czwartek, 23 lutego 2012

Kapsreiter - Landbier Hell

Niedawno mój przyjaciel, wracający z narciarskiego wyjazdu do Austrii zrobił mi fantastyczny prezent. Przywiózł mi 4 butelki austriackiego piwka, którego moje oczka nigdy jeszcze nie widziały. Dzisiaj pora na pierwsze z nich - Landbier Hell z browaru Kapsreiter.

Z racji mojej zerowej znajomości niemieckiego, a co za tym idzie - niemożności zrozumienia etykiety oraz większości materiałów, które można znaleźć w internecie na temat austriackich browarków, postaram się żeby najbliższe posty miały charakter nieco bardziej ciekawostkowo-edukacyjno-dywagacyjny. Będzie mi bardzo miło usłyszeć od Was co na ten temat sądzicie!




Na pierwszy ogień wystawię odwieczny mit każdego kto chociaż dwa razy w życiu wypił piwo - lepsze jest z puszki, czy z butelki? Duża część poniższych rozważań bazuje na tymże artykule. Na koniec podzielę się z Wami wynikami ciekawego eksperymentu :). A więc do dzieła!

BECZKA
Na pierwszy ogień beczka. Wydawałoby się, że nie ma nic przyjemniejszego niż wypicie wielkiego kufla pysznego, zimnego piwa prosto z beczki. I jest w tym wiele prawdy! Jest jednak coś, co bardzo łatwo może nam zepsuć smak nawet najlepszego trunku. Niestety, ale sprzęt do nalewania piwa z beczki w rękach niedoświadczonego, a co gorsza leniwego (o zgrozo!) barmana, który nie zadba o odpowiednio należyte i częste przeczyszczenie instalacji, albo który za każdym nalewanym kuflem będzie zamaczał końcówkę nalewaka w piwie, jest idealnym miejscem do rozwoju całej masy drobnoustrojów. Potem takie żyjątka dostają się do naszego trunku i smak od razu spsuty! Kolejnym minusem jest brak naszej kontroli nad świeżościa nalewanego piwa. Na butelce, czy puszce łatwo przyjdzie nam sprawdzić datę przydatności, ale będąc w knajpie, możemy mieć problem z tym żeby gmerać za ladą barmana...

BUTELKA
To może lepiej jednak zamiast po piwo lane sięgnąć po butelkowe? Na listę minusów tego rodzaju opakowania trzeba zanotować wysoką podatność na światło. Uwaga - będzie trudny cytat - pod wpływem promieni światła (zarówno słonecznych, świetlówkowych, czy żarówkowych dochodzi do przyłączenia grupy tiolowej (ke?!) do kwasów goryczkowych, zawartych w piwie. W efekcie, trunek zaczyna śmierdzieć myszami, mokrym psem, skunksem lub jeszcze czymś gorszym... Co gorsza, niektóre piwa rozlewane są do zielonych butelek - te są dużo bardziej podatne na światło, stąd trzeba zwracać szczególną uwagę na sposób w jaki są one przechowywane w sklepie. Jeżeli widzimy że butelki takie leżą w mocno naświetlonej lodówce, albo z samego przodu sklepowej półki - lepiej sięgnijmy na jej tył...

PUSZKA
Na koniec zostaje nam kwestia puszek. Wiele osób twierdzi, że piwo rozlane do tych opakowań zyskuje metaliczny posmak. Smak taki zazwyczaj wynika z obecności jonów żelaza w trunku, a większość puszek robiona jest jednak z aluminium. Co więcej - nawet ja w swojej krótkiej piwnej historii miałem okazję spróbować piwa (czyt. Ustrońskie), które pomimo rozlewania do butelek miało bardzo silny posmak metalu. Więc może to jednak nie zależy od puszki? Okazuje się, że prawda jak zwykle leży pośrodku. Żelazne nuty smakowe pojawiają się u piwoszy, którzy raczą się trunkiem bezpośrednio z puszki. Nie od dziś wiadomo, że to zapach jest zdecydowaną większością smaku, więc po prostu, trzymając nos przy aluminiowej puszce, wyczujemy ją również na języku...

PODSUMOWANIE
Co ja na ten temat osobiście sądzę? Otóż idąc do sklepu staram się jednak unikać butelek zielonych oraz plastikowych, dużych i mających tendencję do szybkiego odgazowania. Idąc do knajpy zawsze oceniam jak dużo piwa schodzi tam dziennie i czy obsługa wygląda mi na taką, że chce im się czyścić nalewaki. Puszka często odpada, bo jest nieznacznie droższa od butelki i wiąże się z koniecznością posiadania dodatkowego naczynia do przelania piwka (co na wielu imprezach nie wchodzi w grę). Wybór więc najczęściej pada na tradycyjną, brązową butelkę...

