niecałą minutę po przelaniu piwa do szklanki. Nawet nie udało mi się dołożyć kapsla, o którym zapomniałem przy pierwszym zdjęciu, a warstwa piany zaginęła - minus. W szklance - ciemnozłota posucha, ani jednego bąbelka gazu... W zapachu dominująca słodycz, z nutami imbiru, goździków, cynamonu i bardzo delikatnej kolendry. Wspomnianych w składzie aromatów skórki pomarańczowej, czy miodu lipowego, nie udało mi się wyczuć. W smaku przyjemna niespodzianka - spodziewałem się czegoś tak słodkiego, na co wskazywałby zapach. A tu jednak nie - miła, krótkotrwała goryczka staje w fajnie zbalansowanej opozycji do słodkości. Całość komponuje się bardzo przyjemnie i jest zdecydowanie pijalna. Czas na mikrofalę! Oby podgrzanie piwa nie przywiodło znowu syndromu Tatry Grzaniec i oby reszta Korzennego nie poleciała do zlewu.

    MIKROFALA: Zapach po podgrzaniu stracił całą słodkość, bardzo uwydatnił się aromat goździków i cynamonu - stał się podobny do grzańca winnego. Pierwszy łyk wyraźnie mi uświadomił, że jednak z grzaniem piwa jest coś nie tak. Z pełnego bukietu dobrze współgrających ze sobą przypraw i dodatków nie zostało nic. Wygląd też nie uległ zmianie - brak piany i gazu. Korzenne zrobiło się kwaskowate i smakuje jak herbata z dużą dawką cytryny. Początkowa pijalność zmieniła się w mały koszmarek, skutecznie zniechęcający do kolejnych łyków. W ramach eksperymentu uznałem, że może to wina tej mikrofali, więc resztę piwa, która mi została przelałem do szklanki i postawiłem na piecu z nadzieją, że jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, Korzenne z powrotem będzie mi smakować.

    PIEC: To samo - piwo jest kwaśne i nie da się go dopić do końca - zlew. Na szczęście zostało mi jeszcze trochę chłodnego w butelce.

    Podsumowanie:

    Trudno podsumować Książęce Korzenne, bo z jednej strony mamy naprawdę przyjemne, smaczne i ciekawe piwo. Z drugiej zaś, jeżeli zastosujemy się do etykiety mówiącej "Doskonałe również jako grzaniec", trunek całkowicie traci swój urok. Z dobrze zbalansowanej goryczki i słodkości, wynikających z różnorakich grzańcowych przypraw, dostajemy kwaśny płyn, który nie nadaje się do picia. Zaczynając butelkę, całkiem poważnie wahałem się między 7, a 8 kufelkami. Ba! - gdzieś z tyłu głowy majaczyła mi nawet rekomendacja, bo Korzenne jest naprawdę ciekawą propozycją na zimowe wieczory. Jednak podgrzanie tego piwa to błąd taki sam jak przy Tatrze Grzaniec - zaklinam Was, jeśli będziecie chcieli go popełnić, to nie na całej butelce. Odlejcie sobie szklankę i spróbujcie. W ten sposób zaoszczędzicie chociaż resztę tego co Wam zostanie w butelce. Chcąc, nie chcąc - jeżeli na opakowaniu mówią mi, że piwo będzie świetne po zagrzaniu, a takie nie jest - muszę ciachnąć po ocenie. 6 kufelków i to tylko dlatego, że wersja "na zimno" jest bardziej niż OK!