EKSPERYMENT
Na początku obiecałem eksperyment. Otóż w wakacje 2011 zrobiliśmy ze znajomym test. Poprosiliśmy moją żonę o przelanie dwóch czeskich Budweiserów, jednego z puszki i jednego z butelki do czterech szklanek, tak aby żaden z nas tego nie widział. Potem każdy dostał po dwie szklanki. To właśnie od tego dnia doszedłem do wniosku, że moja preferencja do butelki nad puszką, wynika z głęboko zakorzenionego uprzedzenia. To ja byłem osobą, która nie zgadła w której szklance znajduje się piwo przelane z puszki. Porażka była tym bardziej druzgocąca, że znajomemu się udało, chociaż sam przyznał że nie kierował się w ocenie smakiem, bo ten był identyczny, ale nasyceniem obu trunków. Ja o tym niestety zapomniałem...



Fakty:

  • 5.3% alkoholu, 12.8% ekstraktu
  • Piwko ze starego, rodzinnego browaru Kapsreiter z Austrii




    Z zewnątrz:

    Butelka Landbiera to jego dość mocna strona. W ogóle piwo lane do krachli nadaje mu takiej "poważności" i unikatowości. Na głównej etykiecie znajdziemy ładny obrazek łanów zboża (biorąc pod uwagę, że producenci tego piwa są bardzo mocno nastawieni na naturalne składniki, może te zboża posłużyły kiedyś do wyprodukowania pierwszych butelek Landbiera?). Poza obrazkiem i fajnym kowbojskim logiem (dostępnym również na kapslu), zobaczymy m.in. datę powstania browaru (1590!) i woltaż piwa (nawet podwójnie!). Na butelce występują dwa tłoczenia składające się w napis "browar Kapsreiter" (ino po niemiecku :)). W zasadzie całą kontretykietę zajmuje informacja o tym, czym Landbier wyróżnia się od konkurencji, ale z racji dość późnej pory - tłumaczenie pozostawię Wam :)

    Od środka:

    Strasznie lubię to napięcie, które towarzyszy otwieraniu krachli. Trochę przypomina to strzelanie szampanem. Landbier jednak w przeciwieństwie do sylwestrowego trunku nie dysponuje tak silnym gazem. W rzeczywistości pomimo średniego nasycenia CO2 w postaci nielicznych, ale dzielnie działających bąbelków, piwo po przelaniu do szklanki nie dysponuje żadną pianą. Dopiero przy ostatniej nalewanej szklance, kiedy już kompletnie nie lałem go po ściance, piana wzbiła się na 2 centymetry. Mimo to - bardzo szybko opadła. Sprawa z zapachem ma się dziwnie, bo o ile zaraz po otwarciu czuć było mocno chmielowy aromat, o tyle w szklance zanika on całkowicie. Jeszcze gorzej sprawa ma się z resztą piwa, które zostało w szklance. Po ulaniu jego części, zaczęło pachnieć plastikiem. Mało przyjemne. W kolorze piwko jest jasno żółte. Wygląda jak rozcieńczone wodą.
    Tradycyjnie na koniec pozostał smak. Chciałbym powiedzieć, że wszystkie powyższe niedociągnięcia są w tym punkcie zrekompensowane. Ale niestety - smak jest co najwyżej średni. Co któryś łyk pojawia się nutka goryczki, co któryś coś owocowego, co któryś jakaś chemia, a co któryś w ogóle nie ma smaku. A im dłużej się Landbiera pije tym bardziej staje się męczący. W ostatniej szklance pojawia się coś kwaskowatego. Kiepsko.

    Podsumowanie:

    Landbier dla mnie jest piwem słabym i nie powiem, żebym nie spodziewał się po nim więcej. Może ta cała różnorodność smaków, którą nawet ja zaobserwowałem (co mi się jeszcze nieczęsto zdarza :)), sprawia że Landbierowi brakuje unikatowości w smaku, której poszukuję. I chociaż bym naprawdę chciał, to nie wykrzesam z siebie nic więcej niż 4 kufelki...


  • Bartku - bardzo dziękuję za prezent!!! Mam nadzieję, że nie masz mi za złe niskiej oceny :)

    niedziela, 12 lutego 2012

    Pilsner Urquell

    W XIV wieku król Wacław II nadał mieszkańcom Pilzna prawo do warzenia i sprzedaży piwa. Aż 260 gospodarstw miało wtedy ten przywilej. Standardy kontroli jakości, oraz duża liczba osób, trudniących się produkcją piwa, spowodowały że jego standardy były bardzo niskie. Piwa były mętne, ciemne, z cząstkami osadu. Pito je z ciężkich, ceramicznych kufli, tak aby ukryć te niedoskonałości. Pięć wieków później - w 1838 roku - mieszkańcy Pilzna powiedzieli dość i zorganizowali rewolucję. W centrum miasta wylali do rynsztoku 36 beczek tego kiepskiego piwa. Zatrudnili też wybitnego piwowara, Josefa Grolla, który już na zawsze miał odmienić nie tylko pilzneńskie, ale również światowego piwo! Już 4 lata po tamtych wydarzeniach - 5 października 1842 roku - mieszkańcy Pilzna znowu zebrali się na rynku swojego miasta. Tym razem jednak mieli możliwość zakosztować czegoś kompletnie nowego - pierwszego jasnego lagera, produkowanego metodą dolnej fermentacji na świecie!
    O skali miłości, z jaką Czesi upodobali sobie Pilsnera może świadczyć fakt, że w 1835 roku w samej tylko Pradze było aż 35 pubów, które nie sprzedawały innego piwa. 35 lat później Pilsner Urquell ze swoją dzisiejszą nazwą dotarł do Ameryki, błyskawicznie zdobywając serca "kowbojów". W 1913 roku, browar w Pilźnie przekroczył milion hektolitrów produkcji tegoż trunku! Potem było raz gorzej (szczególnie w czasach wojny), raz lepiej, ale finalnie - Pilsner Urquell od 2000 roku jest dostępny w 50 krajach na całym świecie, zdobywając to co raz nowych "wyznawców".


    Fakty:

  • Pierwszy pilsner świata!
  • 4.4% woltażu, 11.8% ekstraktu
  • Cena z okolic 3 złotych, podwoiła się w 2011 roku, kiedy zaprzestano produkcji Pilsnera w Polsce

    Z zewnątrz:

    Butelka Pilsnera Urquella z zewnątrz prezentuje się bardzo bogato. I nie mówię tu tylko o aluminiowej, złocistej krawatce, nadającej butelce szlachetności. Mówię o wielu drobnych niuansach, które dopiero po głębszej analizie nabierają znaczenia:

  • Na krawatce znajdziemy bardzo szczegółowy i zróżnicowany prawie-herb miasta Pilzna. Dlaczego prawie? W rzeczywistości tarcza z czterema symbolami jest trzymana przez anioła. Na butelce została narysowana jedynie tarcza. Legenda mówi, że anioła znajdziemy w piwie. Pijak jeden :) Wszystkich zainteresowanych poszczególnymi symbolami, odsyłam na stronę producenta.
  • Czerwona pieczęć na głównej etykiecie ma uwierzytelniać i zapewniać, że zarówno smak, jak i receptura są niezmienne od 1842r. i stanowią pilnie strzeżoną tajemnicę browaru.
  • Z tyłu butelki znajdziemy wytłoczoną bramę miasta. Ma ona symbolizować zaufanie, jakim browar został obdarzony przez mieszkańców Pilzna.
  • Czcionka ma podkreślać europejskie pochodzenie, a samo podkreślenie nazwy piwa odzwierciedla silny charakter Pilsnera.


  • Całość naprawdę się ładnie komponuje. Widać, że nic na tej butelce nie jest dziełem przypadku, ale zostało dokładnie przez kogoś obmyślone. Bardzo duży + za to!




    Od środka:

    Ach! Już samo otwarcie Pilsnera jest dla mnie czymś niesamowitym... Świadomość tego co mnie czeka za chwilę, tej goryczki, mmm... Ale do rzeczy Marianku! Po kolei!
    Nieco szokujące dla mnie wydały się dwa zaobserwowane fakty. Po pierwsze - piwerko ma bardzo słaby, ledwo wyczuwalny zapach. Wydawało mi się, że jak było jeszcze produkowane w Polsce(*), sprawa miała się nieco inaczej. Po drugie - po przelaniu do mojej turbo-szklanki, okazało się że nie ma w ogóle piany... Co prawda niedawno zostało mi wypomniane, że piana w piwie nie jest czymś naturalnym(**) i nie powinienem się tak bardzo nad nią rozwodzić, ale jednak mi jej tu brakuje. Jak wyżej - wydawało mi się, że kiedyś była nieco inna. ALE! odłóżmy na bok te wszystkie szczegóły (wiem, wiem - sam się nie poznaję!) i zanurzmy się w smaku Pilsnera Urquella.
    A o nim mógłbym napisać książkę (no - może małe opowiadanko), bo bogactwo smaku tego piwa powoduje u mnie tak dużą ilość różnych myśli i skojarzeń, że całkiem niezły scenariusz by z tego mógł wyjść. To co jest najbardziej rozpoznawalne w Pilsnerze, to jego bardzo intensywna goryczka. Spokojnie, przy każdym łyku osiada w ustach i na wargach. Nawet po chwili, goryczka jest nadal wyczuwalna. Dla mnie jest wręcz idealna. To jest ta goryczka, do której porównuję każde inne piwo i takiej zawsze szukam, przy każdym kolejnym pilsnerze, czy lagerze.

    Podsumowanie:

    Pilsner Urquell jest pierwszym na świecie piwem gatunku pilzner. I to on stworzył pewien trend jasnego, gorzkiego piwa, za którym podążają następcy. Wydaje mi się, że już to jest odpowiednim powodem, dla którego każdy piwosz powinien chociaż raz w życiu tego browarka zakosztować (tym bardziej, że jest łatwo dostępny w Polsce). Gorąco Was do tego zachęcam, wystawiając mu 10 kufelków razem z rekomendacją!




  • (*) W latach 2002−2011, ze względów ekonomicznych oraz produkcyjnych, dostępny na polskim rynku Pilsner Urquell był warzony i rozlewany na licencji przez Tyskie Browary Książęce (Kompania Piwowarska). Od kwietnia 2011, wraz z ukończeniem rozbudowy macierzystego browaru, piwo ponownie jest importowane bezpośrednio z Pilzna.
    Więcej o tym smutnym fakcie można przeczytać tutaj.

    (**) Już niedługo będę miał okazję sam zapytać o to, czym tak naprawdę jest piwna piana - 25 lutego idę na swój pierwszy piwny kurs!


    środa, 8 lutego 2012

    Kormoran Świąteczne

    Dzisiejszy post postanowiłem rozpocząć podobnie do tego o Almazie - piosenką! Zapraszam Cię do odwiedzenia tegoż linku i wprowadzenia się w podobny nastrój, jaki towarzyszy otwieraniu dzisiejszego bohatera. Bo moje dzisiejsze piwko należy do dość licznej, ale wciąż mało przeze mnie znanej grupy piwek świątecznych! A jest co poznawać - historia tego gatunku browarków sięga czasów odleglejszych niż samo pojęcie Świąt! Nie wierzysz? Ja też nie wierzyłem, ale okazuje się, że już setki lat temu, kiedy światem rządziły cywilizacje nordyckie, Skandynawowie warzyli specjalne piwa. Robili to mniej więcej w połowie grudnia, żeby uczcić swojego boga - Odyna. Piwa te były bogatsze w smaku i mocniejsze w woltażu, a nazywano je Julöl. Dopiero po zaadaptowaniu się w Anglii, ich nazwę przekonwertowano na coś bardziej chwytliwego - Yule Ale.
    Podobnie jak same Święta - świąteczne piwa charakteryzują się specjalnymi nutami zapachowo - smakowymi. Czy to cynamonem, czy czekoladą, czy jeszcze inną mieszanką ziół i przypraw. To nie koniec ich podobieństw - podobnie do Świąt mają krótką trwałość i zazwyczaj są produkowane w bardzo limitowanych ilościach.


    Fakty:

  • 16.5% ekstraktu, 6.1% alkoholu
  • Piwo ciemne, pasteryzowane z gatunku świątecznych
  • Cena? 8 złotych, ale to w dużej mierze wynika z tego, że zostało zakupione jako jeden z ostatnich egzemplarzy w krakowskim Bierhalle (Mariusz - jeżeli to czytasz, to dzięki za to, że dla mnie go wywalczyłeś!)

    Z zewnątrz:

    Przód butelki nie daje mi dużo pracy. Krawatka to nic innego jak czarna etykieta z rysunkiem jakieś chatki pośród śniegu. Etykietka główna jest bogatsza tylko o nazwę piwa, browaru i informację o tym, że Świąteczne jest korzennym piwem rozgrzewającym. Nieco inaczej sytuacja ma się z tyłu butelki. Od razu rzuciło mi się w oczy, że pomimo etykiety przygotowanej na wyrwanie na niej odpowiedniej daty ważności, ta została nadrukowana na paskudnym białym prostokącie ni w ząb pasującym do reszty butelki. Ale może się po prostu czepiam... Zaraz pod wspomnianym prostokątem przeczytamy czym charakteryzuje się grupa piw świątecznych - czyli tym, że są mocne, ciemne i mają dodatki przypraw korzennych. Jeśli o tym już mowa, to wręcz fascynująco prezentuje się skład Świątecznego - poza tradycyjnym słodem (ciemnym i jasnym), cukrem i chmielem, znajdziemy tu goździki, cynamon, skórkę pomarańczy, imbir, ziele angielskie, a nawet kardamon! (cokolwiek by to nie było) I tylko trochę biją w oczy te "aromaty naturalne". Bo co to niby może być? No ale pewnie znowu się czepiam...
    Słowo o kapslu - ładny, utrzymany w kolorystyce etykiet i samego piwka. Mówi o tym, że Świąteczne jest "tradycyjnie warzone" i "Regionalne z Warmii i Mazur".

    Od środka:

    Ciekawa rzecz spotkała mnie zaraz na wstępie do Świątecznego - kapsel piwka odszedł dużo lżej niż wszystkie, które do tej pory otwierałem. W zasadzie w ogóle się nie wygiął, ani nie musiałem też dołożyć za dużo siły, żeby piwerko otworzyć. Tradycyjnie, pierwszy "niuch" pociągnąłem z butelki i błyskawicznie przed oczami wróciły mi wspomnienia, jak byłem jeszcze małym piwoszkiem, nie pijącym piwa i mama kroiła mi cieniutkie kromeczki piernika kasztelańskiego. To było takie kupne ciacho z cieniutkim paskiem dżemu pośrodku - ile dawało radochy przerywanie tych kromeczek na wszystkie możliwe kombinacje... No ale do rzeczy :) Świąteczne faktycznie pachnie piernikiem, ale nie takim domowym, ino kupnym (jestem pewien, że zgodzicie się ze mną, że żaden zapach nie może się równać z maminym piernikiem). Zapach jest bardzo przyjemny i słodki.
    Przelewam Świąteczne do szklanki. Strasznie się spieniło. Przez chwilę wyglądało jak cola - ciemne z brązowawą, gęstą pianą. Na szczęście piana jednak nie zniknęła tak szybko jak z coli, chociaż też nie można powiedzieć, żeby zadziwiła mnie swoją długotrwałością. Każda dolewka piwka do szklanki na nowo ją "podnieca".
    Piwko jest w kolorze ciemno-bursztynowe. Z daleka czarne, ale pod światło dostaje czerwonawą poświatę. Z gęstą czapą piany prezentuje się naprawdę bardzo ładnie.
    Pozostał mi do opisania smak - a ten muszę przyznać jest dla mnie trudny, ale o tym będzie nieco szerzej w podsumowaniu. Świąteczne jest bardzo słodkie i spodziewam się, że już przy drugiej butelce wydałoby mi się mdławe, ale pierwsze kilka szklanek broni się znakomicie. Nie odrzuca. Nie "zapycha". Wyraźnie daje po sobie odczuć bogactwo wspomnianych w składzie ziół i przypraw. I chyba faktycznie mocno by rozgrzało, gdyby doprowadzić je do "grzańcowej" temperatury.

    Podsumowanie:

    Z czego wynikała trudność w ocenie smaku Świątecznego? Z jednej strony jest kompletnie nie w moim stylu. Dla mnie piwo musi mieć goryczkę i basta. Im większa i mocniejsza, tym lepsza. Ale z drugiej strony - chyba nie ma się co zamykać na inne wynalazki i warto oddać Świątecznemu to co mu się należy. Jest dużo lepsze od Ciechana Maciejowego, którego nie byłem w stanie dokończyć (jeżeli teraz, porównując te 2 piwa palnąłem jakąś niesamowitą głupotę, to wybaczcie - póki co poruszam się nieco po omacku w świecie nie-pilsnerów i nie-lagerów). I myślę, że gdyby to nie było moje n-te próbowane ciemne piwo, a n-dziesiąte, albo lepiej n-setne, byłbym w stanie dokładniej uzasadnić i obronić moją ocenę. A że jestem jeszcze ciemno-piwnym-noobem, to nie pozostaje mi nic innego jak przyznać nieco asekuracyjne, ale doceniające unikatowość 8 kufelków i zachęcić Was do spróbowania tego piwka we własnym zakresie. Podzielcie się potem ze mną swoimi przemyśleniami!